piątek, 30 października 2015

"Zaćmienie" Rozdział 4

Przepraszaaaam! Tak długo mnie nie było! Najpierw projekt, choroba i projekt, a teraz kiedy jestem wolna to nie mam weny! Muszę nadrobić zaległości. Mam nadzieje, że ktoś jeszcze tu zagląda :( Najpierw skończe "Zaćmienie", a później się zabiore za Kłódke Serc. Btw. mam już pomysł na nową...yyy...historie poboczną? Nie wiem jak to nazwać. :p Dobra, przestanę już paplać i zabieram się za "malowanie" świata Cathrine.
-------------------------------------------------------------------------------------------------------------------------

Rozdział 4

Zaczęła się walka. W tłumie krzyków i wrzasków nikt nie zwracał już uwagi na tajemniczego mężczyzne. Strażnicy byli zbyt zajęci walką ze skazańcami. Na dziedzińcu toczyła się zażarta walka. Mężczyzna był już przed schodami na stryczek kiedy jego droge zagrodził generał. Zimne i bardziej nienawistne niż zazwyczaj oczy, nawiązywały kontakt wzrokowy z niewidocznymi dla nikogo oczami. Byli mniej więcej tego samego wzrostu.
W końcu mężczyzna z zawrotną prędkością wyciągnął rewolwer i wycelował nim w czoło generała.
- Kto by pomyślał, że jeszcze nie sczezłeś - powiedział mężczyzna. Słowa zabrzmiały groźnie i poważnie, mimo że pod kapturem uśmiechał się złośliwie.
Generał nie spuszczał z niego wzroku. Po chwili poczuł na skroni zimną stal. Otworzył szeroko oczy ze zdziwienia. Jednak po chwili powoli je zamknął i wyszeptał tak cicho, że nikt oprócz niego samego i męźczyzny przed nim nie mógł go usłyszeć:
- Cathrine...
Stała za nim. Jedno ramiączko sukienki zsunęło się i ukazało więcej blizn nad obojczykiem. W ręce trzymała załadowany rewolwer. Musiała trzymać poranioną ręke z reworwerem i palcem na spuście ponad swoją głową, bo była niższa od generała co najmniej dwa razy. Na nadgarstkach wisiały kajdany z rozerwanymi łańcuchami. Końce były pokryte lodem. Skorzystała z zamieszania i zamroziła łańcuchy, po czym je rozerwała.
Dyszała ciężko. Używanie magii kiedy jest się niedożywionym, zmęczonym i poturbowanym jest jak pływanie w wodzie z kamieniem u pleców.
- Ani kroku - wydyszała i przycisnęła lufe mocniej do jego skroni. Generał uśmiechnął sie delikatnie, co w połączeniu z jego bezlitosnymi, błękitnymi oczami dawało wrażenie rozbawionej orła. Groźnego i silnego orła , który bawi się swoją ofiarą.
- I co teraz? - zapytał w końcu. W jego lodowatym głosie można było wyczuć nutkę drwiny. - Zabijecie mnie i co dalej?
- Muszę cie zawieść. Nie przyszliśmy tu specjalnie po ciebie, królewiczu - odpowiedział mężczyna. Z jego twarzy nie znikł uśmieszek.
Po chwili w ręce generała, na której miał założoną białą rękawiczke, trzymał miecz, którego rękojeść krzyżowała i siłowała się z Jego reworwerem, a ostrze drgało koło szyi mężczyzny.
- W takim razie co jest Waszym celem? - To brzmiało niemal jak groźba.
- Jak ci powiemy to już nie będzie takie zabawne - odparował.
Ziemia sie zatrzęsła jakby w odpowiedzi na jego słowa i jedna z trzech wieży zamkowych wybuchła. W powietrzu roznosił się zapach dymu. Wieża zapłonęła. Uwaga wszystkich skupiła sie teraz na ogniu. Wszędzie leżały kamienie i czarny marmur, który jeszcze chwilę temu był częścią zamku. Czarny kruk wyglądał jak płomienisty ptak.
- Generale Thud! - wykrzyczał jeden z żołnierzy. - To oni! To Zaćmienie! Wdarli się do zamku i wzniecili ogień! Spalili całą wieże, w której trzymaliśmy amunicje i broń! Generale, co teraz?!
Generał zamarł.
- Zaćmienie - pomyślał. - Sprytnie. Wdarli się do zamku i zwniecili ogień. ale dla...Więc to dlatego. Zdziwiłem sie kiedy osiem dni temu, jeden z moich podwładnych dostarczył mi list do miasta, w którym akurat przebywałem, że Cathrine została schwytana. Poluje na nią od miesięcy i nagle dwóch żołnierzy złapało ją w lesie kiedy patrolowali okolice zamku. To byłoby zbyt proste. Teraz wszystko nabiera sensu. Miała tylko odwrócić moją uwage. i udało jej sie to. - uśmiechnął się do siebie. - Cathrine. Tylko czekaj. Złapie cie. - stał teraz sam pośród strzażników i skazańców na dziedzińcu. Cathrine już dawno zniknęła.


***


Szła za Nim omijając wystające z ziemi korzenie drzew. Poruszali się bezszelestnie. Zatrzymała się po chwili i oparła ręką o drzewo. Chłodny wiatr kołysał gałęziammi drzew i jej włosami. Zatrzymał się i odwrócił do niej.
- Mówiłem ci, że mogę cie zanieść - powiedział. Po chwili dodał z uśmiechem. - Spokojnie, nikomu nie powiem, że jesteś cięższa niż wyglądasz.
Cathrine zadarła głowe i pokazała mu język.
- Dam sobie rade - powiedziała ledwo łapiąc oddech.
- Aha. Jasne, że tak - nieprzekonany wziął ją i obwiesił przez ramię.
- Hej! - walnęła go pięścią w plecy. - Postaw mnie! Puszczaj! Nie jestem workiem treningowym! Will! Przestań! - Will w odpowiedzi potrząsnął nią. - No wiesz ty co?! Daleko tobie dżentelmena!
- Uważaj. Schlebiasz mi. - uśmiechnął się od ucha do ucha. Cathrine poddała sie i rozluźniła na jego plecach. Po chwili już spała.

-------------------------------------------------------------------------------------------------------------------------
Ekhem. Jakiś taki krótki ten rozdział. *bije się po głowie* Weno! Wróć! Błagam!
Dobra. *poprawia włosy* Jest git. Możłiwe, że napisze coś jeszcze przed snem. Mam nadzije, że ktoś to jeszcze czyta. Jednak seria "Zaćmienie" będzie dłuższa niż planowałam. Tak wolno mi to idzie, że masakra. Ale dam rade. Jeeee! Pozytywne nastawienie. Cześc wszytkim ;*
Pozdro BoiledSweet

sobota, 3 października 2015

ROZDZIAŁ 10 "JESTEM TU"

- Paniczu, wszystko w porządku?! - wykrzyczała Margaret, łapiąc Artura za ramiona. Mistrz Fergnan niewzruszony spoglądał na chłopaka swoimi szarymi oczami. Kitka z jego siwych włosów była zaciśnięta bardzo mocno, przez co ostre rysy twarzy Mistrza fechtunku były jeszcze bardziej wyraźne.
- Paniczu! Proszę oddychać! Oddychaj! Nie idź w stronę światła! - panikowała staruszka.
- Spokojnie. Nic mu nie będzie. Chwilę pojęczy i się wyliże - mruknął mistrz. Margaret posłała mu wściekłe spojrzenie.
- Ty się lepiej nie odzywaj, wredoto!
- No nie no, znowu? - wyszeptał Artur. Kobieta spojrzała na chłopaka. Odwróciła go na brzuch i podniosła koszule, która zasłaniała bandaże i przejechała delikatnie palcami wzdłuż jego kregosłupa. Artur powstrzymywał się, by nie skrzywić się z bólu.
- Czy boli w miejscu gdzie dotykam? - zapytała.
- Nie. Już nie boli - skłamał Artur i wymusił uśmiech. Nie chciał wszystkich zamartwiać.
- Łże - zabrzmiał surowy głos Mistrza Fergnana. Artur uśmiechnął się smutno pod nosem.
- Nigdy cię nie oszukam, czyż nie? Staruszku?
Mistrz Fergnan zrobił się czerwony jak burak. Bynajmniej nie zawstydzony, lecz wściekły.
- Ups...
- Heh, - wtrąciła Margaret ze złośliwym uśmieszkiem - wreszcie ktoś dostrzegł twoje zmarszczki, stary koniu. - mówiąc to oparła ręce na biodrach.
- Przygadał kocioł garnkowi - pomyślał chłopak. Znowu usłyszał głośne kroki. Przez drzwi wpadła Klare.
- Co do diaska?! - krzyczała. - Cóż wy tu robicie?! Słychać was aż na polu! - mimo, że kobieta wrzeszczała na cały pokój, nikt nie zwracał na nią uwagi. Margaret i Fergnan się kłócili, a Artur patrzył na nich i mamrotał coś pod nosem. - Ejta! Wy mnie słuchacie?! - mówiąc to podeszła do dwóch przedstawicieli starszego społeczeństwa i zaczęła się z nimi wykłócać. Teraz pokój Artura przypominał bazar.
- Zaraz się zleci cała wioska - mamrotał lekko zirytowany Artur. - Brakuje nam tu tylko bydła...
I jak na zawołanie zza framugi drzwi wyjrzała świńska głowa. Wszyscy skierowali swoją uwage na nowego... gościa.
- To ja może się prześpie.. - dodał chłopak i położył się zakrywając głowę kołdrą.
- Co to ma być do diaska?! - wrzeszczała Klare. Po chwili zza drzwi wyszła męska sylwetka ze świńską głową wykonaną z gliny i pomalowaną na różowo.
- Zdejmiecie to ze mnie?! - zabrzmiał głos pod hełmem, a ręce siłowały się z nim.
Klare od razu poznała głos swojego sąsiada, Jolta. Podobnie jak w przypadku Margaret i Mistrza Fergnana nie przepadają za sobą, mimo tego samego wieku.
- Co ty odwalasz, palancie?! - chwyciła mocno za jego głowę i zaczęła ciągnąć za glinianą pułapke, przy okazji wykręcając Joltowi kark.
- Hej! Delikatnie! - wołał męźczyzna. Jednak Klare nie przestawała.
- W tej łepetynie i tak nic nie ma, więc nic Ci się nie stanie.

***

- Ałaaaaaaa! Przestaaaań! - rozległ się krzyk. Kirra nie mogła określić czy jest to głos kobiety, czy męźczyzny. Upuściła naczynie i ruszyła w kierunku, z którego dobiegał krzyk. Wpadła przez drzwi i osłupiała. Ciocia Margaret (tak zazwyczaj nazywaja ją Annabeth i Kirra) i Mistrz Fergnan
wykłócali się o to kto starzej wygląda, Klare ciągnęła za głowę jakiegoś faceta, który postanowił przebrać się za świnie, a Artur leżał na swoim łóżku owinięty w kokon i chyba spał.
- Trafiłam do cyrku? - wyszeptała bardziej do siebie, bo w tym momencie nikt jej nie słuchał.
Nagle rozległ sie trzask. Ktoś rzucił puduszką, która przeleciała przez cały pokój przy okazji przywalając Joltowi. Ten opadł, a jego ozdoba roztrzaskała się o podłoge w drobny mak. Wszyscy zgromadzeni-nawet Artur się obudził-spojrzeli na małą, blond włosą dziewczyne, która stała w koncie pokoju.
- Wy - syknęła przez zęby. - DO DOMU! ZA KOGO WY SIĘ MACIE ŻEBY PRZERYWAĆ MI SEN?! WYJAZD! - Annabeth wypchnęła wszystkich za drzwi i zatrzasnęła je z hukiem. Kirra ledwo mogła wytrzymać pokusę, aby nie przytulić przyjaciółki. Ann wzięła wdech i podeszła do niej. - Hej, czemu płaczesz?
Dopiero teraz Kirra poczuła łzy, które spływały jej po policzkach. Ann stanęła na palcach i przytuliła ją. Kirra rozpłakała się na dobre.
- Już dobrze - powiedziała Annabeth. - Jestem tu. Nie odejdę.
Artur wstał i objął je. Oparł brodę na główie Kirry. Stali tak chwilę wtuleni w siebie. W ciszy.
--------------------------------------------------------------------

"Zaćmienie" Rozdział 3

-------------------------------------------------------------------------------------------------------------------------
Rozdział 3

Wszyscy patrzyli na nią. Strażnicy z odrazą ale i z przerażeniem, a skazańcy z szacunkiem. Oni jako jedyni wiedzieli kim ona jest. W świecie za tymi zamkowymi murami. W brudnym, zabłoconym i pod rządami okrytnego króla Marcusa II mieście Fares, w którym poddani muszą pracować po dwanaście godzin dziennie, panuje głód i bieda, a ludzie żyją w starych, zabitych deskami domach. Król Marcus II przejął rządy rok po tym jak zmarł jego ojciec, Atner I. Przez rok w państwie Hedner barbarzyńcy siali strach, spustoszenie i śmierć. Jednak kiedy nareszcie Hedner i jego mieszkańcy  odzyskali wolność, na tron zasiadł bezlitosny i chciwy Marcus II. W Fares, stolicy Hedner powstali oni. Grupa zwykłych ale i nie zwykłych ludzi, którzy sprzeciwili się rządom króla. Napadają na karoce, którymi podróżują jego doradcy bądź posłańcy i polują na niego. Nazywają siebie "Zaćmienie". Każdego dnia dołącza do ich grupy coraz więcej ludzi. Marcus II w obawie o swoje życie stworzył Rade Sprawiedliwych składającą się ze zwykłych ludzi z miasta, którzy w zamian za królewskie komnaty, ciepłe jedzenie, pieniądze i życie mają zasiadać do prostokątnego stołu z królem na czele i skazywać swoich braci i siostry na śmierć. "Zaćmienie" uważa takich ludzi za zdrajców i tchórzy ponieważ oni każdego dnia ryzykują swoje życia za życie jednego z ciężko pracujących braci w mieście. A zdrajców trzeba ukarać. 
                  "Zaćmimy krwiste słońce"
Ona była jedną z nich. Silnych, odważnych i niezłomnych powstańców. Stała na środku. Wzrok utkwiła w oddali.
- Król i Rada Sprawiedliwych-kontynłował doradca drżącym głosem. - uznaje ją winną wszystkich oskarżeń i skazuje na śmierć przez... - nie dokończył kiedy rozległ się strzał. Przy bramie wejściowej do zamku strażnicy padali jeden za drugim. Kolejne strzały zbliżały się do środka dziedzińca. Brzęk mieczy i strzały rewolwerów. Z tłumu wyłoniła się ciemna sylwetka. Był to zapewne męźczyzna. Wysoki i dobrze zbudowany. Szedł powoli ale zdecydowanie. Miał na sobie długi czarny płaszcz z kapturem, który zasłaniał połowe jego twarzy. Czarne, wysokie buty, tego samego koloru spodnie i skórzane rękawice. Przy pasie zabłysła srebrna stal przypięta do pasa oraz dwa, ozdobne i srebrne  rewolwery. Szedł przez środek tłumu ludzi, którzy rozchodzili się jak woda, która omija skałe.
Z boków zaatakowała go trójka strażników z włóczniami i mieczami. Jednak on nawet nie przystając, złapał jedną z włóczni, wyrwał z rąk napastnika i obracając nią w rękach przebił jednym końcem jego serce. Zrobił unik w dół przed kolejną włócznią, a kiedy ruszył na niego trzeci wartownik z mieczem nad głową, uciekł jakby od niechcenia w prawo. Miecznik wbił swoją broń w drugiego wartownika i nadział się na włócznie, którą drugi wartownik chciał zaszarżować tajemniczego męźczyzne. Obaj padli na ziemię w kałuże swojej krwi. Ich twarze wykrzywiły się w wyrazie agonii.
Meźczyzna w kapturze dalej kierował się w strone szubienicy. Coraz więcej srażników atakowało go ale to nic nie dawało. Padali jeden po drugim, a tłum skazańców widząc, jak jeden męźczyzna pokonuje strażników nabrali nadziei. Jedna z kobiet wzięła upuszczoną przez wartownika włócznie, rozszerzyła stopy tak bardzo jak kajdany jej na to pozwalały i zamachnęła się. Z całej siły uderzyła w łańcuch. Jej więzienie zerwało się, a ostrze broni uderzyło ze zgrzytem w kamienną posadzke. Rozejrzała sie po tłumie ludzi, którzy patrzyli na nią zdziwinymi oczami. Podniosła wysoko ostrze i przerwała kajdany u rąk męźczyzny obok. Zacisnął ręce w pięści. Kajdany...zostały...zdjęte. Mężczyzna podniósł miecz. Spojrzał wszystkim innym więźniom w oczy. Nie potrzebowali słów. Inni podążyli za śładem kobiety. Zniszczyli łańcuchy, które zwiastowały ich zgubę i ruszyli z krzykiem na strażników, którzy przybyli aby walczyć z zakaptorzną postacią, o której zrobiło się głośno w komnatach zamkowych. Zaczęła się walka. 

-------------------------------------------------------------------------------------------------------------------------
Przepraszam, że mnie tak długo nie było!! Na początku miałam mało czasu, a potem obóz jesienny. Wróciłam wczoraj o 23:40 do domu. Nawet nie wiecie jak bardzo chciałam pisać. Wczoraj kiedy tylko się zbliżyłam do komputera miałam ochote pisać aż mi zdrętwieją ręce ale niestety/ bądź stety moja mama kazała mi iść spać, a dzisiaj wstałam po 10. Mimo, że jestem rannym ptaszkiem pewnie  spała bym dłużej gdyby mój pies mnie nie obudził. Postaram się  nadrobić zaległości.