niedziela, 10 maja 2015

ROZDZIAŁ 4 "NIEPOKÓJ"

- Przekaż jej, że idziemy - odparła Ann. Wysoka kobieta ukłoniła się nisko i odeszła. Kirra i Ann spojrzały po sobie.
- Jak myślisz, o co może chodzić? - zapytała Kirra. Ann zamyśliła się na chwile.
- Nie wiem ale mam złe przeczucia. Pani, a raczej Babcia wysłała po Nas posłańca co zdarza się rzadko - przerwała na chwile, po czym odparła zaniepokojonym głosem. - Mam nadzieję, że to nic poważnego.
- No cóż, i tak musimy iść po Artura, a mogę się założyć, że on również tam będzie. Chodźmy! -wyszły z chatki i skierowały się w stronę osady. Stanęły przed drzwiami dużego domu. Kirra spojrzała na kołatkę w kształcie głowy lwa.
- Nie ważne jak długo tu przychodzimy, ja zawsze będę się bać tej głowy - odparła. Ann nie zważając na słowa koleżanki zastukała kołatką.
- Wejdźcie, proszę - usłyszały znajomy głos staruszki. Otwarły drzwi i weszły do pokoju. Pośrodku pokoju były poustawiane zapalone świeczki, a koło nich siedział tyłem do nich Artur i Babcia. Spojrzeli na Kirrę i Ann. Babcia wskazała im miejsce obok chłopaka. Nie zawahały się nawet przez moment. Usiadły na swoim miejscu.
- Witajcie, moje drogie - powiedziała miłym głosem z uśmiechem na twarzy.
- Witaj, Babciu - odparły obie. Kirra spojrzała na staruszkę zmartwionym wzrokiem.
- Dlaczego Nas do siebie wezwałaś, Babciu? - zapytała. Kobieta zwróciła się do Artura.
- Arturze, opowiedz im o tym co zdarzyło się w lesie.
- W lesie? - zapytała siebie Ann.
- Dobrze,Babciu. Kiedy rąbałem drewno poczułem, że ktoś mnie obserwuje. Dyskretnie próbowałem go znaleźć ale ten był szybszy i wystrzelił we mnie jedną ze swoich strzał - podał staruszce strzałę, którą zabrał ze sobą. Była starannie wyrzeźbiona w drewnie,a pióra lotki były czerwone. Grot został dobrze zaostrzony. Kirra od razu wiedziała, że nie jest to strzała jakiegoś dzieciaka z wioski, który lubi się bawić w Robin Hood'a ale osoby, która zna się na rzeczy. - Kiedy próbowałem znaleźć tę osobę już jej nie było.
Zapanowało grobowa cisz. Przerwała ją Ann:
- Co powinniśmy zrobić, Babciu?
Babcia spojrzała na nią swoimi spokojnymi oczami i odparła:
- Możemy tylko czekać. Nie wiemy czego ta osoba od nas chce lub też możliwe, że to nieporozumienie - zamyśliła się na chwilę. - Wracajcie do swoich obowiązków, moi drodzy. Kiedy się czegoś dowiem od razu Wam powiem.
- Rozumiemy, Babciu - odparli wszyscy razem. Wstali i skierowali się do drzwi. Kirra odwróciła się do kobiety kiedy Ann i Artur już wyszli z pokoju. Spojrzała na nią niespokojna. Kirra nadal pamietała sen z rana kiedy Babcia ją zostawiła. Kobieta zapytała:
- Co się stało, Kirro? Czy coś Cię trapi?
- Ja... Babciu, co się stanie kiedy odejdziesz?
Staruszka zrobiła poważny ale nadal przyjazny wyraz twarzy po czym odparła:
- Kirro, siądź koło mnie. Coś Ci powiem.



 Kirra usiadła przed nią z zaciekawioną miną. Babcia jak zwykle na twarzy miała swój ciepły uśmiech ale teraz było w nim coś dziwnego. Miał on w sobie trochę żalu jak i smutku.
- O co chodzi, Babciu? - zapytała w końcu Kirra.
- My, kapłanki tej osady, mamy pewien obowiązek, który musimy spełniać aż do dnia naszej śmierci - dziewczyna wyprostowała się słysząc te słowa. Staruszka zaczęła mówić dalej. - Znasz historię naszej osady? - Dziewczyna pokiwała przecząco głową. -  Dawno, dawno temu dwie piękne i kochające siebie nawzajem boginie o czystych sercach, Daya i Bejda, czując się samotnie we wszechświecie stworzyły Ziemię i ludzi na niej mieszkających. Jednak ludzie nie radzili sobie w tym świecie. Widząc to, boginie postanowiły im pomóc. Przybierając ludzką postać uczyły ich takich rzeczy jak polowanie, gotowanie, wychowanie dzieci, budowę domów czy też mowy, aby mogli się ze sobą porozumiewać. Ludzie traktowali je jak swoje matki i przywódczynie. Po kilku latach rasa ludzka była bardzo potężna. Wkrótce po tym Bejda zauważyła, że Daya się zmieniła. Coraz rzadziej ze sobą rozmawiały. Zmartwiona zapytała siostrę czy wszystko w porządku. Jednak ta ją zignorowała i zorganizowała konkurs. Zapytała ludzi, którą z nich dwóch ludzie kochają bardziej jako swoją matkę i stworzyciela. Ludzie wybrali Bejde.
To właśnie wtedy coś pękło w sercu Dayi. Daya nie mogła uwierzyć, że ludzie kochają bardziej Bejde. Z kochającej i dobrej siostry stała się wściekłą istotą bez serca. Rzuciła na ludzi potworną klątwę. Sprawiała ona, że oni sami zaczęli kraść, kłamać, zabijać, mścić się, nienawidzić.
Zrozpaczona Bejda patrzyła jak rasa ludzka upada. Wtedy postanowiła wziąć miecz do ręki. Tworząc czarny pył nad Ziemią podzieliła ludzi na dwie osobne rasy. Tych dotkniętych klątwą zamieniła w demony wyglądem przypominających  zwierzęta, a tych, których mogła ocalić zamknęła we wschodniej części świata obiecując, że zostaną wypuszczeni kiedy walka się skończy. Sama zaś wyzwała swoją siostrę na pojedynek. Walka trwała całe sto lat. Zmęczona walką Bejda postanowiła się poświęcić dla swoich poddanych i za pomocą swoich mocy zamieniła siebie samą w zimny kamień wraz ze swoją siostrą.
Wtedy ludzie ze wschodu zostali wypuszczeni i odnaleźli kamienny posąg swej matki. Zauważyli, że w jej piersi świeci się jaskrawy kryształ. Był on sercem Bejdy. Jej serce było tak czyste, że kamień nie zdołał go pochłonąć. Jednak moc w nim drzemiąca była tak potężna, że zwykli ludzie nie mogli nad nią panować. Zaniepokojeni oddali go pewnej kobiecie, która nazywała się Kohin. Miała ona potężną moc zdolną kontrolować potęgę kryształu.
Ale na tym problemy się nie skończyły. Okazało się, że demony, stworzone przez Dayę, nadal istnieją i utworzyły swoje klany. Kiedy tylko dowiedziały się o kamieniu postanowiły za wszelka cenę zdobyć go wraz z jego nieograniczoną mocą. Kohin zbudowała świątynie, wokół której wzniosła barierę. Niedługo potem niedaleko świątyni wybudowano osadę, w której Kohin prowadziła szpital, gdyż jej magia była przede wszystkim magią uzdrawiającą. Nikt z zewnątrz nie mógł wejść do środka bariery bez jej zgody lub też jej zauważyć. Jednak to nie przeszkodziło demonom w dostaniu się do środka-nie przerywała swojej opowieści Babcia.- Jeden z nich nazywał się Shayton. Podając się za człowieka wszedł do środka bariery i oszukał Kohin. Następnie uwiódł ją, a kiedy ta mu już bezgranicznie ufała, zadał jej śmiertelny cios w plecy i uciekł z kryształem. Zażenowana sobą i wściekła Kohin podążyła za nim i uśmierciła go za pomocą swoich mocy. Kiedy osadnicy usłyszeli, o tym co się stało, zaczęli szukać Kohin. Kiedy ją znaleźli dowiedzieli się, że udało jej się odebrać kryształ z rąk demonów, jednak jej rany są śmiertelne i nie uda jej się przeżyć. Przed śmiercią Kohin oddała swą moc i kryształ jednej z dziewczyn mieszkającej w osadzie mówiąc jej "Strzeż tego jak oka w głowie, moja droga. Twa dusza czysta jest. Nie popełnij tego błędu co ja. Ten kamień nie może się dostać w ręce złego." Zaraz potem zmarła. Osadnicy pochowali jej ciało pod świątynią, a dziewczyna złożyła przysięgę wierności i poświęcenia swojego życia ochronie kryształu. Następnie została ona okrzyknięta zastępczynią Kohin oraz nazwana kapłanką i zamieszkała samotnie w świątyni. Strzegła bożego serca aż do swojej śmierci. Następnie oddała go kolejnej dziewczynie wraz ze swą mocą. Stało się to tysiąc lat temu - Babcia spojrzała na Kirre, która zmieszana wpatrywała się w podłogę przed nią. - Kirro, Kohin to Nasza daleka przodkini. My jako kapłanki musimy dotrzymać Naszej przysięgi. Wiesz, co to oznacza?
Kirra powoli przytaknęła głową. Trudno było jej uwierzyć w to, że jej  przodkinią jest potężna kapłanka ,która spoczywa pod jej domem, czyli świątynią.  A jej dom, w której się wychowywała, został zbudowany rękami tej właśnie kapłanki zdradzonej przez demony, w które jak dotąd nie wierzyła. Trudno jej się dziwić. W końcu Kirra nigdy nie opuszczała osady. Jednak największym dla niej szokiem było to, że w dniu, w którym Babcia umrze, to ona zostanie kapłanką i przywódczynią osady, na której barkach będzie spoczywał obowiązek ochrony klejnotu i wioski przed demonami. Zapanowała grobowa cisza, którą przerwała staruszka.
- Dobrze. Czy odpowiedziałam na twoje pytanie, moja droga?
- ... Tak, dziękuję, Babciu.
Na twarzy kobiety znów zagościł ten sam uśmiech co zawsze.
- Skoro tak, to wracaj już do Ann i Artura. Jestem pewna, że na ciebie czekają. Mam szczerą nadzieję, że śniadanie gotowe.
Słysząc ostatnie zdanie dziewczyna zerwała się na równe nogi przypominając sobie, że nic jeszcze nie gotowe. Podbiegła do drzwi, po czym na chwilę się odwróciła, skinęła głową do Babci i wyszła z dużego domu. Biegła przez osadę w kierunku świątyni.
     Kiedy dobiegła do świątyni dostrzegła, że zza niej unosi się dym.
- Ten dym.. Jest z kuchni?! - pomyślała i zerwała się do biegu. Stanęła przed płonącą chatką. Płomienie powoli pożerały mały, drewniany domek.
- Co tu.... się stało? - zapytała sama siebie.
--------------------------------------------------------------------
O boże! Ale się rozpisałam! A to nie koniec. Zaraz zabieram się za napisanie końca! Czekajcie na następny rozdział!
Pozdrawiam BoiledSweet^^


sobota, 9 maja 2015

ROZDZIAŁ 3 "WEZWANIE"

Artur spojrzał w kierunku, z którego przyleciała strzała.
- Nikogo nie ma - pomyślał. - Nie podoba mi się to. Muszę o tym powiadomić kapłankę. 
Zerwał się na równe nogi i pognał przez las, następnie wbiegł do osady i skierował się w kierunku wysokiego i dużego domu wyróżniającego się od innych. Miał on szeroki, ozdobny dach i duże, drewniane drzwi. Framugi były pozłacane, a srebrna kołatka w kształcie głowy lwa. Zatrzymał się przed drzwiami dysząc głęboko ze zmęczenia. Zrobił wdech i uspokoił swój oddech, po czym zastukał kołatką. Chwilę później usłyszał znajomy, ciepły głos zza drzwi.
- Wejdź, proszę.
Otwarł je i wszedł do dużego ciemnego pokoju. Drzwi się za nim głośno zatrzasnęły. Na końcu pokoju zapaliły się rzędy świeczek. Pośrodku nich siedziała drobna, starsza kobieta w spięntym wysoko koku z siwych i cienkich włosów. Patrzyła na niego swoimi łagodnymi, szarymi oczami i uśmiechała się mile.
- Chodź do mnie, Arturze - powiedziała pokazując mu ręką miejsce przed nią. Chłopak zawahał się przez chwilę. Spojrzał na staruszkę, a następnie podszedł do niej i usiadł w wyznaczonym miejscu.
- Wybacz, że zakłócam twój spokój, Pani.
- Po co te formalności. Mów do mnie Babcia, jak zawsze zwykłeś.
- Dobrze, Babciu. Mam ci coś ważnego do powiedzenia - powiedział patrząc na nią z poważną miną. Uśmiech nie zniknął z jej twarzy.
- Opowiadaj. Zamieniam się w słuch.

***

Kirra siedziała na krześle śledząc wzrokiem chodzącą w kółko po kuchni Annabeth.
- Ach! Ten leń! Gdzie on się podziewa! Nie mówcie mi, że zrobił sobie wolne! To już godzina! Godzina! Jedzenie się samo nie ugotuje! - krzyczała niezadowolona Annabeth wymachując przy tym rękami.
- Ann, - bo tak zazwyczaj na nią mówią przyjaciele. - nie denerwuj się tak, bo będziesz miała zmarszczki. Pewnie drewno zrobiło się mokre przez noc albo było za świeże, a przecież dobrze go znasz. On zawsze robi gafę w takich rzeczach. 
- Tak wiem ale... - nie dokończyła, bo usłyszała dźwięk otwierających się drzwi. Przez nie weszła wysoka, szczupła kobieta ze związanymi włosami w kucyk. Kruczo-czarne włosy i czarne ubrania sprawiały,że jej zimne, turkusowe oczy wyróżniały się i nadawały jej groźnego wyglądu. Ukłoniła się nisko i powiedziała niskim, zimnym głosem:
- Panienko Kirro, Panienko Annabeth - Kirra zerwała się z krzesła. - Pani was wzywa.
Annabeth wyprostowała się i odparła z poważną miną:
- Przekaż jej, że idziemy.
--------------------------------------------------------------------
Dziękuje, że odwiedzacie mój blog i mam nadzieje, że jeszcze ze mną zostaniecie! 
Pozdrawiam BoiledSweet^^

ROZDZIAŁ 2 "NIEPROSZONY GOŚĆ"

Nagle usłyszeli wściekły ryk. Potem głośny tupot, jakby stado nosorożców pędziło do sadu. Dźwięk był coraz bliżej i bliżej aż przed nimi stanęła drobna postać. Dziewczynka z długimi po pas blond włosami w długiej sukience na ramiączkach sięgającej po kolana. Odezwała się wysokim głosem.
- Co wy tu robicie? Artur? Kirra? - spojrzała na nich po czym skierowała wzrok na złamane drzewo. 
- Moja Alicja! - wykrzyczała przez łzy, a następnie rzuciła się do biegu w ich kierunku. Przytuliła się do drzewa. Kirra poczuła na sobie zimne spojrzenie jej piwnych oczu. - Co wy jej zrobiliście?!? Połamaliście gałęzie mojej ukochanej Alicji?!
- To nie to co myślisz, Annabeth - wyjęknął Artur do drobnej dziewczyny. Rozległ się dźwięk uderzenia. Kirra i Artur trzymali się za głowy gdzie zostali walnięci gałęzią przez Annabeth.
- Co ja się z wami mam! Jesteście ode mnie starsi o rok, a Artur nawet o trzy lata i zachowujecie się jak banda dzieciaków! - Kirra i Artur spuścili głowę jak dzieci dostające ochrzan od rodziców. -Biegacie z samego rana i krzyczycie na całą osadę! - wskazała palcem na Kirre. - Ty, przyszła kapłanka i przywódczyni naszej osady, zastępczyni Babci, paradujesz w koszuli nocnej krzycząc na cały głos! Nie wspominając już, że na boso! Masz dawać przykład i przynosić nam, swoim ludziom, dumę, a nie wstyd. - skierowała groźne spojrzenie na Artura, który próbował wtopić się w tło. - A ty, rycerz na piątym roku nauki! I co? Łamiesz moje drzewa i myślisz, że Ci to ujdzie na sucho? O nie, mój drogi! Mistrz Fergnan o wszystkim się dowie! - chłopak drgnął na myśl o tym, że dostanie dodatkowy wykład mistrza fechtunku, którego jest uczniem. Annabeth wzięła głęboki wdech. 
- Dobra. Koniec ochrzanu-powiedziała spokojnym głosem. - Tym razem wam wybaczę ale to już ostatni raz. Teraz wracajmy do roboty. Kirra, pomóż mi zrobić śniadanie, a ty Artur, narąb trochę drewna do pieca - mówiąc to ruszyła w kierunku kuchni, która znajdowała się w osobnym domku. Za nią ruszyła pośpiesznie Kirra. Weszła przez skrzypiące, stare drzwi do małego domku o drewnianych ścianach i słomianej dachówce, z której wystawały dwa kominy. W środku były dwa piece i trzy szerokie blaty z drewna. Metalowe garnki były wymyte i przygotowane do użytku. Dziewczyna podeszła do blatu, na którym leżały różne składniki, takie jak marchewka, ziemniaki, pieprz i wiele innych. Zabrała się do gotowania. Nie była w tym najlepsza ale jak to mówią "trening czyni mistrza" więc daje z siebie wszystko.

***

Tymczasem Artur rąbał drzewo gdzieś dalej w głębi lasu. Westchnął głęboko ocierając  nadgarstkiem kropelki potu z czoła. Słońce było już wysoko nad jego głową.
- Lepiej się pośpieszę i dostarczę im to drewno, bo znowu mi się oberwie - pomyślał. Nagle poczuł czyiś wzrok na sobie. Nie spodobało mu się to z racji, że rzadko ktoś wybiera się do lasu na spacer aby powąchać kwiatki. Powoli spojrzał na swoje ręce i zacisnął je na siekierze. Mistrz Fergnan uczył go, że kiedy wyczuje czyjąś obecność nie może tego po sobie pokazać. Udając niezainteresowanego wrócił do rąbania drzewa. Dyskretnie spojrzał za siebie i na drzewa szukając nie proszonego gościa. Zauważył błysk w koronie drzew i lecącą w jego stronę strzałę. Chwycił siekierę zamachnął się, a następnie odbił jej ostrzem strzałę w inną stronę. Wbiła się w ziemie. Artur spojrzał na nią, a następnie szybko odwrócił wzrok ku drzewu, z którego przyleciała strzała. Nikogo tam nie było. Przegryzł wargi.
--------------------------------------------------------------------
Następny rozdział! Zapraszam do czytania. 
Pozdrawiam BoiledSweet^^

piątek, 8 maja 2015

ROZDZIAŁ 1 "POCZĄTEK"

 

     

Kirro, spójrz - mówiąc to wskazała palcem na gwiazdę na niebie. Była oddalona od innych gwiazd. Kirra zmrużyła oczy, aby wyraźnie dostrzec maleńki punkt na niebie.
- Co to jest, babciu? - zapytała.
Staruszka uśmiechnęła się przyjaźnie.
- To jest gwiazda.
- Gwiazda?
- Tak.
- Jest taka mała i ... samotna. Babciu, dlaczego ona jest tak daleko od innych?
Babcia spojrzała na nią.
- Wiesz, Kirro czasami ludzie odchodzą od innych z różnych powodów. Czasami dlatego, że nie mają ochoty ze sobą spędzać czasu, czasami dlatego, że muszą odejść - tutaj znów spojrzała na niebo. - a czasami dlatego, że chcą się chronić nawzajem. I podobnie jest z tą gwiazdą.
Kirra spojrzała na nią szeroko otwartymi, błękitnymi oczami.
- Chronić? Przed czym?
Uśmiech znów wrócił na twarz babci, ale był smutniejszy.
- Przed nimi samymi oraz przed obowiązkiem jaki spoczywa na ich barkach.
- Co? Babciu, nie rozumiem.
Kirra poczuła, jakby się od niej oddalała z każdym oddechem. Była coraz dalej i dalej .. aż usłyszała daleki, spokojny, ale i smutny głos:
- Kiedyś zrozumiesz. A wtedy znów się spotkamy.
Odwróciła się i zaczęła odchodzić w kierunku gwiazdy.
- Babciu! Nie, nie odchodź! Nie chcę być sama. NIE! Nie chce!

***

Zanim się zorientowała była w swoim małym łóżku, ściskając kołdrę i dysząc głośno. Po czole spłynęła jej kropelka potu. Ten sam sen co zawsze ją dręczył. Było jej gorąco. To pewnie dlatego, że był środek lata, a ona nadal miała kołdrę zimową. Tak, to dlatego ... ale zaraz ... czuła też ścisk w brzuchu. To pewnie dlatego, że jest głodna. Przewróciła się na drugi bok i niemalże nie krzyknęła, kiedy centymetr przed jej twarzą leżał wysoki, umięśniony i przystojny brunet z zamkniętymi oczami, przytulając ją do siebie. Kirra patrzyła na niego przez dłuższą chwile jak głupia, po czym zacisnęła zęby i wykrzyczała na cały głos:
- ARTUR!!!
- Hmmm? - mruknął chłopak, otwierając powoli oczy. Nagle zauważył lecący w jego kierunku sto na godzinę but, który trafił go w twarz.
- AŁĆ! - potarł obolałą twarz i spojrzał wściekle w kierunku, z którego przyleciał pocisk. Zauważył drobną, szczupłą dziewczynę w długiej koszuli nocnej po kolana, stojącą pośrodku pokoju. - Co ty wyprawiasz, Kirra?!
- To moja kwestia! Co ty robisz w moim... - nie dokończyła, bo Artur wyskoczył z łóżka i uśmiechnął sie do niej szeroko.
- Rany! Kiedyś byłaś słodsza! Sama chciałaś, żeby twój "starszy braciszek Artur" spał z tobą. Chodziłaś za mną i wołałaś ,,Artur, boję się. Śpij dziś ze mną" albo ,,Opowiedz mi bajkę!". Szkoda, że ta część ciebie gdzieś zniknęła. - Uśmiechnął się chytrze widząc czerwoną twarz Kirry. Ku swojemu zaskoczeniu zauważył jak ta podnosi drugiego buta z podłogi i celuje nim w jego twarz.
- Ojć! Włączyłem jej przełącznik "Zaraz go zabiję!". Najlepszym rozwiązaniem jest ... WIAĆ -mówiąc to ruszył ku drzwiom w panice, a za nim Kirra krzycząc niezrozumiałe słowa. Wybiegł na korytarz i wyskoczył przez uchylone na parterze okno do ogrodu różanego, przez cały czas unikając latających butów przyjaciółki z podwyższonym ciśnieniem. Światło słoneczne spoczęło na jego twarzy. Był już ranek. Kirra goniła go po całym ogrodzie. Zmęczony wbiegł do sadu, licząc na jakąś przydatną kryjówkę. Wszedł na największe drzewo i czekał. Zerknął z gałęzi pod drzewo gdzie stała niska dziewczyna na boso w piżamie.
- Co, poddałaś się? - zapytał ledwie łapiąc dech. Zrobił się blady, kiedy poczuł jak gałęzie pod nim pękają. Nagle znalazł się tuż pod jej stopami. Uśmiechnęła się z góry.
- Och! Już wróciłeś? - zapytała i wzięła go za kołnierz jego koszuli i podciągnęła do siebie.
Nagle zauważył, że Kirra zrobiła się bledsza niż on sam. Spojrzała na gałęzie, na których stali i przełknęła ślinę.
- Artur? - zapytała.
- Hmm? - zdziwił się nieco. - o co chodzi?
- Drzewo... jest złamane - wyszeptała.
- Hmm? Drzewo jest - zamyślił się po czym przeraził jeszcze bardziej. -z-złamane.
Oboje obejrzeli się na drzewo i zaczęli rozglądać dookoła.
- Może nie zauważyła? - wyjęknęła.
- Nie ma mowy, żeby ONA to przeoczyła.
Zawiał chłodny wiatr. W następnej chwili oboje usłyszeli wściekły ryk.
--------------------------------------------------------------------
Dobra, skończone! Mam nadzieję, że się Wam spodobał (chociaż trochę) pierwszy rozdział :) Dla jasności to dopiero początek zawiłej przygody pełnej wrażeń naszych (nie poznanych jeszcze) bohaterów. 
Pozdrawiam BoiledSweet^^

Witajcie!

Cześć! Jestem BoiledSweet i witam na moim pierwszym i dość skromnym blogu :)) Mimo że jestem początkującą blogerką (albo raczej żółtodziobem) nie będę prosić o łagodne traktowanie ponieważ słowo krytyki jest potrzebne.  Na tym blogu będę pisała moją własną powieść. Jest ona o miłości, przyjaźni, zdradzie i zaufaniu. Od razu Wam powiem, ze dzieje się to w dawnych czasach. Tak, nie będzie telewizora, pistoletów, mieczy świetlnych czy też Call Of Duty! Mam nadzieję, że przypadnie Wam ona do gustu^^ A teraz zapraszam do czytania. Pierwszy rozdział już niedługo.