sobota, 16 lipca 2016

ROZDZIAŁ 27 "ONI"

- Szlag by to! - wykrzyczał Jolt, przecierając oczy ręką. Piasek wpadł mu do oka już szósty raz w ciągu trzech minut. - Co z tym wiatrem?!
- Nie drzyj się, tylko pomóż Krelowi wbić czwartą nogę od namiotu! - krzyknęła do niego Klere.
- Sama się wydzierasz! - burknął i pobiegł do chuderlawego mężczyzny, który widocznie z ulgą przyjął jego pomoc. Razem wbili drewnianą belę, która wzmocniła prowizoryczny namiot. Wszyscy się pod nim schowali i sprawdzili, czy nie odleci.
- Okej! - Klere wytarła ręce o fartuch. - Dobra robota, chłopy! Zwołajcie wszystkich! Słońce zaszło, więc czas na święto! - wszyscy jej odkrzyknęli z radością i skierowali się do domów.
Kobieta strzepła piasek z białej koszuli i spódnicy. Wszyscy byli ubrani na biało, ponieważ Biała Noc jest rocznicą pokonania Dayi.
Klare poszła po Ann. Miała nadzieję, że jest nadal w kuchni. Przeszła koło świątyni i stanęła jak wryta. Tuż przed jej twarzą przeleciała strzała z niebieskim płomieniem. Grot wbił się w ścianę świątyni, która cała zajęła się ogniem.
C-co?, pomyślała i spojrzała ze zgrozą na płonący budynek. J-jak? To przecież niemożliwe. Żaden ogień nie może zniszczyć świątyni! Przecież bariera . . .
Opadła na kolana.
T-ten ogień. Niebieski ogień. "Diabelski." Nie. To niemożliwe. Przecież oni . . .
Usłyszała szczęk mieczy. Odwróciła głowę i zobaczyła Ann, która trzymała w rękach włócznię. Miała rozerwany rękaw białej bluzki, a spódnica nie zakrywała już jej prawej nogi. Widniała tam teraz duża, otwarta rana. Na włócznię napierał cienki nóż, który dzierżyła wysoka postać w masce wilka. Była ubrana w czarne futro, a pod maską miała długie, związane w kitkę ciemne włosy.
- D-demon -wyszeptała Klare. Pierwszy raz w życiu poczuła paniczny strach przed śmiercią. Ręce jej się trzęsły, a mięśnie ciała odmawiały posłuszeństwa. - Czemu? Czemu teraz?
- Czemu? - zapytał głos za nią. Znała go aż za dobrze. Odwróciła głowę i poczuła, jak ostrze przebija jej dłoń, którą trzymała na ziemi.

***

Ann siedziała na krześle w kuchni. Nadal myślała o Kirze. Miała złe przeczucia, od kiedy dowiedziała się o treningu Kirry. Annabeth wiedziała, że Fergnan uczy ją walczyć, zabijać. Nie chciała widzieć cierpienia przyjaciółki. Nie. Siostry.
- Dobra! - krzyknęła do siebie i położyła ręce na policzkach. - Koniec zamartwiania! Muszę świętować! - wyszła z kuchni i poczuła nieprzyjemne dreszcze. Odruchowo przywarła do ściany i nasłuchiwała. Usłyszała ledwie słyszalne kroki.
Wychyliła się odrobinę i zobaczyła dwie sylwetki. Przesunęła się odrobinę, aby zobaczyć je wyraźniej. W cieniu drzew stały dwie postacie. Jedna była ubrana w płaszcz z ciemnozielonymi piórami. Na głowie miała, tego samego koloru co płaszcz, maskę ptaka. Druga przypominała ciemnego wilka. Zadrżała, kiedy zobaczyła srebrną stal w ręku wilka i łuk na plecach ptaka.
Wiedziała, czym są. Demony. Kiedy tylko je zobaczyła, przypomniała sobie wydarzenie sprzed kilku miesięcy. Postać w czarnym płaszczu zapaliła kuchnię. Jednak nie spodziewała się w niej Ann. Kiedy postać ją ogłuszyła, a Ann opadła na podłogę, zobaczyła ją. Przez chwilę ją widziała. Maskę kruka.
Już raz jeden ją załatwił. Tym razem nie będzie tak łatwo.
Annabeth musiała zawiadomić resztę, ale te poczwary pewnie ją zauważą. Przeklęła pod nosem. Czyli ma tak siedzieć i czekać na ruch tych pokrak?! Co to to nie!
Wychyliła się znów i zobaczyła, że wilk zniknął. Zanim zdążyła zareagować, ktoś pociągnął ją za włosy i rzucił do przodu. Zaryła twarzą o ziemię. Uniosła głowę i zobaczyła czarną maskę i białe, żarzące się oczy. Były groźne i złe. Zacisnęła zęby i spróbowała się podnieść.
- Raaaany! - ktoś wrzasnął i przygniótł butem jej plecy. - Małpa nam weszła w drogę. I co zrobimy, Okamiś? - zapytał z udawanym smutkiem.
- Pozbędziemy się tego - odpowiedział wilk, nazwany Okami.
- "Tego"? - powtórzyła wściekła Ann. Demony popatrzyły na nią zdziwione, jakby zaskoczone, że potrafi mówić. Wypluła ziemię z ust. - Wy cholerne mutanty! - wrzasnęła i podniosła się na rękach. Strąciła nogę ptaka z pleców i chwiejnie wstała. - Jak śmiecie wchodzić swoimi zbrukanymi, brudnymi kopytami na świętą ziemię?! - Ptak spojrzał na nią z rozdziawionymi ustami, a wilk z wyraźną żądzą krwi w oczach. - Myślicie, że wam to ujdzie na sucho?!
Przez chwilę mierzyła ich wzrokiem, kiedy nagle ptak wybuchł niepohamowanym śmiechem.
- O rajciu! - krzyknął i złapał się za brzuch. - Trzymajcie mnie, bo nie wytrzymam! Ta małpa jest świetna! Ej, Okamiś! - zwrócił się do niego. - Mogę ją przygarnąć?
Annabeth popatrzyła na niego z odrazą i obrzydzeniem.
Okami tylko westchnął.
- Tori, pamiętasz po co tu jesteśmy? - ptak skinął z zawodem głową. - Więc wracaj do obowiązków, a ja się tym zajmę.
TYM?!
- Okamiś!! Zabierasz całą zabawę dla siebie!
- Tori, idź.
- Dobrze, dobrze! - odkrzyknął i rozpłynął się w powietrzu.
Annabeth przez chwilę stała naprzeci wilka i patrzyła na niego.
- Więc? - zapytała po ciszy, która zdawała się trwać wieczność. - Jak zamierzasz się mnie "pozbyć"? - splotła ręce na piersi i uniosła wysoko podbródek.
- Nie musisz się tym przejmować, małpo - odpowiedział i po chwili był tuż przed nią. Wyciągnął nie wiadomo skąd cieńki nóż i zamachnął się na jej szyję. Ann odruchowo zrobiła krok w tył i potknęła się o kamień. Poleciła do tyłu i patrzyła jak srebrne ostrze tnie powietrze nad jej oczami i uciena parę włosów.
Szybki!
Kiedy uderzyła plecami o ziemię, przetoczyła się w bok, unikając jego kolana. Wstała i spojrzała na wilka, który z kolanem wbitym głęboko w zimię, patrzył na nią spokojnie. Jakby przed chwilą nie próbował odciąć jej głowy.
Wyprostował się i włożył dłoń za kark. Ann przygotowała się na atak, kiedy zobaczyła, że coś zza niego wyjmuje. Powoli wysunął długą włócznię.
Blondynka rozdziawiła usta, kiedy zaczął nią obracać płynnie w dłoniach. Nagle rzucił nią w jej stronę. Włócznia wbiła się w ziemię koło jej nogi. Grot był długi i naostrzona, a długi drzewiec starannie wyżeźbiony. Wokół złotego trzewika zawiązano czerowną chustę z dzwonkiem.
- Walcz - rozkazał ostro demon.
Annabeth spojrzała na niego zaskoczona. Przełknęła gulę w gardle i zacisnęła swoją drobną dłoń na środku włóczni i wyciągnęła ją z ziemi. 
--------------------------------------------------------------------
Witam! Oto nowy rozdział "Kłódki"! Na Wattpadzie mam poprawioną wersję Zaćmienia, więc jeśli was razi ta z błędami, to zapraszam :)
Pozdrawiam BoiledSweet :*

niedziela, 3 lipca 2016

ROZDZIAŁ 26 "TINA"

Annabeth i Klare nakryły do wielkiego stołu, który niedawno chłopaki z wioski przytaszczyli. Wyprostowały biały obrus i usiadły w kuchni, pijąc herbatę z miodem.
Kobieta wypiła cały kubek na raz i westchnęła z ogromnym uśmiechem.
- Dzisiaj się będzie działo! - odstawiła pusty kubek na stół. - Podobno w tym roku ma być jakaś super niespodzianka! Chłopy coś przygotowały. Jestem taka ciekawa, co te głąby wymyśliły! A ty, Annabeth? - spojrzała na blondynkę, która spokojnie piła swoją herbatę. Odłożyła powoli kubek i spojrzała na swoją rozmówczynię.
- Ja również.
- Hejta, Ann. - Klare wstała i poczochrała czule włosy dziewczyny. - Coś zdecydowanie jest nie w porządku. Czyżby to Nasza wojowniczka siedziała Ci w głowie?
- Co?! Nie! Oczywiście, że nie - zerwała się z krzesła. Niechcący uderzyła kolanem w stól i rozlała herbatę. - Kurczę - poszła szybko po szmatkę i wycierając stół, dokończyła:
- Jest już duża i odpowiedzialna. Da sobie radę.
- Co ty nie powiesz? - zapytała Klare z uśmieszkiem. Wiedziała, że Annabeth jest bardzo nadopiekuńcza i wrażliwa, chociaż rzadko daje to po sobie poznać. Teraz, kiedy Kirra opuściła wioskę, blondynka nie potrafi tak łatwo ukrywać swoich emocji. Wyprawa Kirry może wpłynąć pozytywnie nawet na Annabeth.
Dziewczyna nerwowo wycierała czysty już stół. Klare postanowiła, że się zmyje. Ann musi chwilę pobyć sama.
- Nieważne! - Klare założyła ręce za głowę i wyszła. - Widzimy się wieczorem! - krzyknęła, zanim drzwi się za nią zamknęły.

***

Tina tarła białym obrusem o tarę, chlapiąc wodą na boki. Wytarła nadgarstkiem czoło i wyjęła materiał z wody. Wytrzepała go i przewiesiła przez sznurek.
- Siostro! - krzyknął Merec z domu. - Widziałaś gdzieś moje buty?!
- Tak! - odkrzyknęła. - Są w moim pokoju! Podeszwy Ci odpadały, więc je przyszyłam! Uważaj na nie!
- Dobrze! Dzięki siostro! Idę z Alem i Hubim na pole! - usłyszała otwierające i zamykające się drzwi.
- Tylko wróć przed zmrokiem! I nie rozmawiaj z nieznajomymi!
- Wiem przecież! - odkrzyknął z oddali chłopak. Dziewczyna westchnęła i wylała brudną wodę z miski. Opuściła rękawy bluzki, a potem zamiotła dom. Kiedy skończyła, usiadła przy stole w kuchni i spojrzała przez otwarte okno na zachodzące, pomarańczowe słońce.
Dom Tiny i Mereca znajdował się na wzniesieniu, na skraju wioski. Byli najbliżej lasu, więc często ich matka chodziła tam na grzyby, bądź jeżyny.
Dziewczyna spojrzała na las, który był oświetlony przez słońce. Myślała o wszystkim, co ją i jej rodzinę spotkało w ciągu kilku dni. Choroba Mereca, śmierć jej matki, problemy w związku ze znalezieniem pracy. To wszystko siedziało w jej głowie. Mimo, że mieszkańcy wioski pomagali im z całych sił, źle się z tym czuła. Nie mogą przecież żyć czyimś kosztem! Jej matka też taka była. Nie chciała nikogo martwić, przepracowywała się i tym samym często chorowała.
Teraz Tina rozumiała to, co czuła jej matka przez te wszystkie lata. Mimo, że było ciężko, zawsze się uśmiechała i znajdywała szczęście w małych rzeczach. Dziewczyna nadal pamięta, jak wracała w środku nocy z pracy, wyczerpana i zmęczona, ale i tak szła do pokoju Tiny i Mereca i całowała ich w czoła, życząc dobrej nocy. Czasem zostawała aby popatrzeć na nich, jak śpią. Tina zawsze czekała, aż wróci z domu. Udawała, że śpi, aby nie martwić mamy.
To było tak dawno, ale jej się wydawało, że to było wczoraj.
Nagle zerwał się ostry wiatr. Drzewa szumiały głośno, a okna zaczęły się otwierać i zamykać pod jego wpływem. Tina wstała, zamknęła je i wybiegła z domu. Merec był po chorobie, więc wolała go odprowadzić do domu.
Kiedy wyszła, wiatr wiał niemiłosiernie. Włosy zachodziły jej na twarz, a sukienka przylgnęła do niej. Tina związała włosy w kitkę i ruszyła w stronę rezydencji. Przed nią znajduje się duży plac, na którym często bawią się dzieci.
- Merec! - krzyknęła, kiedy poczuła piasek w oczach i zamknęła je.
- Siostro! Tutaj jestem! - odkrzyknął chłopak. Tina przetarła oczy i spojrzała przed siebie. Pod dachem rezydencji stał Merec i jeden chłopiec. Miał blond włosy i ciemne oczy.
- Chodź! Idziemy do domu! - wyciągnęła do niego rękę. Podbiegł do niej i złapał jej dłoń.
- A czy Al może iść z nami? - wskazał na blondyna. - Jego rodzice jeszcze nie wrócili, a nie chce być sam.
- Dobrze - skinęła głową. - Al! Chcesz iść z nami?! - krzyknęła do chłopaka, który nieśmiało podszedł do nich. Chwyciła go za rękę i skierowali się w stronę domu.
Minęli stół na Białą Noc. Klare i inni mężczyźni z wioski budowali wokół niego namiot, który mógłby choć trochę uchronić go przed wiatrem. Za około dwie godziny zaczyna się święto.
Kiedy doszli do domu, Tina zamknęła drzwi i postawiła przed nimi belkę.
- Nie pamiętam, kiedy ostatnim razem tak wiało - Merec usiadł na stole, a Al oparł się o niego. - Dziwne. Kiedy wychodziłem, niebo było czyste. Ani jednej chmurki - zastanawiał się na głos.
- Niedługo jesień - stwierdziła Tina. - To normalne, że się ochładza.
Nagle poczuła, że ktoś ją obserwuje. Coś przebiegło po dachu. Chłopcy najwyraźniej nic nie zauważyli. Dziewczyna nie była pewna, czy to zwierzę, czy może . . .
- Marec, Al - zwróciła ich uwagę na siebie. - idźcie do pokoju i nie wychodźcie dopóki was nie zawołam, rozumiecie?
- Siostro? - zapytał zaniepokojony Merec.
- Zróbcie to co powiedziałam. Już! Do pokoju! - chłopcy pobiegli, słysząc jej szorstki głos. Zatrzasnęli drzwi, a Tina wzięła do ręki nóż kuchenny. Schowała go za pasek spódnicy i wyszła powoli, zamykając dom. Przylgnęła do ściany. Kiedy usłyszała ruch na dachu, odbiła się od niej i wycelowała nóż w stronę strzechy.
Wypuściła z sykiem powietrze i opuściła ostrze, jak zobaczyła lisa stojącego pośrodku daszku. Patrzył na nią swoimi błękitnymi oczami, a biała sierść falowała niczym wzburzone morze.
Przez chwilę poczuła strach. Nagle zmroziło jej krew w żyłach.
Przecież, pomyślała, zwierzęta nie mogą przechodzić przez barierę. A to oznacza . . .
Odwróciła się, kiedy usłyszała za sobą kroki. Nikogo tam nie było. Tylko drzewa. Obróciła się, a przed nią stał barczysty mężczyzna w masce niedźwiedzia. Był wysoki na jakieś dwa metry, i silnie zbudowany. Za ubiór służyła mu skóra tego niedźwiedzia, a w ręce trzymał ogromny topór.
Tina chciała wrzasnąć, ale strach sparaliżował każdy centymetr jej ciała.
Czy to demony? Tak wyglądają?Samo patrzenie w oczy potwora wywoływało w niej panikę i przerażenie. Demon uniósł topór i upuścił. Tina w ostatniej chwili przywołała się do porządku i uskoczyła na bok. Ciężka broń wbiła się w ziemię w miejscu, gdzie przed chwilą stała. Serce waliła jej jak młot, a oddech znacznie przyśpieszył. Zanim zdążyła odsapnąć, kolos znów na nią ruszył. Tym razem od boku. Uderzył ją ramieniem, przez co poleciała parę metrów do góry i opadła ciężko na ziemię.
Plecy ją piekły, a kostka paliła się ogniem. Przewróciła się na brzuch i spróbowała się podnieść na łokcie. Zaczęła kasłać i się dusić. Kiedy skończyła, wytarła usta ręką i wstała. Noga ją bolała, a cały świat wirował, ale nie mogła teraz opaść z sił. Jeśli ona nie przetrwa, zrobią coś Merecowi. ona nie może go stracić. Tego by już nie zniosła.
- Tragen - przemówił lis, który przez cały czas przyglądał się wszystkiemu z dachu.
Kolejny demon?!, spanikowała Tina.
- Nie mamy czasu na małpy - zeskoczył i z gracją przeszedł przed Tina, która z oburzeniem zdawała sobie sprawę z tego, że cholerny lis nazwał małpą.
Kolos tylko skinął głową i spojrzawszy po raz ostatni na Tinę, ruszył za lisem w stronę wioski.
Dziewczyna opadła na kolana i nawet nie zauważyła, że płacze. Ze strachu ale też i z bezsilności. Powinna była teraz biec za nimi, zatrzymać ich, zawiadomić wszystkich. Walczyć.
Ale nie mogła. Obiecała sobie, że nie ważne co, obroni brata. Za wszelką cenę. Nie ważne, jak wiele przez to ucierpi.
Ochroni go.
---------------------------------------------------------------------
Bardzo mi przykro, że przez tak długi czas nie było Kłódki! Przez pewien czas skupiłam się na innych moich opowiadaniach oraz dopracowywałam Kłódkę. Mimo wszystko, jestem zwyczajną amatorką i często znajduję niedociągnięcia w moich opowiadanich. Dlatego bardzo dziękuję za miłe komentarze ale proszę też o wypominanie mi literówek, bądź błędów. Byłabym bardzo wdzięczna!  
Pozdrawiam BoiledSweet

piątek, 1 lipca 2016

"Mafia" Rozdział 6

Kiedy się obudziłam, poczułam materiał na oczach. Chciałam ruszyć ręką, ale miałam ją zdrętwiałą.
Co do . . .?
Ruszyłam tułowiem, kiedy przeszył mnie ból w ramionach. Po chwili zorientowałam się, że wiszę w powietrzu za ręce. Starałam się rozhuśtać za pomocą nóg. Poczułam, że w coś uderzyłam, ale się tym nie przejęłam. Kiedy udało mi się oprzeć nogami o sufit, ustawiłam je koło rąk. 
O ile się nie mylę, na nadgarstkach mam związane liny, które mnie trzymają. Jeśli się odrobinę odepchnę . . .
W tym samym momencie lina pękła, a ja spadłam w dół. Po chwili uderzyłam z głośnym chrupnięciem o ziemię. Plecy mnie kłuły przez moment, a ja powstrzymywałam się przed sykiem.
Po chwili uniosłam ręce do twarzy i ściągnęłam opaskę. Przyzwyczaiłam wzrok do ciemności, która mnie otaczała i sprawdziłam, czy mam coś złamane. Zdarłam trochę plecy, ale dam radę iść.
Wstałam i usłyszałam chrzęst. Stałam na żwirze. Popatrzyłam w górę i zobaczyłam naderwane liny, zawieszone na metalowym haku. Nagle zmroziło mnie. Wcześniej nie uderzałam w coś, a w kogoś.
Nade mną wisieli ludzie. Byli zawieszeni za ręce, tak jak ja, bądź za nogi, głową w dół. Mieli opaski na oczach. Nie byłam pewna, czy żyją, ale nie sądzę, żebym była jedyną, która przeżyła.
Nagle poczułam ostry ból głowy. Kucnęłam, aby nie upaść i przycisnęłam rękę do skroni. Była zimna, więc dawało to jakieś ukojenie.
Wszystko wirowało. Wsiadam do samolotu, ktoś zabiera mnie do kabiny pilota, krzyki ludzi, krew zabitego mężczyzny, ukłucie w karku i ciemność.
Wszystko przeleciało mi przed oczami.
Zaraz. Nie byłam sama. Był ktoś jeszcze.
MIKI!
Wstałam i zaczęłam biec, zapadając się w żwirze. Szukałam jej na górze, ale nigdzie jej nie było. Żadnej osoby nie rozpoznawałam.
Spokojnie, Eva. Spokojnie. Wdech i wydech. Myśl. Przypomnij sobie, czy NA PEWNO Miki była z tobą.
Uderzyłam się głowę.
Czemu nie mogę sobie przypomnieć?! Co się dzieje, do cholery?!
Nagle przed oczami ukazała mi się strzykawka z płynem.
No tak. To pewnie sprawka tych facetów. Nie, oni są tylko pionkami. To pilot rozdaje karty w tej swojej "grze".
Siadłam z powrotem.
Ale czemu to robi? Muszę to przemyśleć od początku. Porwał, o ile dobrze pamiętam, trzynastu ludzi, z czego jednego zabił. Dlaczego? Po co zadawał sobie trud, aby Nas zebrać, skoro zabił jednego z nas przy pierwszej okazji.
Po co mu ludzie, którzy się nie znają? My nawet jego nie znamy! Za dużo pytań bez odpowiedzi. Nie mogę tu zostać. Muszę się stąd wydostać.
Wstałam i rozglądnęłam się. Nic. Żadnych drzwi, czy okien. Nie czułam nawet wiatru. Tylko ciemność. Wymacałam ścianę i szłam za nią. Pokój miał kształt trójkąta i był wysoki na około dziesięć metrów. Oprócz żwiru i pozawieszanych ludzi, nie było tu nic.
Postanowiłam, że sprawdzę, czy ktoś z nich jest przytomny. Niedaleko mnie żwir był usypany w górkę, po której weszłam. I tak trochę mi brakowało, aby dosięgnąć belkę, do której przyczepione były haki. Rozpędziłam się i skoczyłam. Chwyciłam się i zawisłam na palcach. Podciągnęłam się i stanęłam na desce. Przez chwilę się chwiałam, ale w końcu odzyskałam równowagę. Belka była gruba, ale też wąska. Jedna stopa ledwo się na niej mieściła. 
Jakieś dwa metry ode mnie był hak z kobietą. Było bardzo ciemno, więc nie widziałam jej twarzy dokładnie.
Dobra. Nie patrz w dół i do przodu. 
Zrobiłam krok i utkwiłam wzrok w ciemności przede mną. Następny krok. Jeszcze dwa kroki i . . .
W tym samym momencie spojrzałam w dół i przechyliłam się w prawo. W ostatniej chwili złapałam się deski. Miałam spocone ręce, więc pomału zaczęłam się zsuwać. 
Cholerny lęk wysokości! Po co tam patrzyłam?!
Szybko objęłam rękami belkę i podciągnęłam się z powrotem. Stanęłam i zamknęłam oczy, aby się uspokoić. 
Teraz wolniej i nie patrzę w dół.
Kiedy doszłam do kobiety, przykucnęłam i schyliłam się do niej. Miała bladą twarz i krótkie, brązowe włosy. Ubrała żółtą sukienkę w kwiaty. Ściągnęłam jej opaskę i krzyknęłam.
Miała puste oczodoły, które dawały wgląd do jej pustej głowy. 
Zaraz . . . 
Spojrzałam na innych "ludzi".
To nie ludzie. To lalki, manekiny.
Podczołgałam się do innej postaci i zobaczyłam, że nadgarstki mają metalowe śruby, które łączyły przedramię z dłonią.
Ale po co ktoś je tu zostawił? I ubrał? To miała być dla mnie zmyłka?
Cóż, teraz i tak się tego nie dowiem. Przeszukam je. Może coś znajdę.
Chwyciłam się haka i zawisłam na nim. Manekiny były rozmieszczone co metr, więc powinnam sięgnąć do dwóch. Kiedy mi się to udało, włożyłam rękę pod marynarkę jednego z nich. Nic.
Przeszukałam kieszenie i traciłam już nadzieję, kiedy znalazłam coś metalowego. Wyjęłam to i zobaczyłam mały kluczyk. 
Lepsze to niż nic.
Schowałam go do kieszeni z tyłu i obróciłam się do innej lalki. Była to mała dziewczynka w dwóch kucykach i w białej sukience. 
Wiedziałam, że nie znajdę nic przydatnego, ale wolałam spróbować. 
Kiedy uniosłam odrobinę jej długą sukienkę, wciągnęłam glośno powietrze. Do jej uda była przypięta pochwa na nóż. Sięgnęłam po nią powoli. Zdziwiłam się, kiedy nic nie było w środku. Była pusta. 
Ktoś zabrał go przede mną?
Zerknęłam na lalkę. 
"Nie oceniaj książki po okładce" pasuje tutaj idealnie. 
Zeskoczyłam i założyłam pochwę na udo. 
Może się przydać. Nawet jeśli jest pusta, wzbudza strach. 
Teraz muszę się stąd wydostać. Tylko jak? Skoro mnie tu wniesiono, musi tu być jakieś wyjście. I na pewno je znajdę. 
---------------------------------------------------------------------