Minął tydzień. Kirra codziennie biegała przez parę godzin wokół wioski. Czasami z Arturem, a czasami sama. Dopiero teraz Kirra zauważyła jak Artur jest zajęty. Cały czas pomaga ludziom z wioski albo wypełnia zadania Fergnana. Mimo to, zawsze jest pełen energii w świątyni.
Kirra przez ten tydzień też była bardzo zajęta. Czasami Mistrz przychodził do niej i dawał jej nowe ćwiczenia albo rady. Często ją przy tym beształ ale ona wiedziała, że to dla jej dobra. Starzec okazał się całkiem miły.
- Martwię się o nią - wyszeptała Annabeth. Artur zaniósł Kirrę do łóżka i teraz oboje siedzieli na przeciwko siebie przy stole w kuchni. Przed sobą mieli talerze z rybą, a w miskach ryż.
- Pszechadzasz - odpowiedział chłopak z ustami pełnymi jedzenia. - Bedzchie dobche. Jecht silnua.
Przełknął wreszcie ostatni kawałek ryby. Spojrzał na swój pusty talerz i pełną miskę ryżu Ann. Po chwili zapytał:
- Będziesz to jadła? - wskazał palcem jedzenie.
Annabeth już nie wytrzymała. Cała aż się trzęsła ze złości.
- TY GŁUPI IDIOTO! - wstała i rzuciła w Artura miską. Ta uderzyła chłopaka w twarz. Na chwilę się przylepiła, a potem opadła. Na jego twarzy pozostały pojedyncze ziarenka ryżu.
Jeszcze słyszał jak przyjaciółka idzie głośno do drzwi i zamyka je z trzaskiem.
Artur zdjął z nosa ryż i włożył do ust.
- Ja też się martwię - wyszeptał.
- Arturze! - zawołała go Tina. Jest trochę starsza od chłopaka. Mieszka na skraju wioski z matką i bratem. Jej rodzina jest bardzo chorowita, dlatego często mają problemy.
- Ach. Hej Tina.
Podbiegła do niego.
- Przepraszam, że przeszkadzam.
- Nie. co ty. Właśnie miałem iść do świątyni podręczyć Ann. Ale to może poczekać. W czym mogę ci pomóc?
- Chodzi o to, że ... - zaczęła bawić sie palcami. - Marec zachorował.
- Znowu? Jeny! Co z nim?! Ma przynętę na choroby, czy co?! W każdym razie, jak się ma?
- Nie najplepiej. Ale Margaret powiedziała, że się wyliże.
- Rozumiem, to dobrze.
- A jako, że mama pracuje, ja się nim zajmuję i nie mam czasu, aby pójść po zioła dla niego.
- I chcesz żebym ci je przyniósł?
Tina zaczerwieniła się. Przytaknęła głową nieśmiało.
- Nie ma sprawy! - odpowiedział z uśmiechem. - Powiedz mi tylko gdzie rosną i jak wyglądają.
- O tam - wskazała na las za Arturem. - Musisz iść wzdłuż rzeki. nie przegapisz jej. Na końcu jest polana, gdzie rosną różne zioła. Bliriesz, to zioło podobne trochę to tulipana. Tylko jest większe i pachnie trochę jak . . . truskawka.
- Truskawka?! Pierwsze słyszę o takim ziele!
Zaśmiała się.
- Tak, jest bardzo rzadkie. Ale z tego co wiem od Margaret, tylko tam rośnie. Nigdzie, przynajamniej do bariery, nie rośnie.
- Okej. To ja lecę! Wpadnę do was potem - odkrzyknął i pobiegł w stronę lasu. Usłyszał jeszcze, jak Tina mu odkrzykuje: Dziękuję!
- Emmm. To nie. To też nie. - mówił do siebie oglądając poszczególne tulipany. - Żadne z nich nie jest tak duże jak mówiła Tina, ani nie pachnie jak truskaw . . . - nie dokończył, bo nachylił się nad kolejnym kwiatem. - JEST! Nareszcie! Wyrwał go i obejrzał się dookoła. Słońce już zachodziło. Niebo było różowo - pomarańczowe.
Dobra, wracam, pomyślał.
Nagle usłyszał szelest.
---------------------------------------------------------------------