- Przekaż jej, że idziemy - odparła Ann. Wysoka kobieta ukłoniła się nisko i odeszła. Kirra i Ann spojrzały po sobie.
- Jak myślisz, o co może chodzić? - zapytała Kirra. Ann zamyśliła się na chwile.
- Nie wiem ale mam złe przeczucia. Pani, a raczej Babcia wysłała po Nas posłańca co zdarza się rzadko - przerwała na chwile, po czym odparła zaniepokojonym głosem. - Mam nadzieję, że to nic poważnego.
- No cóż, i tak musimy iść po Artura, a mogę się założyć, że on również tam będzie. Chodźmy! -wyszły z chatki i skierowały się w stronę osady. Stanęły przed drzwiami dużego domu. Kirra spojrzała na kołatkę w kształcie głowy lwa.
- Nie ważne jak długo tu przychodzimy, ja zawsze będę się bać tej głowy - odparła. Ann nie zważając na słowa koleżanki zastukała kołatką.
- Wejdźcie, proszę - usłyszały znajomy głos staruszki. Otwarły drzwi i weszły do pokoju. Pośrodku pokoju były poustawiane zapalone świeczki, a koło nich siedział tyłem do nich Artur i Babcia. Spojrzeli na Kirrę i Ann. Babcia wskazała im miejsce obok chłopaka. Nie zawahały się nawet przez moment. Usiadły na swoim miejscu.
- Witajcie, moje drogie - powiedziała miłym głosem z uśmiechem na twarzy.
- Witaj, Babciu - odparły obie. Kirra spojrzała na staruszkę zmartwionym wzrokiem.
- Dlaczego Nas do siebie wezwałaś, Babciu? - zapytała. Kobieta zwróciła się do Artura.
- Arturze, opowiedz im o tym co zdarzyło się w lesie.
- W lesie? - zapytała siebie Ann.
- Dobrze,Babciu. Kiedy rąbałem drewno poczułem, że ktoś mnie obserwuje. Dyskretnie próbowałem go znaleźć ale ten był szybszy i wystrzelił we mnie jedną ze swoich strzał - podał staruszce strzałę, którą zabrał ze sobą. Była starannie wyrzeźbiona w drewnie,a pióra lotki były czerwone. Grot został dobrze zaostrzony. Kirra od razu wiedziała, że nie jest to strzała jakiegoś dzieciaka z wioski, który lubi się bawić w Robin Hood'a ale osoby, która zna się na rzeczy. - Kiedy próbowałem znaleźć tę osobę już jej nie było.
Zapanowało grobowa cisz. Przerwała ją Ann:
- Co powinniśmy zrobić, Babciu?
Babcia spojrzała na nią swoimi spokojnymi oczami i odparła:
- Możemy tylko czekać. Nie wiemy czego ta osoba od nas chce lub też możliwe, że to nieporozumienie - zamyśliła się na chwilę. - Wracajcie do swoich obowiązków, moi drodzy. Kiedy się czegoś dowiem od razu Wam powiem.
- Rozumiemy, Babciu - odparli wszyscy razem. Wstali i skierowali się do drzwi. Kirra odwróciła się do kobiety kiedy Ann i Artur już wyszli z pokoju. Spojrzała na nią niespokojna. Kirra nadal pamietała sen z rana kiedy Babcia ją zostawiła. Kobieta zapytała:
- Co się stało, Kirro? Czy coś Cię trapi?
- Ja... Babciu, co się stanie kiedy odejdziesz?
Staruszka zrobiła poważny ale nadal przyjazny wyraz twarzy po czym odparła:
Staruszka zrobiła poważny ale nadal przyjazny wyraz twarzy po czym odparła:
- Kirro, siądź koło mnie. Coś Ci powiem.
Kirra usiadła przed nią z zaciekawioną miną. Babcia jak zwykle na twarzy miała swój ciepły uśmiech ale teraz było w nim coś dziwnego. Miał on w sobie trochę żalu jak i smutku.
- O co chodzi, Babciu? - zapytała w końcu Kirra.
- My, kapłanki tej osady, mamy pewien obowiązek, który musimy spełniać aż do dnia naszej śmierci - dziewczyna wyprostowała się słysząc te słowa. Staruszka zaczęła mówić dalej. - Znasz historię naszej osady? - Dziewczyna pokiwała przecząco głową. - Dawno, dawno temu dwie piękne i kochające siebie nawzajem boginie o czystych sercach, Daya i Bejda, czując się samotnie we wszechświecie stworzyły Ziemię i ludzi na niej mieszkających. Jednak ludzie nie radzili sobie w tym świecie. Widząc to, boginie postanowiły im pomóc. Przybierając ludzką postać uczyły ich takich rzeczy jak polowanie, gotowanie, wychowanie dzieci, budowę domów czy też mowy, aby mogli się ze sobą porozumiewać. Ludzie traktowali je jak swoje matki i przywódczynie. Po kilku latach rasa ludzka była bardzo potężna. Wkrótce po tym Bejda zauważyła, że Daya się zmieniła. Coraz rzadziej ze sobą rozmawiały. Zmartwiona zapytała siostrę czy wszystko w porządku. Jednak ta ją zignorowała i zorganizowała konkurs. Zapytała ludzi, którą z nich dwóch ludzie kochają bardziej jako swoją matkę i stworzyciela. Ludzie wybrali Bejde.
To właśnie wtedy coś pękło w sercu Dayi. Daya nie mogła uwierzyć, że ludzie kochają bardziej Bejde. Z kochającej i dobrej siostry stała się wściekłą istotą bez serca. Rzuciła na ludzi potworną klątwę. Sprawiała ona, że oni sami zaczęli kraść, kłamać, zabijać, mścić się, nienawidzić.
Zrozpaczona Bejda patrzyła jak rasa ludzka upada. Wtedy postanowiła wziąć miecz do ręki. Tworząc czarny pył nad Ziemią podzieliła ludzi na dwie osobne rasy. Tych dotkniętych klątwą zamieniła w demony wyglądem przypominających zwierzęta, a tych, których mogła ocalić zamknęła we wschodniej części świata obiecując, że zostaną wypuszczeni kiedy walka się skończy. Sama zaś wyzwała swoją siostrę na pojedynek. Walka trwała całe sto lat. Zmęczona walką Bejda postanowiła się poświęcić dla swoich poddanych i za pomocą swoich mocy zamieniła siebie samą w zimny kamień wraz ze swoją siostrą.
Wtedy ludzie ze wschodu zostali wypuszczeni i odnaleźli kamienny posąg swej matki. Zauważyli, że w jej piersi świeci się jaskrawy kryształ. Był on sercem Bejdy. Jej serce było tak czyste, że kamień nie zdołał go pochłonąć. Jednak moc w nim drzemiąca była tak potężna, że zwykli ludzie nie mogli nad nią panować. Zaniepokojeni oddali go pewnej kobiecie, która nazywała się Kohin. Miała ona potężną moc zdolną kontrolować potęgę kryształu.
Ale na tym problemy się nie skończyły. Okazało się, że demony, stworzone przez Dayę, nadal istnieją i utworzyły swoje klany. Kiedy tylko dowiedziały się o kamieniu postanowiły za wszelka cenę zdobyć go wraz z jego nieograniczoną mocą. Kohin zbudowała świątynie, wokół której wzniosła barierę. Niedługo potem niedaleko świątyni wybudowano osadę, w której Kohin prowadziła szpital, gdyż jej magia była przede wszystkim magią uzdrawiającą. Nikt z zewnątrz nie mógł wejść do środka bariery bez jej zgody lub też jej zauważyć. Jednak to nie przeszkodziło demonom w dostaniu się do środka-nie przerywała swojej opowieści Babcia.- Jeden z nich nazywał się Shayton. Podając się za człowieka wszedł do środka bariery i oszukał Kohin. Następnie uwiódł ją, a kiedy ta mu już bezgranicznie ufała, zadał jej śmiertelny cios w plecy i uciekł z kryształem. Zażenowana sobą i wściekła Kohin podążyła za nim i uśmierciła go za pomocą swoich mocy. Kiedy osadnicy usłyszeli, o tym co się stało, zaczęli szukać Kohin. Kiedy ją znaleźli dowiedzieli się, że udało jej się odebrać kryształ z rąk demonów, jednak jej rany są śmiertelne i nie uda jej się przeżyć. Przed śmiercią Kohin oddała swą moc i kryształ jednej z dziewczyn mieszkającej w osadzie mówiąc jej "Strzeż tego jak oka w głowie, moja droga. Twa dusza czysta jest. Nie popełnij tego błędu co ja. Ten kamień nie może się dostać w ręce złego." Zaraz potem zmarła. Osadnicy pochowali jej ciało pod świątynią, a dziewczyna złożyła przysięgę wierności i poświęcenia swojego życia ochronie kryształu. Następnie została ona okrzyknięta zastępczynią Kohin oraz nazwana kapłanką i zamieszkała samotnie w świątyni. Strzegła bożego serca aż do swojej śmierci. Następnie oddała go kolejnej dziewczynie wraz ze swą mocą. Stało się to tysiąc lat temu - Babcia spojrzała na Kirre, która zmieszana wpatrywała się w podłogę przed nią. - Kirro, Kohin to Nasza daleka przodkini. My jako kapłanki musimy dotrzymać Naszej przysięgi. Wiesz, co to oznacza?
Kirra powoli przytaknęła głową. Trudno było jej uwierzyć w to, że jej przodkinią jest potężna kapłanka ,która spoczywa pod jej domem, czyli świątynią. A jej dom, w której się wychowywała, został zbudowany rękami tej właśnie kapłanki zdradzonej przez demony, w które jak dotąd nie wierzyła. Trudno jej się dziwić. W końcu Kirra nigdy nie opuszczała osady. Jednak największym dla niej szokiem było to, że w dniu, w którym Babcia umrze, to ona zostanie kapłanką i przywódczynią osady, na której barkach będzie spoczywał obowiązek ochrony klejnotu i wioski przed demonami. Zapanowała grobowa cisza, którą przerwała staruszka.
- Dobrze. Czy odpowiedziałam na twoje pytanie, moja droga?
- ... Tak, dziękuję, Babciu.
Na twarzy kobiety znów zagościł ten sam uśmiech co zawsze.
- Skoro tak, to wracaj już do Ann i Artura. Jestem pewna, że na ciebie czekają. Mam szczerą nadzieję, że śniadanie gotowe.
Słysząc ostatnie zdanie dziewczyna zerwała się na równe nogi przypominając sobie, że nic jeszcze nie gotowe. Podbiegła do drzwi, po czym na chwilę się odwróciła, skinęła głową do Babci i wyszła z dużego domu. Biegła przez osadę w kierunku świątyni.
Kiedy dobiegła do świątyni dostrzegła, że zza niej unosi się dym.
- Ten dym.. Jest z kuchni?! - pomyślała i zerwała się do biegu. Stanęła przed płonącą chatką. Płomienie powoli pożerały mały, drewniany domek.
- Co tu.... się stało? - zapytała sama siebie.
--------------------------------------------------------------------
O boże! Ale się rozpisałam! A to nie koniec. Zaraz zabieram się za napisanie końca! Czekajcie na następny rozdział!
Pozdrawiam BoiledSweet^^
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz