sobota, 16 lipca 2016

ROZDZIAŁ 27 "ONI"

- Szlag by to! - wykrzyczał Jolt, przecierając oczy ręką. Piasek wpadł mu do oka już szósty raz w ciągu trzech minut. - Co z tym wiatrem?!
- Nie drzyj się, tylko pomóż Krelowi wbić czwartą nogę od namiotu! - krzyknęła do niego Klere.
- Sama się wydzierasz! - burknął i pobiegł do chuderlawego mężczyzny, który widocznie z ulgą przyjął jego pomoc. Razem wbili drewnianą belę, która wzmocniła prowizoryczny namiot. Wszyscy się pod nim schowali i sprawdzili, czy nie odleci.
- Okej! - Klere wytarła ręce o fartuch. - Dobra robota, chłopy! Zwołajcie wszystkich! Słońce zaszło, więc czas na święto! - wszyscy jej odkrzyknęli z radością i skierowali się do domów.
Kobieta strzepła piasek z białej koszuli i spódnicy. Wszyscy byli ubrani na biało, ponieważ Biała Noc jest rocznicą pokonania Dayi.
Klare poszła po Ann. Miała nadzieję, że jest nadal w kuchni. Przeszła koło świątyni i stanęła jak wryta. Tuż przed jej twarzą przeleciała strzała z niebieskim płomieniem. Grot wbił się w ścianę świątyni, która cała zajęła się ogniem.
C-co?, pomyślała i spojrzała ze zgrozą na płonący budynek. J-jak? To przecież niemożliwe. Żaden ogień nie może zniszczyć świątyni! Przecież bariera . . .
Opadła na kolana.
T-ten ogień. Niebieski ogień. "Diabelski." Nie. To niemożliwe. Przecież oni . . .
Usłyszała szczęk mieczy. Odwróciła głowę i zobaczyła Ann, która trzymała w rękach włócznię. Miała rozerwany rękaw białej bluzki, a spódnica nie zakrywała już jej prawej nogi. Widniała tam teraz duża, otwarta rana. Na włócznię napierał cienki nóż, który dzierżyła wysoka postać w masce wilka. Była ubrana w czarne futro, a pod maską miała długie, związane w kitkę ciemne włosy.
- D-demon -wyszeptała Klare. Pierwszy raz w życiu poczuła paniczny strach przed śmiercią. Ręce jej się trzęsły, a mięśnie ciała odmawiały posłuszeństwa. - Czemu? Czemu teraz?
- Czemu? - zapytał głos za nią. Znała go aż za dobrze. Odwróciła głowę i poczuła, jak ostrze przebija jej dłoń, którą trzymała na ziemi.

***

Ann siedziała na krześle w kuchni. Nadal myślała o Kirze. Miała złe przeczucia, od kiedy dowiedziała się o treningu Kirry. Annabeth wiedziała, że Fergnan uczy ją walczyć, zabijać. Nie chciała widzieć cierpienia przyjaciółki. Nie. Siostry.
- Dobra! - krzyknęła do siebie i położyła ręce na policzkach. - Koniec zamartwiania! Muszę świętować! - wyszła z kuchni i poczuła nieprzyjemne dreszcze. Odruchowo przywarła do ściany i nasłuchiwała. Usłyszała ledwie słyszalne kroki.
Wychyliła się odrobinę i zobaczyła dwie sylwetki. Przesunęła się odrobinę, aby zobaczyć je wyraźniej. W cieniu drzew stały dwie postacie. Jedna była ubrana w płaszcz z ciemnozielonymi piórami. Na głowie miała, tego samego koloru co płaszcz, maskę ptaka. Druga przypominała ciemnego wilka. Zadrżała, kiedy zobaczyła srebrną stal w ręku wilka i łuk na plecach ptaka.
Wiedziała, czym są. Demony. Kiedy tylko je zobaczyła, przypomniała sobie wydarzenie sprzed kilku miesięcy. Postać w czarnym płaszczu zapaliła kuchnię. Jednak nie spodziewała się w niej Ann. Kiedy postać ją ogłuszyła, a Ann opadła na podłogę, zobaczyła ją. Przez chwilę ją widziała. Maskę kruka.
Już raz jeden ją załatwił. Tym razem nie będzie tak łatwo.
Annabeth musiała zawiadomić resztę, ale te poczwary pewnie ją zauważą. Przeklęła pod nosem. Czyli ma tak siedzieć i czekać na ruch tych pokrak?! Co to to nie!
Wychyliła się znów i zobaczyła, że wilk zniknął. Zanim zdążyła zareagować, ktoś pociągnął ją za włosy i rzucił do przodu. Zaryła twarzą o ziemię. Uniosła głowę i zobaczyła czarną maskę i białe, żarzące się oczy. Były groźne i złe. Zacisnęła zęby i spróbowała się podnieść.
- Raaaany! - ktoś wrzasnął i przygniótł butem jej plecy. - Małpa nam weszła w drogę. I co zrobimy, Okamiś? - zapytał z udawanym smutkiem.
- Pozbędziemy się tego - odpowiedział wilk, nazwany Okami.
- "Tego"? - powtórzyła wściekła Ann. Demony popatrzyły na nią zdziwione, jakby zaskoczone, że potrafi mówić. Wypluła ziemię z ust. - Wy cholerne mutanty! - wrzasnęła i podniosła się na rękach. Strąciła nogę ptaka z pleców i chwiejnie wstała. - Jak śmiecie wchodzić swoimi zbrukanymi, brudnymi kopytami na świętą ziemię?! - Ptak spojrzał na nią z rozdziawionymi ustami, a wilk z wyraźną żądzą krwi w oczach. - Myślicie, że wam to ujdzie na sucho?!
Przez chwilę mierzyła ich wzrokiem, kiedy nagle ptak wybuchł niepohamowanym śmiechem.
- O rajciu! - krzyknął i złapał się za brzuch. - Trzymajcie mnie, bo nie wytrzymam! Ta małpa jest świetna! Ej, Okamiś! - zwrócił się do niego. - Mogę ją przygarnąć?
Annabeth popatrzyła na niego z odrazą i obrzydzeniem.
Okami tylko westchnął.
- Tori, pamiętasz po co tu jesteśmy? - ptak skinął z zawodem głową. - Więc wracaj do obowiązków, a ja się tym zajmę.
TYM?!
- Okamiś!! Zabierasz całą zabawę dla siebie!
- Tori, idź.
- Dobrze, dobrze! - odkrzyknął i rozpłynął się w powietrzu.
Annabeth przez chwilę stała naprzeci wilka i patrzyła na niego.
- Więc? - zapytała po ciszy, która zdawała się trwać wieczność. - Jak zamierzasz się mnie "pozbyć"? - splotła ręce na piersi i uniosła wysoko podbródek.
- Nie musisz się tym przejmować, małpo - odpowiedział i po chwili był tuż przed nią. Wyciągnął nie wiadomo skąd cieńki nóż i zamachnął się na jej szyję. Ann odruchowo zrobiła krok w tył i potknęła się o kamień. Poleciła do tyłu i patrzyła jak srebrne ostrze tnie powietrze nad jej oczami i uciena parę włosów.
Szybki!
Kiedy uderzyła plecami o ziemię, przetoczyła się w bok, unikając jego kolana. Wstała i spojrzała na wilka, który z kolanem wbitym głęboko w zimię, patrzył na nią spokojnie. Jakby przed chwilą nie próbował odciąć jej głowy.
Wyprostował się i włożył dłoń za kark. Ann przygotowała się na atak, kiedy zobaczyła, że coś zza niego wyjmuje. Powoli wysunął długą włócznię.
Blondynka rozdziawiła usta, kiedy zaczął nią obracać płynnie w dłoniach. Nagle rzucił nią w jej stronę. Włócznia wbiła się w ziemię koło jej nogi. Grot był długi i naostrzona, a długi drzewiec starannie wyżeźbiony. Wokół złotego trzewika zawiązano czerowną chustę z dzwonkiem.
- Walcz - rozkazał ostro demon.
Annabeth spojrzała na niego zaskoczona. Przełknęła gulę w gardle i zacisnęła swoją drobną dłoń na środku włóczni i wyciągnęła ją z ziemi. 
--------------------------------------------------------------------
Witam! Oto nowy rozdział "Kłódki"! Na Wattpadzie mam poprawioną wersję Zaćmienia, więc jeśli was razi ta z błędami, to zapraszam :)
Pozdrawiam BoiledSweet :*

niedziela, 3 lipca 2016

ROZDZIAŁ 26 "TINA"

Annabeth i Klare nakryły do wielkiego stołu, który niedawno chłopaki z wioski przytaszczyli. Wyprostowały biały obrus i usiadły w kuchni, pijąc herbatę z miodem.
Kobieta wypiła cały kubek na raz i westchnęła z ogromnym uśmiechem.
- Dzisiaj się będzie działo! - odstawiła pusty kubek na stół. - Podobno w tym roku ma być jakaś super niespodzianka! Chłopy coś przygotowały. Jestem taka ciekawa, co te głąby wymyśliły! A ty, Annabeth? - spojrzała na blondynkę, która spokojnie piła swoją herbatę. Odłożyła powoli kubek i spojrzała na swoją rozmówczynię.
- Ja również.
- Hejta, Ann. - Klare wstała i poczochrała czule włosy dziewczyny. - Coś zdecydowanie jest nie w porządku. Czyżby to Nasza wojowniczka siedziała Ci w głowie?
- Co?! Nie! Oczywiście, że nie - zerwała się z krzesła. Niechcący uderzyła kolanem w stól i rozlała herbatę. - Kurczę - poszła szybko po szmatkę i wycierając stół, dokończyła:
- Jest już duża i odpowiedzialna. Da sobie radę.
- Co ty nie powiesz? - zapytała Klare z uśmieszkiem. Wiedziała, że Annabeth jest bardzo nadopiekuńcza i wrażliwa, chociaż rzadko daje to po sobie poznać. Teraz, kiedy Kirra opuściła wioskę, blondynka nie potrafi tak łatwo ukrywać swoich emocji. Wyprawa Kirry może wpłynąć pozytywnie nawet na Annabeth.
Dziewczyna nerwowo wycierała czysty już stół. Klare postanowiła, że się zmyje. Ann musi chwilę pobyć sama.
- Nieważne! - Klare założyła ręce za głowę i wyszła. - Widzimy się wieczorem! - krzyknęła, zanim drzwi się za nią zamknęły.

***

Tina tarła białym obrusem o tarę, chlapiąc wodą na boki. Wytarła nadgarstkiem czoło i wyjęła materiał z wody. Wytrzepała go i przewiesiła przez sznurek.
- Siostro! - krzyknął Merec z domu. - Widziałaś gdzieś moje buty?!
- Tak! - odkrzyknęła. - Są w moim pokoju! Podeszwy Ci odpadały, więc je przyszyłam! Uważaj na nie!
- Dobrze! Dzięki siostro! Idę z Alem i Hubim na pole! - usłyszała otwierające i zamykające się drzwi.
- Tylko wróć przed zmrokiem! I nie rozmawiaj z nieznajomymi!
- Wiem przecież! - odkrzyknął z oddali chłopak. Dziewczyna westchnęła i wylała brudną wodę z miski. Opuściła rękawy bluzki, a potem zamiotła dom. Kiedy skończyła, usiadła przy stole w kuchni i spojrzała przez otwarte okno na zachodzące, pomarańczowe słońce.
Dom Tiny i Mereca znajdował się na wzniesieniu, na skraju wioski. Byli najbliżej lasu, więc często ich matka chodziła tam na grzyby, bądź jeżyny.
Dziewczyna spojrzała na las, który był oświetlony przez słońce. Myślała o wszystkim, co ją i jej rodzinę spotkało w ciągu kilku dni. Choroba Mereca, śmierć jej matki, problemy w związku ze znalezieniem pracy. To wszystko siedziało w jej głowie. Mimo, że mieszkańcy wioski pomagali im z całych sił, źle się z tym czuła. Nie mogą przecież żyć czyimś kosztem! Jej matka też taka była. Nie chciała nikogo martwić, przepracowywała się i tym samym często chorowała.
Teraz Tina rozumiała to, co czuła jej matka przez te wszystkie lata. Mimo, że było ciężko, zawsze się uśmiechała i znajdywała szczęście w małych rzeczach. Dziewczyna nadal pamięta, jak wracała w środku nocy z pracy, wyczerpana i zmęczona, ale i tak szła do pokoju Tiny i Mereca i całowała ich w czoła, życząc dobrej nocy. Czasem zostawała aby popatrzeć na nich, jak śpią. Tina zawsze czekała, aż wróci z domu. Udawała, że śpi, aby nie martwić mamy.
To było tak dawno, ale jej się wydawało, że to było wczoraj.
Nagle zerwał się ostry wiatr. Drzewa szumiały głośno, a okna zaczęły się otwierać i zamykać pod jego wpływem. Tina wstała, zamknęła je i wybiegła z domu. Merec był po chorobie, więc wolała go odprowadzić do domu.
Kiedy wyszła, wiatr wiał niemiłosiernie. Włosy zachodziły jej na twarz, a sukienka przylgnęła do niej. Tina związała włosy w kitkę i ruszyła w stronę rezydencji. Przed nią znajduje się duży plac, na którym często bawią się dzieci.
- Merec! - krzyknęła, kiedy poczuła piasek w oczach i zamknęła je.
- Siostro! Tutaj jestem! - odkrzyknął chłopak. Tina przetarła oczy i spojrzała przed siebie. Pod dachem rezydencji stał Merec i jeden chłopiec. Miał blond włosy i ciemne oczy.
- Chodź! Idziemy do domu! - wyciągnęła do niego rękę. Podbiegł do niej i złapał jej dłoń.
- A czy Al może iść z nami? - wskazał na blondyna. - Jego rodzice jeszcze nie wrócili, a nie chce być sam.
- Dobrze - skinęła głową. - Al! Chcesz iść z nami?! - krzyknęła do chłopaka, który nieśmiało podszedł do nich. Chwyciła go za rękę i skierowali się w stronę domu.
Minęli stół na Białą Noc. Klare i inni mężczyźni z wioski budowali wokół niego namiot, który mógłby choć trochę uchronić go przed wiatrem. Za około dwie godziny zaczyna się święto.
Kiedy doszli do domu, Tina zamknęła drzwi i postawiła przed nimi belkę.
- Nie pamiętam, kiedy ostatnim razem tak wiało - Merec usiadł na stole, a Al oparł się o niego. - Dziwne. Kiedy wychodziłem, niebo było czyste. Ani jednej chmurki - zastanawiał się na głos.
- Niedługo jesień - stwierdziła Tina. - To normalne, że się ochładza.
Nagle poczuła, że ktoś ją obserwuje. Coś przebiegło po dachu. Chłopcy najwyraźniej nic nie zauważyli. Dziewczyna nie była pewna, czy to zwierzę, czy może . . .
- Marec, Al - zwróciła ich uwagę na siebie. - idźcie do pokoju i nie wychodźcie dopóki was nie zawołam, rozumiecie?
- Siostro? - zapytał zaniepokojony Merec.
- Zróbcie to co powiedziałam. Już! Do pokoju! - chłopcy pobiegli, słysząc jej szorstki głos. Zatrzasnęli drzwi, a Tina wzięła do ręki nóż kuchenny. Schowała go za pasek spódnicy i wyszła powoli, zamykając dom. Przylgnęła do ściany. Kiedy usłyszała ruch na dachu, odbiła się od niej i wycelowała nóż w stronę strzechy.
Wypuściła z sykiem powietrze i opuściła ostrze, jak zobaczyła lisa stojącego pośrodku daszku. Patrzył na nią swoimi błękitnymi oczami, a biała sierść falowała niczym wzburzone morze.
Przez chwilę poczuła strach. Nagle zmroziło jej krew w żyłach.
Przecież, pomyślała, zwierzęta nie mogą przechodzić przez barierę. A to oznacza . . .
Odwróciła się, kiedy usłyszała za sobą kroki. Nikogo tam nie było. Tylko drzewa. Obróciła się, a przed nią stał barczysty mężczyzna w masce niedźwiedzia. Był wysoki na jakieś dwa metry, i silnie zbudowany. Za ubiór służyła mu skóra tego niedźwiedzia, a w ręce trzymał ogromny topór.
Tina chciała wrzasnąć, ale strach sparaliżował każdy centymetr jej ciała.
Czy to demony? Tak wyglądają?Samo patrzenie w oczy potwora wywoływało w niej panikę i przerażenie. Demon uniósł topór i upuścił. Tina w ostatniej chwili przywołała się do porządku i uskoczyła na bok. Ciężka broń wbiła się w ziemię w miejscu, gdzie przed chwilą stała. Serce waliła jej jak młot, a oddech znacznie przyśpieszył. Zanim zdążyła odsapnąć, kolos znów na nią ruszył. Tym razem od boku. Uderzył ją ramieniem, przez co poleciała parę metrów do góry i opadła ciężko na ziemię.
Plecy ją piekły, a kostka paliła się ogniem. Przewróciła się na brzuch i spróbowała się podnieść na łokcie. Zaczęła kasłać i się dusić. Kiedy skończyła, wytarła usta ręką i wstała. Noga ją bolała, a cały świat wirował, ale nie mogła teraz opaść z sił. Jeśli ona nie przetrwa, zrobią coś Merecowi. ona nie może go stracić. Tego by już nie zniosła.
- Tragen - przemówił lis, który przez cały czas przyglądał się wszystkiemu z dachu.
Kolejny demon?!, spanikowała Tina.
- Nie mamy czasu na małpy - zeskoczył i z gracją przeszedł przed Tina, która z oburzeniem zdawała sobie sprawę z tego, że cholerny lis nazwał małpą.
Kolos tylko skinął głową i spojrzawszy po raz ostatni na Tinę, ruszył za lisem w stronę wioski.
Dziewczyna opadła na kolana i nawet nie zauważyła, że płacze. Ze strachu ale też i z bezsilności. Powinna była teraz biec za nimi, zatrzymać ich, zawiadomić wszystkich. Walczyć.
Ale nie mogła. Obiecała sobie, że nie ważne co, obroni brata. Za wszelką cenę. Nie ważne, jak wiele przez to ucierpi.
Ochroni go.
---------------------------------------------------------------------
Bardzo mi przykro, że przez tak długi czas nie było Kłódki! Przez pewien czas skupiłam się na innych moich opowiadaniach oraz dopracowywałam Kłódkę. Mimo wszystko, jestem zwyczajną amatorką i często znajduję niedociągnięcia w moich opowiadanich. Dlatego bardzo dziękuję za miłe komentarze ale proszę też o wypominanie mi literówek, bądź błędów. Byłabym bardzo wdzięczna!  
Pozdrawiam BoiledSweet

piątek, 1 lipca 2016

"Mafia" Rozdział 6

Kiedy się obudziłam, poczułam materiał na oczach. Chciałam ruszyć ręką, ale miałam ją zdrętwiałą.
Co do . . .?
Ruszyłam tułowiem, kiedy przeszył mnie ból w ramionach. Po chwili zorientowałam się, że wiszę w powietrzu za ręce. Starałam się rozhuśtać za pomocą nóg. Poczułam, że w coś uderzyłam, ale się tym nie przejęłam. Kiedy udało mi się oprzeć nogami o sufit, ustawiłam je koło rąk. 
O ile się nie mylę, na nadgarstkach mam związane liny, które mnie trzymają. Jeśli się odrobinę odepchnę . . .
W tym samym momencie lina pękła, a ja spadłam w dół. Po chwili uderzyłam z głośnym chrupnięciem o ziemię. Plecy mnie kłuły przez moment, a ja powstrzymywałam się przed sykiem.
Po chwili uniosłam ręce do twarzy i ściągnęłam opaskę. Przyzwyczaiłam wzrok do ciemności, która mnie otaczała i sprawdziłam, czy mam coś złamane. Zdarłam trochę plecy, ale dam radę iść.
Wstałam i usłyszałam chrzęst. Stałam na żwirze. Popatrzyłam w górę i zobaczyłam naderwane liny, zawieszone na metalowym haku. Nagle zmroziło mnie. Wcześniej nie uderzałam w coś, a w kogoś.
Nade mną wisieli ludzie. Byli zawieszeni za ręce, tak jak ja, bądź za nogi, głową w dół. Mieli opaski na oczach. Nie byłam pewna, czy żyją, ale nie sądzę, żebym była jedyną, która przeżyła.
Nagle poczułam ostry ból głowy. Kucnęłam, aby nie upaść i przycisnęłam rękę do skroni. Była zimna, więc dawało to jakieś ukojenie.
Wszystko wirowało. Wsiadam do samolotu, ktoś zabiera mnie do kabiny pilota, krzyki ludzi, krew zabitego mężczyzny, ukłucie w karku i ciemność.
Wszystko przeleciało mi przed oczami.
Zaraz. Nie byłam sama. Był ktoś jeszcze.
MIKI!
Wstałam i zaczęłam biec, zapadając się w żwirze. Szukałam jej na górze, ale nigdzie jej nie było. Żadnej osoby nie rozpoznawałam.
Spokojnie, Eva. Spokojnie. Wdech i wydech. Myśl. Przypomnij sobie, czy NA PEWNO Miki była z tobą.
Uderzyłam się głowę.
Czemu nie mogę sobie przypomnieć?! Co się dzieje, do cholery?!
Nagle przed oczami ukazała mi się strzykawka z płynem.
No tak. To pewnie sprawka tych facetów. Nie, oni są tylko pionkami. To pilot rozdaje karty w tej swojej "grze".
Siadłam z powrotem.
Ale czemu to robi? Muszę to przemyśleć od początku. Porwał, o ile dobrze pamiętam, trzynastu ludzi, z czego jednego zabił. Dlaczego? Po co zadawał sobie trud, aby Nas zebrać, skoro zabił jednego z nas przy pierwszej okazji.
Po co mu ludzie, którzy się nie znają? My nawet jego nie znamy! Za dużo pytań bez odpowiedzi. Nie mogę tu zostać. Muszę się stąd wydostać.
Wstałam i rozglądnęłam się. Nic. Żadnych drzwi, czy okien. Nie czułam nawet wiatru. Tylko ciemność. Wymacałam ścianę i szłam za nią. Pokój miał kształt trójkąta i był wysoki na około dziesięć metrów. Oprócz żwiru i pozawieszanych ludzi, nie było tu nic.
Postanowiłam, że sprawdzę, czy ktoś z nich jest przytomny. Niedaleko mnie żwir był usypany w górkę, po której weszłam. I tak trochę mi brakowało, aby dosięgnąć belkę, do której przyczepione były haki. Rozpędziłam się i skoczyłam. Chwyciłam się i zawisłam na palcach. Podciągnęłam się i stanęłam na desce. Przez chwilę się chwiałam, ale w końcu odzyskałam równowagę. Belka była gruba, ale też wąska. Jedna stopa ledwo się na niej mieściła. 
Jakieś dwa metry ode mnie był hak z kobietą. Było bardzo ciemno, więc nie widziałam jej twarzy dokładnie.
Dobra. Nie patrz w dół i do przodu. 
Zrobiłam krok i utkwiłam wzrok w ciemności przede mną. Następny krok. Jeszcze dwa kroki i . . .
W tym samym momencie spojrzałam w dół i przechyliłam się w prawo. W ostatniej chwili złapałam się deski. Miałam spocone ręce, więc pomału zaczęłam się zsuwać. 
Cholerny lęk wysokości! Po co tam patrzyłam?!
Szybko objęłam rękami belkę i podciągnęłam się z powrotem. Stanęłam i zamknęłam oczy, aby się uspokoić. 
Teraz wolniej i nie patrzę w dół.
Kiedy doszłam do kobiety, przykucnęłam i schyliłam się do niej. Miała bladą twarz i krótkie, brązowe włosy. Ubrała żółtą sukienkę w kwiaty. Ściągnęłam jej opaskę i krzyknęłam.
Miała puste oczodoły, które dawały wgląd do jej pustej głowy. 
Zaraz . . . 
Spojrzałam na innych "ludzi".
To nie ludzie. To lalki, manekiny.
Podczołgałam się do innej postaci i zobaczyłam, że nadgarstki mają metalowe śruby, które łączyły przedramię z dłonią.
Ale po co ktoś je tu zostawił? I ubrał? To miała być dla mnie zmyłka?
Cóż, teraz i tak się tego nie dowiem. Przeszukam je. Może coś znajdę.
Chwyciłam się haka i zawisłam na nim. Manekiny były rozmieszczone co metr, więc powinnam sięgnąć do dwóch. Kiedy mi się to udało, włożyłam rękę pod marynarkę jednego z nich. Nic.
Przeszukałam kieszenie i traciłam już nadzieję, kiedy znalazłam coś metalowego. Wyjęłam to i zobaczyłam mały kluczyk. 
Lepsze to niż nic.
Schowałam go do kieszeni z tyłu i obróciłam się do innej lalki. Była to mała dziewczynka w dwóch kucykach i w białej sukience. 
Wiedziałam, że nie znajdę nic przydatnego, ale wolałam spróbować. 
Kiedy uniosłam odrobinę jej długą sukienkę, wciągnęłam glośno powietrze. Do jej uda była przypięta pochwa na nóż. Sięgnęłam po nią powoli. Zdziwiłam się, kiedy nic nie było w środku. Była pusta. 
Ktoś zabrał go przede mną?
Zerknęłam na lalkę. 
"Nie oceniaj książki po okładce" pasuje tutaj idealnie. 
Zeskoczyłam i założyłam pochwę na udo. 
Może się przydać. Nawet jeśli jest pusta, wzbudza strach. 
Teraz muszę się stąd wydostać. Tylko jak? Skoro mnie tu wniesiono, musi tu być jakieś wyjście. I na pewno je znajdę. 
---------------------------------------------------------------------

czwartek, 23 czerwca 2016

"Mafia" Rozdział 5

Światło raziło mnie po oczach. Kiedy się przyzwyczaiłam, zobaczyłam dużą kabinę, a po środku siedzącego na krześle pilota. Miał krótkie, czarne włosy, które wystawały spod czapki. Był wysoki i dobrze zbudowany, a twarz miał raczej uprzejmą. Nogi miał skrzyżowane, a ręce złożył na kolanach. Uśmiechał się do nas niewinnie. Wokół niego stało troje mężczyzn w czarnych garniakach. Jeden z nich wskazał na krzesła poustawiane w koło wokół pilota. Naliczyłam ich trzynaście. Tylko dwa były puste.
Spojrzałam na Miki. Wzięłam ją za rękę i zaprowadziłam do drewnianego siedziska. Usiadłyśmy pomiędzy uroczym chłopczykiem, który miał jakieś dziesięć lat, a starszym mężczyzną po siedemdziesiątce.
Pilot klasnął w dłonie i powiedział radosnym głosem:
- Skoro wszyscy już są, to możemy zacząć spotkanie! - wstał i zmierzył wszystkich spojrzeniem.
Kątem oka dostrzegłam, że Miki zadrżała. Ścisnęłam jej dłoń.
- Zapewne zastanawiacie się, dlaczego Was tu wezwałem. Otóż mam dla Was zabawę! - krzyknął, a pokój wypełnił się jego radosnym śmiechem.
Świetnie. Mamy wariata na pokładzie. Tego nie było w ulotce...
- Jesteście ciekawi, jaką?! - zapauzował, jakby czekając na odpowiedź. Oby Nasze spojrzenia odrazy i wzroku skąd-ty-się-wziąłeś-człowieku, mówiły same za siebie. - Ale się nie dowiecie! A przynajmniej nie teraz - pokiwał palcem w rękawiczce, jak do dziecka, któremu czegoś zabrania.
Spojrzałam na inne osoby w pokoju. Część to były kobiety, a część mężczyźni. Wiek był zróżnicowany i tak naprawdę nie zauważyłam nikogo w moim wieku.
- C-Co to ma być, do diabła?! - krzyknął mężczyzna w średnim wieku. Wstał, przewracając krzesło. - Za kogo Ty się niby uważasz, ha?! Myślisz, że możesz sobie tak po prostu Nas tu zamknąć i pieprzyć o jakichś głupotach?! Ty..
Strzał odbijał się w mojej głowie przez parę sekund. Wszyscy w pokoju wstrzymali oddech, kiedy mężczyzna opadł bezwładnie na podłogę., ochlapując krwią krzesło.
- I teraz mamy dwanaście uczestników - powiedział z nutką zawodu w głosie, chowając pistolet za marynarkę.
Po chwili kobieta, która siedziała koło niego, wrzasnęła przerażona. Niektórzy poszli za jej przykładem.
Czy on właśnie....zabił tego faceta?!
Nie mogłam w to uwierzyć. W co myśmy się wplątali?!
- A teraz, - skupiłam swoją uwagę ponownie na panu wariacie. - dobranoc! - krzyknął i uśmiechnął się do nas promiennie. Nagle poczułam ukłucie w karku.
CO DO..?!
Spojrzałam na Miki, która leżała nie przytomna na podłodze. Nad nią stał jeden ze strażników w garniaku. W ręce trzymał strzykawkę. Zauważyłam, że wszyscy w pokoju są w tym samym stanie co moja siostra. Kopnęłam go ale z łatwością złapał mnie za kostkę. Mięśnie mi zwiotczały, a powieki zrobiły się ciężkie.
Wszystko zaczęło wirować, a ostatnie co zobaczyłam to uśmiech kapitana, kiedy się nade mną pochylił (nawet nie zauważyłam, kiedy się przewróciłam) i powiedział:
- Grę czas zacząć.
---------------------------------------------------------------------


Taki krótki rozdział, ponieważ mam teraz lekki problem i muszę go rozwiązać. Nie martwcie się! Nie długo następny! 

Pozdrawiam BoiledSweet :*

niedziela, 29 maja 2016

ROZDZIAŁ 25 "BIAŁA NOC"

- Ej - mruknęła Ann do Artura.
- Co? - naśladował jej głos.
- Gdzie ona znowu polazła? - rzuciła mu zniecierpliwione spojrzenie. - Obiad nam stygnie! - wskazała na przygotowany stół i potrawy dla trzech osób.
- A co ja, wróżka? - wyciągnął rękę po pałeczki, ale Ann go uderzyła. - Wyszła gdzieś rano i nie ma jej jeszcze.
- Ciekawe gdzie? - spojrzała przez okno.
- Tylko się o nią martwisz - pokiwał teatralnie głową.
- Ktoś musi - burknęła.
- Wiesz, ona kiedyś będzie miała chłopaka, a potem męża, więc . . . - nie dokończył, kiedy sam zastygł zszokowany. To samo Annabeth.
- Co powiedziałeś? - zapytała zaskoczona.
- Kirra - ledwo wyjąkał. - kiedyś będzie miała ch- chłopaka.

***

Brunetka szła w kierunku kuchni, nucąc cicho melodię. Była u Fergnana, aby przedyskutować jej trasę w górach. Nie mogła ukryć, że troszkę się stresowała. Nigdy nie opuszczała wioski. Ale wiedziała, że jest bezpieczna.
Kiedy otwarła skrzypiące drzwi, zastała dość dziwną scenę. Artur i Annabeth siedzieli naprzeciwko siebie przy stole i płakali. Nagle rzucili się na nią.
A im co znowu?, zapytała sama siebie.
- Kirra! Nie odchodź z nim! - krzyczał Artur.
- Nie! - wzięła go za rękę Ann. - Arturze, to dla jej dobra!
- Wiem, ale . . .
- Nie płacz - wytarła swoje łzy Annbeth. - Musisz być silny!
- Dobrze - załapali się za ręce i spojrzeli nagle na Kirrę ostrym spojrzeniem.
- Więc?! Kim on jest?! - wykrzyczeli. Brunetka wyczuła mordercze zamiary w ich głosach.

***

- Tu masz kanapki - Ann wsadziła Kirze w ręce dwa worki pełne jedzenia. - A tu wodę - włożyła jeszcze do worków. - I jeszcze . ..
- Ann, - uspokoił ją Artur. - ona za dwa dni wraca.
- No właśnie! 48 godzin to dużo!! - wykrzyczała.
- Poradzę sobie - Kirra włożyła część prowiantu od Ann do plecaka, a resztę oddała. - Tyle mi wystarczy. Chyba, że chcesz żebym wykarmiła armię.
Blondynka prychnęła i wzięła kęs kanapki, którą zrobiła. Stali przed świątynią, wraz z Fergnanem, Margaret i Klare. Słońce wschodziło nad lasem.
- Pani nie przyjdzie? - zapytała Klare, rozglądając się.
- Nie - odpowiedziała Margaret. - Przepraszała, że jej nie będzie, ale jest bardzo zajęta.
- W przeciwieństwie do ciebie, stara krowo - mruknął Mistrz.
- Jeszcze chwila i wysmaruję twoją stęchłą twarzą podłogę - Margaret wskazała na jego głowę.
- Ja przynajmniej nie nakładam warstwy kremów i ziół. Przecież smarować taką twarz, jak twoja, to jak asfaltować bagno.
- Słucham?!
- No już - Kirra stanęła między nimi. - Nie ma się o co sprzeczać. Pamiętacie, po co tutaj przyszliśmy?
Kiwnęli głowami.
- Pamiętasz trasę? - zapytał Mistrz Fergnan.
- Tak, tak. Pamiętam.
- To dobrze.
- W takim razie, ja idę - odwróciła się, kiedy nagle została przytulona przez Annabeth. Potem podszedł Artur i wziął je obie w niedźwiedzi uścisk i podniósł.
- Rany. Jak ja bez was wytrzymam te dwa dni - wyszeptała Kirra, wtulając się w ramię przyjaciółki.
Po chwili Artur je postawił i zmierzhwił włosy Kirze i Ann.
Brunetka pomachała im i odeszła w stronę lasu. Kiedy jeszcze raz się odwróciła, dostrzegła smutną twarz Artura. Zauważyła, że zęby ma mocno ściśnięte, a dłonie zacisnął w pięści.
Artur?

***

Zasłoniła ręką oczy, kiedy słońce świeciło prosto na nią. Spojrzała jeszcze raz na mapę, kiedy stanęła na rozwidleniu. Jedna ścieżka biegła w górę, a druga w dół. Skręciła w tą pierwszą.
Krajobraz bardzo szybko się zmienił z lasów i drzew, na kamienne głazy i krzewy. Widok z góry zapierał dech. Widać było rozciągający się poza horyzont las oraz małą wioskę pośrodku niego.
Zatrzymała się na chwilę, aby coś zjeść i odpocząć. Zdjęła buty i pomasowała sobie nogi, które miały już pierwsze odciski. Jeszcze długa droga przed nią.
Kiedy szła, natrafiła na urwany most. Przeklęła pod nosem i poszła wzdłuż kamiennej ściany. Niestety była bardzo wąska. Kirra poprawiła plecak i przodem do ściany zaczęła się przesuwać. Wiatr porywał je włosy, a kamienie pod stopami spadały w przepaść pod nią. Mimo wszystko parła naprzód. Ręce jej drżały ale nie zwracała na nie uwagi. Patrzyła cały czas przed siebie.
Nagle noga jej się ześlizgnęła i spadła w przepaść. W ostatniej chwili złapała się krawędzi i zawisła na jednej ręce. Spojrzała w dół. Pod nią rozciągały się skały, a ona sama wisiała na ponad 100 metrach. Przełknęła ślinę i złapała się drugą ręką. Na szczęście wcześniej przywiązała plecak sznurem do swojej talii. Podciągnęła się i po chwili szła dalej, tym razem ostrożniej.
Kiedy dotarła na drugą stronę, myślała, że serce jej wyskoczy. Prawie spadła, prawie umarła. No właśnie. "Prawie".

***

Kirra usiadła pod jedynym drzewem i wyjęła bukłak. Wzięła porządny łyk i wylała trochę na twarz. Po drodze powinien być strumyczek. Miała nadzieję, że nie będzie tak jak z mostem.
Teraz czekała ją wspinaczka po kamiennej ścianie. Nie uśmiechało jej się to, ale to trening. Musi pokonać swoje słabości. Wstała i założyła plecak. Spojrzała w górę i zauważyła parę półek skalnych, na których może się zatrzymywać w razie zmęczenia.
Wzięła głęboki wdech i postawiła stopę na pierwszym kamieniu.
Miała całe spocone plecy i ręce, a po skroniach spływał jej pot. Było południe, więc słońce świeciło pełną parą. Na szczęście w górach wiało, więc przynajmniej to.
Kirze ręka się wyślizgnęła i zjechała po ścianie. Szybko zatrzymała się na kolanach, zdzierając je. Jęknęła. Czuła, jak krew spływa jej po łydce. Mimo wszystko zaczęła się wspinać.
Po chwili była na jednej z półek. Położyła się na plecach i patrzyła w błękitne niebo. Nie mogła zaprzeczyć, że było piękne.
Kiedy już odpoczęła, wstała i otrzepała plecy. Kiedy podniosła głowę, zabrakło jej słów. Słońce zachodziło już nad lasem, barwiąc niebo na pomarańczowo i żółto. Drzewa w dole poruszały się wraz z wiatrem, a nad nimi latały ptaki. W wiosce zapalały się pierwsze pochodnie z okazji Białej Nocy.
Kirze przypomniał się poprzedni rok, kiedy razem z Arturem i Ann przebrali się za zwierzęta i straszyli wszystkich z wioski.
Artur oberwał od Fergnana. Auć.
Brunetka wybudziła się z transu i postanowiła ruszyć dalej. Chciała znaleźć się na szczycie zanim zajdzie słońce.
Odwróciła się jeszcze raz na wioskę i zamarła.
Świątynia stała w płomieniach.

czwartek, 26 maja 2016

ROZDZIAŁ 24 "LUDZIE SIĘ ZMIENIAJĄ"

- Więc? - zapytała Ann, wałkując ciasto na drewnianej desce. Cały stół, przy którym siedziała Kirra, huśtał się rytmicznie wraz z wałkiem.
- Co "więc"? - Kirra spojrzała na przyjaciółkę, która wywróciła oczami.
- Kiedy wyruszasz? - przewróciła ciasto z głośnym plaskiem.
- Nie wiem jeszcze - znowu zaczęła się bawić bransoletką. - Pewnie jutro.
- Jutro?! - podskoczyła Annabeth. Nagle poczuła, jak coś się przypala. - Kurczę! - krzyknęła i podbiegła do garnka. Wzięła łyżkę i szybko przewróciła chrusty, które z jednej strony były białe, a z drugiej brązowe.
- Przypaliły się?- Kirra spojrzała jej przez ramię.
- No - odparła i wróciła do wałkowania. - A spakowałaś się już?
- Nie, jeszcze nie - usiadła spowrotem. - Muszę jeszcze omówić mój trening z Fergnanem.
- Nie odpuści ci? - uniosła brew.
Brunetka pokiwała przecząco głową.
- Znasz go. Choćbym wyjechała na drugi koniec świata, on i tak będzie wiedział, kiedy nie ćwiczę - westchnęła teatralnie.
Annabeth wyjęła chrusty z garnka i ułożyła na talerzu.
- Kirra, posypiesz je cukrem? - wytarła ręce o fartuch i zawiesiła go na haczyku przy wejściu do kuchni. - Idę po truskawki. Zaraz wrócę - wybiegła i po chwili wychyliła się. - A i pilnuj ciasta.
- Tak, tak. Wiem.
- Lecę! - i znikła.
Kirra podeszła do blatu, na którym były trzy talerze i miska. Talerze były na chrusty, truskawki i ciasto, a miska na jagody.
Po co tyle jedzenia? Na Białą Noc. To jedyny dzień w roku, kiedy księżyc jest w pełni i znajduje się nad wioską. Mówi się, że to właśnie w ten wieczór Bejda pokonała Dayę.
To święto obchodzi się bardzo wesoło. Wszyscy tańczą i śpiewają wokół ogromnego ogniska w sercu wioski. Potem jest uczta i znowu taniec do rana. Ta noc wypada jutro.
Brunetka nie chciała opuszczać tego święta ale Pani powiedziała jej podczas śniadania, że jeden rok powinna sobie darować. Jedyne co może zrobić to pomóc przy przygotowaniach.
Nagle Kirra usłyszała, jak coś skwierczy. Zapomniała o chrustach!
- Nie, nie, nie, nie, nie - jęczała, kiedy szybko je wyjęła z wrzącej wody. Jakoś wyglądały.
Drzwi się otworzyły i weszła Annabeth z koszykiem pełnym czerwonych truskawek.
- Rozwaliłaś już coś? - zapytała, kiedy postawiła truskawki na blacie i umyła w beczce z wodą. Potem przełożyła je na talerz.
- Nie, nie - pomachała rękami Kirra. - Coś ty! Wszystko w porządeczku! - zaśmiała się nerwowo.
- Ta, jasne - nie zwróciła uwagi na słowa przyjaciółki  i ubrała spowrotem fartuch. - Powbijaj wykałaczki w truskawki i posyp je - poinstruowała Ann i zaczęła wycinać w cieście.
- Już, już.
- A, właśnie! Spotkałam Mereca.
- Tak? - Kirra spojrzała na nią katem oka. - Co . . .?
- Z Tiną? - dokończyła. - Nie za dobrze. Z nikim nie rozmawia. Cały czas pracuje. Merec mówi, że wychodzi przed wschodem słońca, a wraca o północy.
- Ale wie gdzie pracuje, prawda? - zapytała zmartwiona Kirra.
Pokiwała przecząco głową.
- Właśnie w tym problem. Nikt nie wie.
- A nie wystarczy się jej spytać?
- Kłamie.
Kirra zamarła z wykałaczką w ręce.
- Tina?
- Tak.
- Czy my na pewno rozmawiamy o tej samej osobie?
Przez chwile Ann milczała.
- Ludzie się zmieniają - stwierdziła cicho ale Kirra ją usłyszała.
Nagle przez drzwi wparował Artur z wielkim uśmiechem na ustach.
- HEJO! - przewiesił sobie ścierkę przez ramię i podszedł do blatu. - Jak tu pachnie! - krzyknął i nachylił się do garnka. - Mniam! Chrusty! - chciał zgarnąć jednego z talerza ale Ann uderzyła go w rękę łyżką. Jęknął i zaczął ją sobie masować.
- Nie jedz teraz, głupku! To na Białą Noc!
- Tylko jednego - błagał chłopak.
- Nie! Ma! Mowy! - kiedy blondynka się obróciła, szybko zabrał truskawkę i wpakował ją do ust.
- Słodkie . . . - szepnął do siebie. Wyglądał jak dziecko.
- Ej! Której części zdania "Nie jedz" nie zrozumiałeś? - sypnęła na niego mąką. On zrobił unik i zabrał garść chrustów.
- Muahahah - zaśmiał się i już biegł do wyjścia, kiedy zaczął krzyczeć - AŁ! AŁ! AŁ! Parzy!! - odłożył je szybko spowrotem.
- No naprawdę? - zapytała ironicznie Kirra. - Ciasto prosto z wrzącej wody jest gorące? Niemożliwe! - przewróciła oczami.
- Jaka cwana! - poskarżył brunet, dmuchając na swoje czerwone ręce.
- Z kim przystajesz, takim się stajesz - pokazała mu język.
- Własnie, Ann! - popatrzył na Annabeth. - Patrz co zrobiłaś!
- Ha?! - krzyknęła. - Że niby ja?!
- A kto?
- Artur, mimo wszystko jesteś idiotą - skomentowała Kirra.
- Zaraz, czekaj! Miałaś na myśli mnie?! - wskazał na siebie palcem.
- Refleks szachisty.

***

- ŁAP! - krzyknęła Annabeth i rzuciła Kirze piatą bluzę.
- Ann, - spojrzała na przyjaciółkę z jedną brwią uniesioną. - po co mi tyle rzeczy? To tylko parę dni.
- Przecież to nie jest dużo - odparła z głową w szafie.
Kirra spojrzała na górę ubrań i mały plecak, który chciała zabrać.
- Annabeth, nie potrzebuję tego wszystkiego.
- Co?! - momentalnie znalazła się przy niej. - A co jesli będzie padać?! Albo jak cię zaatakuje niedźwiedź?! Och, zapomniałam o kuszy! - już chciała wybiec ale brunetka ją złapała.
- Nic mnie nie zaatakuje - położyła jej ręce na ramionach, aby ją uspokić. - Poza tym, nie zmieszczę się do tego plecaka - wskazał go ręką.
- Oczywiście, że nie - Ann popatrzyła na nią jak na idiotkę. - przecież to plecak na prowiant.
- Ee?
- Nie puszczę cię w dzicz bez odpowiedniego wyposażenia! Co to to nie! - splotła ręce na piersi.
Kirra uderzyła się w czoło.
Co ja, na wojnę idę?!, pomyślała.
- Ann, ja wracam za jakieś dwa dni. Nawet nie zauważysz, że mnie nie ma - założyła jej kosmyk włosów za ucho.
- Ale ja . . . - odtatnie słowa powiedziała tak cicho, że Kirra usiała się jeszze bardziej schylić.
- Co mówiłaś?
- Chodzi o to, że my - zawahała się. Albo Kirze się wydawało, albo Ann naprawdę się czerwieniła. - my nigdy się nie rozstawałyśmy i . . . no wiesz . . . Ah . . . wiesz o co mi chodzi!
Jąkająca się Annabeth?, pomyślała do siebie brunetka. To niecodzienny widok.
- Owszem - przytuliła ją. - Nie martw się. Wrócę szybko.
Ann odwzajemniła uścisk.
- No ja mam nadzieję . . . idiotko.
---------------------------------------------------------------------

środa, 25 maja 2016

ROZDZIAŁ 23 "WYJEDŹ"

Kirra szła przez wioskę do rezydencji. Drzwi domów były pozamykane, a mieszkańcy chodzili w czerni. Nadal trwa żałoba.
Zapukała koładką i weszła do środka, kiedy usłyszała ciche "Proszę".
Pani siedziała tyłem do wejścia na poduszce. Wokół niej stały świeczki, które zapewniały jedyne światło w tym pokoju. Włosy jak zawsze miała spięte w kok, a na sobie nosiła szarawe kimono.
- Dlaczego mnie wezwałaś, Pani - zapytała, siadając koło niej na, przygotowanej wcześniej, poduszce.
- Kirro - odwróciła się. - wiem, że jest ci ciężko. Widziałaś śmierć.
Dziewczyna zacisnęła dłonie.
- Wiedz, że to nie będzie ostatni raz, kiedy ją ujrzysz. Śmierć jest nieoczekiwana i nagła. Choćbyś była na nią przygotowana, nie uciekniesz.
- Zdaję sobie z tego sprawę.
- Kiedyś ja także cię opuszczę. I wtedy ty staniesz się nią - Nie musiła mówić kim.
- Tak - odpowiedziała cicho.
Odwróciła się do niej.
- Zdaję sobie sprawę, że masz wielu przyjaciół, na których będziesz mogła polegać, ale pamiętaj - jej wzrok nagle stwardniał. - kapłanka nie jest człowiekiem.
Te słowa wyryły się w jej pamięci.
Czuła się jakby wielki głaz utknął jej w gardle.
- Co masz przez to na myśli, Pani? - głos jej drżał, a serce biło jak szalone.
Przez chwilę nic nie mówiła.
- Kohin nie była człowiekiem. Tak samo jak jej zastępczyni. - zawahała się. - I ja.
- C - Co? - Nie mogła uwierzyć w to co usłyszała.
- Kirro, kapłanki to pół-kobiety, pół-boginie. Pamiętasz legendę Świętego Kamienia? Kohin potrafiła nad nim zapanować, ponieważ nie była człowiekiem.
- Jak to? - ledwie poznała swój głos. - Czyli są demonami?! I ty też, Babciu?!?
- Nie, nie spokojnie, Kirro - przykryła jej rękę swoją, aby ją uspokoić. - Kapłanki to istoty dobre. Natomiast demony - złe.
- Ale, Pani! Mówiłaś, że Shayton ukradł Kohin Święty Kamień. Jak to zrobił, skoro tylko kapłanki mogą go dotykać?
- Otóż demony - przez chwilę milczała. - Jak już wiesz z legendy, Daya stwożyła demony. Posiadają one cząstkę jej mocy. Natomiast Bejda, przed śmiercią, podarowała właśnie Kohin swoją moc.
- Już wtedy wiedziała, że jej serce zmieni się w kamień?
- Tak - przytaknęła głową staruszka. - Była boginią.
Kirra przez chwilę myślała nad wszystkim czego się dowiedziała. Z zamyślenia wyrwała ją kobieta:
- Kirro.
- O co chodzi? - zaniepokoiła się nagłą powagą Pani.
- Chciałabym, abyś na trochę wyjechała.

***

Stał tyłem do niego. Ręce miał splecione z tyłu pleców.
- To już czas - powiedział cicho, wciąż odwrócony.
- Rozumiem - odparł.
- Powiadom o tym Evangelie.
- Jak sobie życzysz.
Skłonił się i znikł w ciemności.
- To koniec, Victorio - powiedział do siebie mężczyzna.

***

- Wyjechać? - zapytała, trochę za głośno Kirra.
Pani tylko skinęła głową.
- Dlaczego? I gdzie?
- Kirro, uspokój się.
- Ale . . .
- Musisz odpocząć - dziewczyna momentalnie ucichła. Staruszka kontynuowała. - Nie radzisz sobie. I nie ma się czego wstydzić. Ostatnie wydarzenia każdego by osłabiły. Odpoczynek dobrze ci zrobi.
- Gdzie? - zapytała cicho.
- Wyjedziesz w góry Gal. Będę cię stąd obserwować. Nic ci więc nie grozi.
- Czy mogę . . .
- Nie, pojedziesz tam sama - przerwała jej kobieta. - Powinnaś przemyśleć parę spraw. Nie martw się - jej wzrok złagodniał. - Artur i Annabeth się nie pogryzą.
Zaśmiała się.
- Szczerze w to wątpię.
Przez chwilę siedziały w ciszy.
- Babciu - uśmiechnęła się. - Dziękuję.

***

- Gdzie?! - krzyknęła Annabeth i Fergnan.
- Góry Gal?! No chyba nie! - powiedziała dziewczyna, mieszając zupę drewnianą łyżką.
- Ja tam jestem za - Artur siedział na krześle z nogami na stole. Ręce oparł za głowę. - Taka samotna wyprawa to świetna sprawa! Wyobraź sobie - zwrócił się do Kirry, która stała koło Ann. - tylko ty i siła natury! Spanie pod gołym niebem! Szukanie jedzenia! - westchnął głośno. - Ja też tak chcę!
- Won z tymi nogami! - Ann strąciła go ze stołu. Chłopak ledwo złapał równowagę.
- Mistrzu! - popatrzył błagalnie na staruszka, który siedział naprzeciwko. - Mogę też iść?
- Nie - odparł odrazu.
- Proszę! - złożył ręce w błagalnym geście.
- Nie.
- Dlaczego?!
- Bo nie.
- A dlaczego "bo nie"?
- Bo nie.
- No nie bądź taki! - dźgnął go palcem w policzek.
- Oj będę - odtrącił jego rękę.
- Ale . .
- Nie.
- A dlaczego nie?
Kirra miała już tego dość, więc wyszła z kuchni i poszła do ogrodu. Chmury przysłoniły niebo. Przypomniał jej się ten dzień.
"Właśnie dlatego kobiety są słabe."
Zacisnęła zęby.
"Jak śmiesz?!"
"Jeszcze z tobą nie skończyłam!"
"Nie martw się o to."
Błyskawica przecięła niebo.
Jeszcze tego pożałujesz, pomyślała. Już ja o to zadbam.

Wtedy jeszcze nie wiedziała, że te myśli zmienią jej życie w koszmar.
---------------------------------------------------------------------