Nie, nie ma na to czasu. Wzięłam się w garść i zacisnęłam spowrotem pasy.
Nagle odezwał sie ten sam uprzejmy i dziwnie spokojny głos:
- Drodzy pasażerowie. Mówi Wasz pilot. Proszę o zachowanie spokoju i zajęcie miejsc. Niestety wystapiły drobne komplikacje, - nagle drzwi z tyłu samolotu i te do kabiny pilota otworzyły się i do środka weszło siedmiu męźczyzn ubranych w czarne garnitury i okulary przeciwsłoneczne. Zauważyłam pod ich marynarkami, na wysokości klatki piersiowej, zarys broni. W tym czasie chory pilot, spokojny jak na herbatce u babci, mówił dalej. - ale proszę się nie martwic. Zajmiemy się tym. - Niemal widziałam jego uśmiech. Pod moimi nogami nadal leżały noże i widelce. Zgarnęłam najbliższy nóż nogą i schyliłam się możliwie niezauważalnie. Podniosłam go szybko i wsunęłam za gumkę spodni. Zostawiłam jego końcówkę nad gumką i zakryłam ją bluzką. Upewniłam się, że nie widać noża i spojrzłam na Miki, która już w pełni przytomna wpatrywała się w głośnik, który przekazał słowa pilota, z wielkimi oczami. Chyciłam ją za ręke. Spojrzała na mnie. Była przerażona. Miki, moja starsza, uparta i wesoła siostra, była przerażona. Uśmiechnęłam się do niej lekko dodając jej otuchy.
Koło nas przeszli mężczyżni i stanęłi koło każdego rzędu w odległości trzech metrów od siebie.
Jeden z nich się wyróżniał. NIe miał okulaów, więc było widac jego wytartą z emocji twarz. Podchodził do niektórych pasażerów i podawał im ręce w białej rękawiczce. Jakby prosił ich do tańca. Jednak kiedy Ci podawali mu ręce z zaskoczeniem i strachem w oczach prowadził ich do kabiny pilota.
Co oni z Nimi robią? Kiedy zaprowadził za ręke kobiete, której dziecko płakało za nią wtulone w ojca, skierował się na tyły, czyli tam gdzie siedziałyśmy.
Kiedy męźczyzna przechodził między rzędami, wstrzymałam oddech. Miki złapała mnie za ręke i uścisnęła ją aby dodać mi otuchy. Obie modliłyśmy się abyśmy to nie były my. Ale to na nic.
Kiedy zatrzymał się przed nami i wyciągnął do mnie dłoń w białej rękawiczce, wiedziałam, że to koniec.
- Czego chcecie? - zapytała Miki starając się żeby jej głos nie drżał. Nie wyszło jej. Męźczyzna nawet na nią nie spojrzał. Wpatrywał się we mnie czekając na reakcje. Nie mamy wyboru. Nie sądze, że dam rade temu facetowi. Fakt, może i faktycznie dawałam rade dwa razy cieższemu przeciwnikowi ale tym razem to inna sytuacja. O ile dobrze zliczyłam jest ich siedmiu. Jeżeli mi się nie uda mogą skrzywdzić Miki. Musimy robić co każą. Przynajmniej teraz. Zyskam trochę czasu i wymyśle jak nas z tego wyciągnąć.
Podałam mu dłoń. Nawet przez rękawiczkę czułam Jego zimną dłoń, która zacisnęła sie na mojej jak kajdan.
Wstałam powoli, nadal trzymając jego ręke. Wypuściłam Miki.
- Eva? - wyszeptała cicho. Spojrzałam na Miki pewnym wzrokiem. "Nie bój się". Zrozumiała i odpowiedziała tym samym. Wstała z siedzenia i stanęła koło mnie. Popatrzyłyśmy na mężczyznę przed nami, któremu Miki dorównywała wzrostem dzięki szpilkom. Jego twarz była kamienna. Nie wyrażała nic. Jakby był tylko skorupą bez serca.
- Zapraszam panie za mną - odezwał się w końcu mężczyzna. Puścił moją ręke i ruszył w kierunku dzioba samololotu gdzie znajduje się kabina pilota. Ruszyłyśmy za nim. Obserwowałam ukradkiem pozostałych mężczyzn, którzy stali co trzy rzędy, aby pilnować pasażerów. Kurcze, przeklinałam w głowie. Nieźle nas pilnują. Kim są ci goście? Teraz kiedy ich mijałyśmy i byłam bliżej zobaczyłam, że mają po dwa pistolety na wysokości klatki piersiowej. Przyjżałam się każdemu z nich od góry do dołu ale nie zauważyłam nic szczególnego. Gdyby byli z jakiejś organizacji mieliby wyszyte loga bądź odznaki. A tu nic.
Drzwi do kabiny pilota otwarły się.
---------------------------------------------------------------------
Napisałam już czwarty rozdział! A na myśl tego co się będzie jeszcze działo boli mnie głowa. Jeszcze tyle do napisania! Ja lece pisać rozdział piąty i muszę jeszcze skończyć Zaćmienie. Utknęłam i nie moge sie wgrzebać! Ale dam rade!
Pozdrawiam BoiledSweet :)
poniedziałek, 28 grudnia 2015
niedziela, 27 grudnia 2015
"Mafia" Rozdział 3
Kiedy się obudziłam taksówka skręcała na parking na lotnisku. Przeciągnęłam się na fotelu i wysiadłam kiedy kierowca sie zatrzymał. Oddał nam walizki i weszłyśmy do środka.
***
- Zapraszam panie za mną - odezwał się w końcu mężczyzna. Puścił moją ręke i ruszył w kierunku dzioba samololotu gdzie znajduje się kabina pilota. Ruszyłyśmy za nim. Obserwowałam ukradkiem pozostałych mężczyzn, którzy stali co trzy rzędy, aby pilnować pasażerów. Każdy z nich miał po dwa pistolety pod czrnymi marynarkami i 2 metry wysokości. Kurcze, przeklinałam w głowie. Nieźle nas pilnują. Kim są ci goście? Przyjżałam się każdemu z nich od góry do dołu ale nie zauważyłam nic szczególnego.
***
- Witam wszystkich pasażerów na pokładzie samolotu relacje Londyn - Berlin. Prosimy o zajęcie miejsc i zapięcie pasów - odezwał się głos stewardesy kiedy z Miki usiadłyśmy na swoich miejscach. Ona przy oknie, ja koło przejścia. Fotele były szerokie i wygodne. Samolot był cały biały i nowy. Podeszła do nas jeszcze jedna stewardesa i zapytała czy wszystko w porządku. Wiecie, normalny start i normalny zwykły lot do Berlina. A przynajmniej tak myślałam.
***
Drzwi do kabiny pilota otwarły się.
***
Gdzieś tak w połowie drogi zabrzmiał niski, uprzejmy głos:
- Proszę zapiąć pasy. Wystąpią drobne turbulencje.
Spojrzałyśmy z Miki po sobie. Nagle cały samolot zatrząsł się. Szybko zapięłam pasy Miki. Przez chwilę siłowałam się ze swoimi ale w końcu je zapięłam i spojrzałam przez okno. Tak jak myślałam. Lecimy coraz niżej. Już nie jesteśmy nad chmurami. Pod samlotem rozciągało się błękitne morze. Fale odbijały światło słońca.
Pasażerowie krzyczeli, niektórzy próbowali wstać. Stewardesy chodziły po całym samolocie z zaniepokojonymi minami i próbowały uspokoić pasażerów. Same wyglądały na przerażone i zaskoczone. Nie podoba mi się to.
Poczułam jak samolot gwałtownie skręca w prawo. Chwyciłam Miki aby nie uderzyła głową w okno, jak kobieta siedząca przed nią, a druga ręką chwyciłam z całej siły swój fotel i przechyliłam się w stronę przejścia, ciągnac Miki ze sobą. Zacisnęła usta i chwyciła się mnie drugą ręką. Pare osób upadło na podłogę i sturlało sie po samolocie, a Ci, którzy się zapięli uderzyli głowami w ściany samolotu.
O, cholera.
Niemal rzuciłam się na pasy Miki i zacisnęłam je tak mocno, że usłyszałam jak jęknęła. Zacisnełam następnie swoje i rozejrzłam się szybko czy wokół nas jest coś ostrego bądź ciężkiego. W przejściu za mną stał metalowy wózek na kółka z ciastkami i napojami. Na szczęście miał zaciśniete hamulce.
Zaczyna się.
Samolot przechylał się coraz bardziej na prawo i nagle lecieliśmy do góry nogami. Stewardesy spadły na sufit samolotu, podobnie jak bagaże podręczne czy tez papierki i śmieci. Moje włosy zwisały swobodnie, a ja czułam jak krew napływa mi do mózgu.
Znowu się obracamy. W lewo. Kobiety opadły bezwładnie na podłoge. Tym razem to ja poleciałam na przejście. Złapałam się fotela w ostatniej chwili, aby uniknąć uderzenia w fotel obok. Wbiłam paznokcie tak mocno, że na pewno rozpruję materiał.
Spojrzałam na Miki. Zemdlała.
Samolot znowu się obrócił. Nosz kurde! Co tu się odwala?!
Usłyszałam zgrzyt. Wózek. Hamulce na kołach musiały się zerwać kiedy wózek obijał się o ściany samolotu, a teraz jechał wprost na mnie. Podniosłam szybko głowe i poluzowałam pasy na tyle ile mogłam. Obróciłam się w miejscu i uderzyłam w wózek nogami. Okazał się cięższy niż myślałam. Siłowałam sie z nim. Nogi w kolanach mnie bolały ale znosiłąm gorsze rzeczy. Zdarzało się, że moi partnerzy do ćwiczeń skakali po mnie. Nie raz ważyli z 90 kilo.
Jedna z szuflad wózka otwarła się i zobaczyłam jak sztućce lecą wprost na mnie. Szybko złączyłam nogi razem i z całej siły kopnęłam w bok wózka, który pojechał dalej rozsypując noże i widelce pod moimi nogami.
Wszystko działo się tak szybko, że poczułam jak świat wiruje.
Nie, nie ma na to czasu. Wzięłam się w garść i zacisnęłam spowrotem pasy.
---------------------------------------------------------------------
Nowy rozdział! Ten mi sie podoba :)
Ciężko było opisac to co się dzieje na pokładzie ale jakoś dałam radę.
Jak spędziliście święta? Macie jakieś plany na sylwestra?
Ja już tak :) Ale jak się o nich dowiecie uznacie mnie za wariatke. Więc... przestane już paplać.
Pozdro BoiledSweet
***
- Zapraszam panie za mną - odezwał się w końcu mężczyzna. Puścił moją ręke i ruszył w kierunku dzioba samololotu gdzie znajduje się kabina pilota. Ruszyłyśmy za nim. Obserwowałam ukradkiem pozostałych mężczyzn, którzy stali co trzy rzędy, aby pilnować pasażerów. Każdy z nich miał po dwa pistolety pod czrnymi marynarkami i 2 metry wysokości. Kurcze, przeklinałam w głowie. Nieźle nas pilnują. Kim są ci goście? Przyjżałam się każdemu z nich od góry do dołu ale nie zauważyłam nic szczególnego.
***
- Witam wszystkich pasażerów na pokładzie samolotu relacje Londyn - Berlin. Prosimy o zajęcie miejsc i zapięcie pasów - odezwał się głos stewardesy kiedy z Miki usiadłyśmy na swoich miejscach. Ona przy oknie, ja koło przejścia. Fotele były szerokie i wygodne. Samolot był cały biały i nowy. Podeszła do nas jeszcze jedna stewardesa i zapytała czy wszystko w porządku. Wiecie, normalny start i normalny zwykły lot do Berlina. A przynajmniej tak myślałam.
***
Drzwi do kabiny pilota otwarły się.
***
Gdzieś tak w połowie drogi zabrzmiał niski, uprzejmy głos:
- Proszę zapiąć pasy. Wystąpią drobne turbulencje.
Spojrzałyśmy z Miki po sobie. Nagle cały samolot zatrząsł się. Szybko zapięłam pasy Miki. Przez chwilę siłowałam się ze swoimi ale w końcu je zapięłam i spojrzałam przez okno. Tak jak myślałam. Lecimy coraz niżej. Już nie jesteśmy nad chmurami. Pod samlotem rozciągało się błękitne morze. Fale odbijały światło słońca.
Pasażerowie krzyczeli, niektórzy próbowali wstać. Stewardesy chodziły po całym samolocie z zaniepokojonymi minami i próbowały uspokoić pasażerów. Same wyglądały na przerażone i zaskoczone. Nie podoba mi się to.
Poczułam jak samolot gwałtownie skręca w prawo. Chwyciłam Miki aby nie uderzyła głową w okno, jak kobieta siedząca przed nią, a druga ręką chwyciłam z całej siły swój fotel i przechyliłam się w stronę przejścia, ciągnac Miki ze sobą. Zacisnęła usta i chwyciła się mnie drugą ręką. Pare osób upadło na podłogę i sturlało sie po samolocie, a Ci, którzy się zapięli uderzyli głowami w ściany samolotu.
O, cholera.
Niemal rzuciłam się na pasy Miki i zacisnęłam je tak mocno, że usłyszałam jak jęknęła. Zacisnełam następnie swoje i rozejrzłam się szybko czy wokół nas jest coś ostrego bądź ciężkiego. W przejściu za mną stał metalowy wózek na kółka z ciastkami i napojami. Na szczęście miał zaciśniete hamulce.
Zaczyna się.
Samolot przechylał się coraz bardziej na prawo i nagle lecieliśmy do góry nogami. Stewardesy spadły na sufit samolotu, podobnie jak bagaże podręczne czy tez papierki i śmieci. Moje włosy zwisały swobodnie, a ja czułam jak krew napływa mi do mózgu.
Znowu się obracamy. W lewo. Kobiety opadły bezwładnie na podłoge. Tym razem to ja poleciałam na przejście. Złapałam się fotela w ostatniej chwili, aby uniknąć uderzenia w fotel obok. Wbiłam paznokcie tak mocno, że na pewno rozpruję materiał.
Spojrzałam na Miki. Zemdlała.
Samolot znowu się obrócił. Nosz kurde! Co tu się odwala?!
Usłyszałam zgrzyt. Wózek. Hamulce na kołach musiały się zerwać kiedy wózek obijał się o ściany samolotu, a teraz jechał wprost na mnie. Podniosłam szybko głowe i poluzowałam pasy na tyle ile mogłam. Obróciłam się w miejscu i uderzyłam w wózek nogami. Okazał się cięższy niż myślałam. Siłowałam sie z nim. Nogi w kolanach mnie bolały ale znosiłąm gorsze rzeczy. Zdarzało się, że moi partnerzy do ćwiczeń skakali po mnie. Nie raz ważyli z 90 kilo.
Jedna z szuflad wózka otwarła się i zobaczyłam jak sztućce lecą wprost na mnie. Szybko złączyłam nogi razem i z całej siły kopnęłam w bok wózka, który pojechał dalej rozsypując noże i widelce pod moimi nogami.
Wszystko działo się tak szybko, że poczułam jak świat wiruje.
Nie, nie ma na to czasu. Wzięłam się w garść i zacisnęłam spowrotem pasy.
---------------------------------------------------------------------
Nowy rozdział! Ten mi sie podoba :)
Ciężko było opisac to co się dzieje na pokładzie ale jakoś dałam radę.
Jak spędziliście święta? Macie jakieś plany na sylwestra?
Ja już tak :) Ale jak się o nich dowiecie uznacie mnie za wariatke. Więc... przestane już paplać.
Pozdro BoiledSweet
sobota, 19 grudnia 2015
"Mafia" Rozdział 2
- Eva? - wyszeptała cicho Miki.
***
- O której macie wyjazd? - zapytała mama. Odezwała się do mnie pierwszy raz.
- Za 10 min - odpowiedziała Miki. No tak. To pytanie było do niej.
- W takim razie pośpieszcie się. Ja przygotuje Wam kanapki.
- OK! - Miki pobiegła na górę. Spojrzałam na mame. Stała teraz tyłem do mnie i wyciągała chleb z chlebaka. Westchnęłam po czym wstałam i poszłam do swojego pokoju. Minęłam po drodze pokój Miki. Nuciła sobie jakąś piosenke. Pewnie tą, którą ostatnio śpiewała na balu absolwentów w swojej szkole muzycznej. Wszyscy, nawet nauczyciele, bili jej brawo. Mama i tata dostali wtedy list gratulacyjny dobrego wychowania córki.
Weszłąm do swojego pokoju i wzięłam walizke, która stała na środku pokoju, wyjęłam rączkę i wyszłam oglądając się na swój pokój.
***
Spojrzałam na Miki pewnym wzrokiem. "Nie bój się". Zrozumiała i odpowiedziała tym samym. Wstała z siedzenia i stanęła koło mnie. Popatrzyłyśmy na mężczyznę przed nami, któremu Miki dorównywała wzrostem dzięki szpilkom. Jego twarz była kamienna. Nie wyrażała nic. Jakby był tylko skorupą bez serca.
***
Mama dała Nam kanapki, które ja spakowałam do mojego plecaka w kwiaty. Miki wzięła torebke do ręki i wyszła całując mame w policzek. Przeszłam szybko koło niej i wyszeptałam ciche: "Do zobaczenia" na co ona skinęła głową. Pierwsza rozmowa od miesięcy składała się z 12 liter wypowiedzianych przeze mnie ale zawsze.
Podałam walizke niskiemu kierowcy taksówki, który wpakował już walizke Miki do bagażnika. Moja siostra mrugnęła do niego na co on się zaczerwienił. Usiadła z nim z przodu i rozmawiali o czymś, co było dla mnie nudne, więc się zdrzemnęłam. W końcu do lotniska mamy pół godziny drogi.
-------------------------------------------------------------------------------------------------------------------------
Cześć/dzień dobry/witam/dobry wieczór. Nowy rozdział już jest i.... Za bardzo!! Za bardzo się rozpisuje! Musiałam podzielić ten rozdział na dwa, bo był za długi! Czemu?! Czemu?! AAAA! Nie zaznam spokoju!
Ekhm *poprawia włosy i wygładza spódnice* dobra. Nie ważne.
Ważne jest to, ze niedługo zabieram sie za następny rozdział! Prosze o pisanie w komentarzach o Waszych wrażeniach z tej oto opowieści. Ciekawostka: postać Evy jest wzorowana (pod kwestią charakteru) na mojej przyjaciółce :)
Pozdrawiam BoiledSweet :*
***
- O której macie wyjazd? - zapytała mama. Odezwała się do mnie pierwszy raz.
- Za 10 min - odpowiedziała Miki. No tak. To pytanie było do niej.
- W takim razie pośpieszcie się. Ja przygotuje Wam kanapki.
- OK! - Miki pobiegła na górę. Spojrzałam na mame. Stała teraz tyłem do mnie i wyciągała chleb z chlebaka. Westchnęłam po czym wstałam i poszłam do swojego pokoju. Minęłam po drodze pokój Miki. Nuciła sobie jakąś piosenke. Pewnie tą, którą ostatnio śpiewała na balu absolwentów w swojej szkole muzycznej. Wszyscy, nawet nauczyciele, bili jej brawo. Mama i tata dostali wtedy list gratulacyjny dobrego wychowania córki.
Weszłąm do swojego pokoju i wzięłam walizke, która stała na środku pokoju, wyjęłam rączkę i wyszłam oglądając się na swój pokój.
***
Spojrzałam na Miki pewnym wzrokiem. "Nie bój się". Zrozumiała i odpowiedziała tym samym. Wstała z siedzenia i stanęła koło mnie. Popatrzyłyśmy na mężczyznę przed nami, któremu Miki dorównywała wzrostem dzięki szpilkom. Jego twarz była kamienna. Nie wyrażała nic. Jakby był tylko skorupą bez serca.
***
Mama dała Nam kanapki, które ja spakowałam do mojego plecaka w kwiaty. Miki wzięła torebke do ręki i wyszła całując mame w policzek. Przeszłam szybko koło niej i wyszeptałam ciche: "Do zobaczenia" na co ona skinęła głową. Pierwsza rozmowa od miesięcy składała się z 12 liter wypowiedzianych przeze mnie ale zawsze.
Podałam walizke niskiemu kierowcy taksówki, który wpakował już walizke Miki do bagażnika. Moja siostra mrugnęła do niego na co on się zaczerwienił. Usiadła z nim z przodu i rozmawiali o czymś, co było dla mnie nudne, więc się zdrzemnęłam. W końcu do lotniska mamy pół godziny drogi.
-------------------------------------------------------------------------------------------------------------------------
Cześć/dzień dobry/witam/dobry wieczór. Nowy rozdział już jest i.... Za bardzo!! Za bardzo się rozpisuje! Musiałam podzielić ten rozdział na dwa, bo był za długi! Czemu?! Czemu?! AAAA! Nie zaznam spokoju!
Ekhm *poprawia włosy i wygładza spódnice* dobra. Nie ważne.
Ważne jest to, ze niedługo zabieram sie za następny rozdział! Prosze o pisanie w komentarzach o Waszych wrażeniach z tej oto opowieści. Ciekawostka: postać Evy jest wzorowana (pod kwestią charakteru) na mojej przyjaciółce :)
Pozdrawiam BoiledSweet :*
niedziela, 13 grudnia 2015
"Mafia" Rozdział 1
- Eva! - zawołał mnie głos. - Eva!
- Mmm - zamruczałam przez sen. - Jeszcze chwilke.
Nagle poczułam jak ktoś łaskocze mnie po brzuchu. Zerwałam się do pozycji siedzącej i zwinęłam jak najbardziej mogłam.
- Przestań! - zawołałam, skręcając się ze śmiechu. Zaczęłam machać rękami na około.
- Słucham? - rozpoznałam głos Miki. - Co mówiłaś? Coś w stylu: "Przepraszam, siostrzyczko kochana"?
Zaczęła mnie łąskotać jeszcze bardziej. Czułam jak łzy mi się zbierają w kącikach oczu. Śmiałam się tak głośno, że zrobiło mi się sucho w gardle.
- Prze - przepraszam, siostrzyczko kochana! - ledwo to wykrzyczałam przez łzy i śmiech.
- No, i to ja rozumiem - kiedy przestała, otwarłam oczy i ujrzałam Miki, moją starszą siostrę.
Szczupłą sylwetke odziedziczyła po mamie, tak jak długie nogi modelki. Miała długie, blond włosy do pasa i błękitne oczy, które podkreślał mocny, ale ładny make-up. Uśmiechała się do mnie zwycięzko.
- Zbieraj się. Mama nas woła na dół. Mam nadzieje, że wczoraj się spakowałaś.
Przetarłam oczy ręką i zadrżałam kiedy stopami dotknęłam zimnej, drewnianej podłogi. Miki wyszła z mojego pokoju stukając obcasami o drewno. Leniwie podeszłam do lustra, które stało pod ścianą naprzeciw łóżka.
Często mi mówią, że chyba jestem adoptowana ponieważ jestem kompletnym przeciwieństwem wyglądu mojej mamy i Miki. Czarne niczym heban włosy i koścista sylwetka. Szare oczy i małe usta.
Przy wzroście 1,54 to nieźle. Lepiej być nie może. Szczególnie, że mam piętnaście lat.
***
- Czego chcecie? - zapytała Miki starając się żeby jej głos nie drżał. Nie wyszło jej. Mężczyzna nawet na nią nie spojrzał. Wpatrywał się we mnie czekając na reakcje. Nie mamy wyboru. Nie sądze, ze dam rade temu facetowi. Fakt, może i faktycznie dawałam rade dwa razy cieższemu przeciwnikowi ale tym razem to inna sytuacja. O ile dobrze zliczyłam jest ich siedmiu. Jeżeli mi się nie uda moga skrzywdzić Miki. Musimy robić co każą. Przynajmniej teraz. Zyskam trochę czasu i wymyśle jak nas z tego wyciągnąć.
Podałam mu dłoń.
***
- No nareszcie! - zawołała Miki, przeżuwając tosta z dżemem. Siedziała przy stole dla czterech osób i zaczęła smarować dla mnie kanapke. Mama stała za nią opierając się o blat kuchni, i jadła kanapke z serem. Mama miała ścięte powyżej ramion blond włosy i niebieskie, duże oczy, które otaczały deliktane zmarszczki. Mimo to nie wyglądała staro. Jednym uchem słuchała radia, które stało na drugim blacie.
Usiadłam na swoim miejscu mamrocząc ciche "Dzień dobry". Nie dostałam odpowiedzi. W sumie jak zwykle. Miki coś do mnie mówiła o tym, że nie umiem się ubierać i że powinnam ubierać się bardziej kolorowo. Co poradze, że lubię wygode i ciemne ubrania? Dzisiaj ubrałam czarny T-shirt i szare rurki, a do tego troche zniszczone, czarne trampki. Miki miała na sobie różową sukienke do kolan i bolerko. Mama natomiast ubrała bordową koszulke z długimi rękawami i dżinsy.
***
Wstałam powoli nadal trzymając jego ręke. Wypuściłam Miki.
- Eva? - wyszeptała cicho.
-------------------------------------------------------------------------------------------------------------------------
I jak? Może być? Szczerze powiedziawszy nie wiem skąd ten pomysł się wziął (?). Proszę o komentarze, abym wiedziała, że dla kogoś piszę i proszę o waszą opinię. I zapraszam do obejrzenia zwiastunu.
Pozdro BoiledSweet :**
- Mmm - zamruczałam przez sen. - Jeszcze chwilke.
Nagle poczułam jak ktoś łaskocze mnie po brzuchu. Zerwałam się do pozycji siedzącej i zwinęłam jak najbardziej mogłam.
- Przestań! - zawołałam, skręcając się ze śmiechu. Zaczęłam machać rękami na około.
- Słucham? - rozpoznałam głos Miki. - Co mówiłaś? Coś w stylu: "Przepraszam, siostrzyczko kochana"?
Zaczęła mnie łąskotać jeszcze bardziej. Czułam jak łzy mi się zbierają w kącikach oczu. Śmiałam się tak głośno, że zrobiło mi się sucho w gardle.
- Prze - przepraszam, siostrzyczko kochana! - ledwo to wykrzyczałam przez łzy i śmiech.
- No, i to ja rozumiem - kiedy przestała, otwarłam oczy i ujrzałam Miki, moją starszą siostrę.
Szczupłą sylwetke odziedziczyła po mamie, tak jak długie nogi modelki. Miała długie, blond włosy do pasa i błękitne oczy, które podkreślał mocny, ale ładny make-up. Uśmiechała się do mnie zwycięzko.
- Zbieraj się. Mama nas woła na dół. Mam nadzieje, że wczoraj się spakowałaś.
Przetarłam oczy ręką i zadrżałam kiedy stopami dotknęłam zimnej, drewnianej podłogi. Miki wyszła z mojego pokoju stukając obcasami o drewno. Leniwie podeszłam do lustra, które stało pod ścianą naprzeciw łóżka.
Często mi mówią, że chyba jestem adoptowana ponieważ jestem kompletnym przeciwieństwem wyglądu mojej mamy i Miki. Czarne niczym heban włosy i koścista sylwetka. Szare oczy i małe usta.
Przy wzroście 1,54 to nieźle. Lepiej być nie może. Szczególnie, że mam piętnaście lat.
***
- Czego chcecie? - zapytała Miki starając się żeby jej głos nie drżał. Nie wyszło jej. Mężczyzna nawet na nią nie spojrzał. Wpatrywał się we mnie czekając na reakcje. Nie mamy wyboru. Nie sądze, ze dam rade temu facetowi. Fakt, może i faktycznie dawałam rade dwa razy cieższemu przeciwnikowi ale tym razem to inna sytuacja. O ile dobrze zliczyłam jest ich siedmiu. Jeżeli mi się nie uda moga skrzywdzić Miki. Musimy robić co każą. Przynajmniej teraz. Zyskam trochę czasu i wymyśle jak nas z tego wyciągnąć.
Podałam mu dłoń.
***
- No nareszcie! - zawołała Miki, przeżuwając tosta z dżemem. Siedziała przy stole dla czterech osób i zaczęła smarować dla mnie kanapke. Mama stała za nią opierając się o blat kuchni, i jadła kanapke z serem. Mama miała ścięte powyżej ramion blond włosy i niebieskie, duże oczy, które otaczały deliktane zmarszczki. Mimo to nie wyglądała staro. Jednym uchem słuchała radia, które stało na drugim blacie.
Usiadłam na swoim miejscu mamrocząc ciche "Dzień dobry". Nie dostałam odpowiedzi. W sumie jak zwykle. Miki coś do mnie mówiła o tym, że nie umiem się ubierać i że powinnam ubierać się bardziej kolorowo. Co poradze, że lubię wygode i ciemne ubrania? Dzisiaj ubrałam czarny T-shirt i szare rurki, a do tego troche zniszczone, czarne trampki. Miki miała na sobie różową sukienke do kolan i bolerko. Mama natomiast ubrała bordową koszulke z długimi rękawami i dżinsy.
***
Wstałam powoli nadal trzymając jego ręke. Wypuściłam Miki.
- Eva? - wyszeptała cicho.
-------------------------------------------------------------------------------------------------------------------------
I jak? Może być? Szczerze powiedziawszy nie wiem skąd ten pomysł się wziął (?). Proszę o komentarze, abym wiedziała, że dla kogoś piszę i proszę o waszą opinię. I zapraszam do obejrzenia zwiastunu.
Pozdro BoiledSweet :**
"Mafia" Prolog
Nowa historia poboczna! Tak, wiem, że nie skończyłam jeszcze "Zaćmienia" ale bałam się, że ucieknie mi wątek, więc... jestem!
-------------------------------------------------------------------------------------------------------------------------
PROLOG
Przygotowanie gry
Gracze zajmują miejsca w pomieszczeniu w taki sposób, aby wszyscy się widzieli i słyszeli. Warto wybrać mistrza gry, który nie będzie brał udziału w grze (w przypadku braku chętnego rolę tę początkowo spełniać może dowolny gracz, a następnie jeden z wyeliminowanych). Rekwizytem niezbędnym do gry w mafię są przedmioty do losowania (oryginalnie dwukolorowe karty). Ze względu na ogromną elastyczność reguł dla uniknięcia nieporozumień należy szczegółowo ustalić je przed grą zwracając uwagę na wyważenie gry oraz sensowność, niesprzeczność i jednoznaczność zasad.
Rozgrywka
Gra składa się z rund podzielonych na następujące po sobie w ustalonej kolejności etapy – podział na frakcje i naprzemienne fazy nocy i dnia.
Podział na frakcje
Na początku każdej rundy gracze przeprowadzają losowanie dzieląc się na dwie grupy – uczciwi (miasto) oraz mafia. Liczebność frakcji jest sprawą umowną, jednak w oryginalnej wersji gry jest ona z góry określona następującym schematem:
6-7 graczy – 2 mafiosów
8-10 graczy – 3 mafiosów
11-13 graczy – 4 mafiosów
14-16 graczy – 5 mafiosów
Po przeprowadzeniu losowania każdy gracz powinien znać tylko własną przynależność frakcyjną. Publiczne ujawnienie tej przynależności poprzez pokazanie losu przed zakończeniem rundy eliminuje z niej gracza. Przynależność frakcyjna graczy wyeliminowanych z gry w inny sposób powinna pozostać tajemnicą, jednak często ujawnia się ją od razu.
Noc
W nocy wszyscy gracze „zasypiają” (zamykają lub zasłaniają oczy), można też zasłonić kotary w pomieszczeniu, zgasić światło itp. Na polecenie mistrza gry jednocześnie „budzi się” (w oryginalnej grze tylko pierwszej nocy w celu zapoznania się) mafia. Każdej nocy (najczęściej poza pierwszą) mafiosi wyznaczają gracza, którego chcą wyeliminować z rundy. Może się to odbywać poprzez bezgłośne wskazanie gracza mistrzowi gry, lub jak w oryginalnych zasadach napisanie imienia na kartce (w takim przypadku w ogóle nie trzeba „usypiać” graczy, a uczciwi piszą dowolnie ustalone słowo, np. „miasto”). W przypadku braku zgodności wśród mafii nie eliminuje się nikogo, jednak często decyduje większość mafiosów, lub mafioso o najwyższej randze (jeżeli wprowadzono hierarchię). Wyeliminowany gracz do końca rundy przygląda się jedynie rozgrywce (także w nocy), nie może jednak w żaden sposób komunikować z pozostałymi. Tacy gracze mogą zajmować specjalne miejsce w pomieszczeniu, aby na pierwszy rzut oka było widać kto pozostał w grze. Po zakończeniu fazy nocnej wszyscy gracze „budzą się”, aby rozpocząć kolejną fazę dnia.
Dzień
Na początku tej fazy gracze dowiadują się kto został wyeliminowany, oraz ilu członków mafii pozostało w grze. Odbywa się to poprzez odczytanie zapisanych i wymieszanych „w nocy” kartek, lub w przypadku braku kartek stosownych informacji udziela mistrz gry. Następnie rozpoczyna się dyskusja pełna przypuszczeń i podejrzeń. Uczciwi gracze starają się wykryć mafiosów, a mafiosi blefują rzucając podejrzenie na pozostałych (mogą także dla zmyłki wskazywać siebie nawzajem). Każdy może oskarżyć innego gracza o przynależność do mafii. Po uzasadnieniu oskarżenia gracz ma prawo do obrony, po czym następuje głosowanie. Oskarżony może zostać wykluczony z rundy większością głosów. W przeciwnym wypadku gracze kontynuują dyskusję.
Faza dnia kończy się na życzenie większości, najczęściej natychmiast po wyeliminowaniu gracza. Po zakończeniu fazy dnia rozpoczyna się kolejna faza nocy.
Zakończenie rundy
Każda runda kończy się w momencie, gdy jedna z frakcji zostanie wyeliminowana. Warto jednak zwrócić uwagę, że gdy mafia osiągnie przewagę liczebną wyeliminowanie miasta jest nieuniknione. Wygrywają osoby pozostałe w grze, lub wszyscy członkowie zwycięskiej frakcji. Zwycięzcy mafiosi otrzymują liczbę punktów równą początkowej liczbie uczciwych graczy. Uczciwi zwycięzcy otrzymują tyle punktów, ilu pozostało ich w grze. Można także całkowicie zrezygnować z punktacji.
Zakończenie gry
Gra najczęściej kończy się po osiągnięciu przez dowolnego gracza określonej liczby punktów, lub gdy po zakończeniu rundy gracze nie wyrażają chęci dalszej gry.
Każdy z nas kiedyś grał w gre, która nazywa się "Mafia". Możliwe, że grając w nią, nawet nie wiedział jak się nazywa. Ale każdy z nas zna tą gre.
Kiedy mężczyzna przechodził między rzędami, wstrzymałam oddech. Miki złapała mnie za ręke i uścisnęła ją, aby dodać mi otuchy. Obie modliłyśmy się, abyśmy to nie były my. Ale to na nic.
Kiedy zatrzymał się przed nami i wyciągnął do mnie dłoń w białej rękawiczce, wiedziałam, że to koniec.
-------------------------------------------------------------------------------------------------------------------------
źródło tekstu: https://pl.wikipedia.org/wiki/Gra_w_mafi%C4%99
Ok, prolog, a raczej wprowadzenie gotowe. Zapraszam do następnego rozdziału.
Pozdro BoiledSweet
-------------------------------------------------------------------------------------------------------------------------
PROLOG
Przygotowanie gry
Gracze zajmują miejsca w pomieszczeniu w taki sposób, aby wszyscy się widzieli i słyszeli. Warto wybrać mistrza gry, który nie będzie brał udziału w grze (w przypadku braku chętnego rolę tę początkowo spełniać może dowolny gracz, a następnie jeden z wyeliminowanych). Rekwizytem niezbędnym do gry w mafię są przedmioty do losowania (oryginalnie dwukolorowe karty). Ze względu na ogromną elastyczność reguł dla uniknięcia nieporozumień należy szczegółowo ustalić je przed grą zwracając uwagę na wyważenie gry oraz sensowność, niesprzeczność i jednoznaczność zasad.
Rozgrywka
Gra składa się z rund podzielonych na następujące po sobie w ustalonej kolejności etapy – podział na frakcje i naprzemienne fazy nocy i dnia.
Podział na frakcje
Na początku każdej rundy gracze przeprowadzają losowanie dzieląc się na dwie grupy – uczciwi (miasto) oraz mafia. Liczebność frakcji jest sprawą umowną, jednak w oryginalnej wersji gry jest ona z góry określona następującym schematem:
6-7 graczy – 2 mafiosów
8-10 graczy – 3 mafiosów
11-13 graczy – 4 mafiosów
14-16 graczy – 5 mafiosów
Po przeprowadzeniu losowania każdy gracz powinien znać tylko własną przynależność frakcyjną. Publiczne ujawnienie tej przynależności poprzez pokazanie losu przed zakończeniem rundy eliminuje z niej gracza. Przynależność frakcyjna graczy wyeliminowanych z gry w inny sposób powinna pozostać tajemnicą, jednak często ujawnia się ją od razu.
Noc
W nocy wszyscy gracze „zasypiają” (zamykają lub zasłaniają oczy), można też zasłonić kotary w pomieszczeniu, zgasić światło itp. Na polecenie mistrza gry jednocześnie „budzi się” (w oryginalnej grze tylko pierwszej nocy w celu zapoznania się) mafia. Każdej nocy (najczęściej poza pierwszą) mafiosi wyznaczają gracza, którego chcą wyeliminować z rundy. Może się to odbywać poprzez bezgłośne wskazanie gracza mistrzowi gry, lub jak w oryginalnych zasadach napisanie imienia na kartce (w takim przypadku w ogóle nie trzeba „usypiać” graczy, a uczciwi piszą dowolnie ustalone słowo, np. „miasto”). W przypadku braku zgodności wśród mafii nie eliminuje się nikogo, jednak często decyduje większość mafiosów, lub mafioso o najwyższej randze (jeżeli wprowadzono hierarchię). Wyeliminowany gracz do końca rundy przygląda się jedynie rozgrywce (także w nocy), nie może jednak w żaden sposób komunikować z pozostałymi. Tacy gracze mogą zajmować specjalne miejsce w pomieszczeniu, aby na pierwszy rzut oka było widać kto pozostał w grze. Po zakończeniu fazy nocnej wszyscy gracze „budzą się”, aby rozpocząć kolejną fazę dnia.
Dzień
Na początku tej fazy gracze dowiadują się kto został wyeliminowany, oraz ilu członków mafii pozostało w grze. Odbywa się to poprzez odczytanie zapisanych i wymieszanych „w nocy” kartek, lub w przypadku braku kartek stosownych informacji udziela mistrz gry. Następnie rozpoczyna się dyskusja pełna przypuszczeń i podejrzeń. Uczciwi gracze starają się wykryć mafiosów, a mafiosi blefują rzucając podejrzenie na pozostałych (mogą także dla zmyłki wskazywać siebie nawzajem). Każdy może oskarżyć innego gracza o przynależność do mafii. Po uzasadnieniu oskarżenia gracz ma prawo do obrony, po czym następuje głosowanie. Oskarżony może zostać wykluczony z rundy większością głosów. W przeciwnym wypadku gracze kontynuują dyskusję.
Faza dnia kończy się na życzenie większości, najczęściej natychmiast po wyeliminowaniu gracza. Po zakończeniu fazy dnia rozpoczyna się kolejna faza nocy.
Zakończenie rundy
Każda runda kończy się w momencie, gdy jedna z frakcji zostanie wyeliminowana. Warto jednak zwrócić uwagę, że gdy mafia osiągnie przewagę liczebną wyeliminowanie miasta jest nieuniknione. Wygrywają osoby pozostałe w grze, lub wszyscy członkowie zwycięskiej frakcji. Zwycięzcy mafiosi otrzymują liczbę punktów równą początkowej liczbie uczciwych graczy. Uczciwi zwycięzcy otrzymują tyle punktów, ilu pozostało ich w grze. Można także całkowicie zrezygnować z punktacji.
Zakończenie gry
Gra najczęściej kończy się po osiągnięciu przez dowolnego gracza określonej liczby punktów, lub gdy po zakończeniu rundy gracze nie wyrażają chęci dalszej gry.
Każdy z nas kiedyś grał w gre, która nazywa się "Mafia". Możliwe, że grając w nią, nawet nie wiedział jak się nazywa. Ale każdy z nas zna tą gre.
Kiedy mężczyzna przechodził między rzędami, wstrzymałam oddech. Miki złapała mnie za ręke i uścisnęła ją, aby dodać mi otuchy. Obie modliłyśmy się, abyśmy to nie były my. Ale to na nic.
Kiedy zatrzymał się przed nami i wyciągnął do mnie dłoń w białej rękawiczce, wiedziałam, że to koniec.
-------------------------------------------------------------------------------------------------------------------------
źródło tekstu: https://pl.wikipedia.org/wiki/Gra_w_mafi%C4%99
Ok, prolog, a raczej wprowadzenie gotowe. Zapraszam do następnego rozdziału.
Pozdro BoiledSweet
piątek, 11 grudnia 2015
ROZDZIAŁ 13 "DECYZJA"
- Upiekłam trochę chleba i kupiłam u Mare pare jajek. Ty zrób jajecznice, a ja pokroję chleb.
- Okej - podwinęła rękawy i wzięła się do roboty.
Annabeth skończyła wcześniej, więc wyszła zostawiając Kirre samą. Kiedy Kirra skończyła smażenie jajecznicy i przełożyła ją do metalowego garnka, wzięła go i wyszła z kuchni, kierując się do rezydencji Babci. Po drodze spotkała Klare i Jolta oraz Mare - siostrę Jolta.
Przed rezydencją przełożyła garnek do jednej ręki i zapukała wolną w duże, drewniane drzwi. Ani myślała żeby użyć kołatki.
- Proszę - odpowiedziała Babci.
Kirra otwarła drzwi i weszła do środka. Jak zwykle okna były pozasłaniane przez kotary, więc jedynym źródłem światła były duże świece, poustawiane pod pomalaowanymi na granatowo ścianami. Ogromne sklepienie w suficie sprawiało, że rezydencja wyglądała jakby pięła się do nieba. Podłoga składała się z desek i grubych, ozdobnych dywanów, które były ręcznie robione przez kilka kobiet w wiosce. W różnych miejscach, tak jakby z nikąd i nie wiadomo po co, stały okrągłe, marmurowe kolumny o złotych wieńcach. Im głębiej sie wchodziło w rezydencje, tym było ciemniej i bardziej tajemniczo. Kolumny sprawiały wrażenie jakby próbowały coś ukryć.
Kirra przeszła przez labirynt kolumn i trafiła do bardziej oświetlonej częsci rezydencji, gdzie na długim, drewnianym i nakrytym już stole stały trzy świece. Przy nim stały cztery krzesła pokryte materiałem, na których siedzieli teraz Artur, Annabeth, którzy zawzięcie o czymś rozmawiali, i Babcia. Przy jej boku stała Larja.
- Witaj, Kirro - przywitała się z nią Babcia i uwaga wszystkich skupiła sie na niej.
- Dzień dobry - Kirra chciała się ukłonić ale nie miała zbytnio jak, więc szybko podeszła do stołu i położyła garnek na stole. Zaśmiała się kiedy usłyszała głośne burczenie w brzuchy Annabeth i usiadła pomiędzy nią, a Babcią. Ann zakryła brzuch rękami i zrobiła się czerowna na całej twarzy.
- Ktoś tu był głodny - powiedział Artur dźgając Ann palcem w bok.
- Hmph.
Babcia patrzyła na nich uśmiechając się ciepło. Wyglądała jakby zatopiła się we wspomnieniach, które były Kirze nie znane. Często się zastanawiała czy Babcia kiedyś miała kogoś z kim mogła porozmawiać, powygłupiać się. W końcu każdy był kiedyś młody.
Kirra spojrzała na Larje. Miała nie więcej jak 25 lat. Kirra nie mogła zaprzeczyć, że była bardzo ładną kobietą. Szczupła sylwetka ale nie koścista (w przeciwnieństwie do niej), na której świtnie leżał jednoczęściowy, czarny kombinezon. Kontrast między ubraniem i jej czarnymi niczym heban włosami, a blądą jak śnieg skórą dodawała jej uroku.
Turkusowe oczy potrafiące tnąć powietrze były łagodniejsze dzięki delikatnym, różowym ustom.
Spojrzenia Larji i Kirry skrzyżoway się. Dziewczyna spuściła szybko wzrok i zaczęła nakładać jedznie na talerz.
***
Po śniadaniu Kirra ruszyła w stronę kuchni, aby umyć blaty i ogarnąć syf jaki tam zostawiła zanim Annabeth się dowie.
Kiedy weszła do środka stanęła w progu jak wryta. Mały nożyk kuchenny wbił się we framugę drzwi na wysokości jej oczu. Wpatrywała się błękitnymi oczami w Mistrza Fergnana, który obracał drugim nożykiem o drewnianej rączce w palcach, obserwując ruchy swoich palców.
Siedział na blacie przy ścianie. Mimo swojego wieku, miał muskularną posturę. Siwe włosy jak zwykle związywał w kucyk, tak jak brodę. Ostre rysy twarzy i szare oczy sprawiały wrażenie groźnych. Na sobie miał trzy warstwową, niebieską tunike do kostek, która wygladała na za ciepłą jak na lato.
- Teraz byś już zapewne nie żyła - popatrzył na nią surowo. Jego donośny i niski głos nadal dzownił jej w uszach. Zazwyczaj rzadko rozmawiała z Mistrzem Fergnanem (jeżeli "nigdy" można zaliczyć do tej kategorii), więc nie wiedziała jak się zachować. - Jesteś spostrzegawcza i szybko dostrzegasz zagrożenie, ale strach paraliżuje Twoje ciało. Co niestety jest ogromnym minusem. Jak tak dalej pójdzie z tymi atakami to nawet nie zauważysz, kiedy strzała przebije Ci serce - dziewczyna zadrżała na wspomnienie czerwonej strzały, która leciała w jej kierunku.
Zszedł z blatu i stanął przed nią. Był wyższy o głowę, więc Kirra musiała się wygiąć do tyłu aby spojrzeć mu w oczy. Z tego co słyszała od Artura to Mistrz Fergnan jest osobą, która od razu przechodzi do sedna.
- Ale o to nie musisz sie martwić. Pomogę Ci. Sprawię, ze będziesz najsilniejszą kapłanka w historii tej wioski. Jednak do tego potrzebuję Twojej zgody i przede wszystkim Ciebie - podał jej ręke. Wiedziała, że jak ją weźmie nie będzie odwrotu. Kiedy weźmie tą rękę weźmie także broń. Pogodzi się z losem kapłanki i zacznie swój trening. Ochroni tych, których kocha. Chwyciła Jego dłoń. Była szorstka i twarda. Uścisnął ją.
- Witam w mojej szkółce, panienko Kirro - uśmiechnął sie do niej. Odwzajemniła nieśmiało uśmiech.
--------------------------------------------------------------------
- Okej - podwinęła rękawy i wzięła się do roboty.
Annabeth skończyła wcześniej, więc wyszła zostawiając Kirre samą. Kiedy Kirra skończyła smażenie jajecznicy i przełożyła ją do metalowego garnka, wzięła go i wyszła z kuchni, kierując się do rezydencji Babci. Po drodze spotkała Klare i Jolta oraz Mare - siostrę Jolta.
Przed rezydencją przełożyła garnek do jednej ręki i zapukała wolną w duże, drewniane drzwi. Ani myślała żeby użyć kołatki.
- Proszę - odpowiedziała Babci.
Kirra otwarła drzwi i weszła do środka. Jak zwykle okna były pozasłaniane przez kotary, więc jedynym źródłem światła były duże świece, poustawiane pod pomalaowanymi na granatowo ścianami. Ogromne sklepienie w suficie sprawiało, że rezydencja wyglądała jakby pięła się do nieba. Podłoga składała się z desek i grubych, ozdobnych dywanów, które były ręcznie robione przez kilka kobiet w wiosce. W różnych miejscach, tak jakby z nikąd i nie wiadomo po co, stały okrągłe, marmurowe kolumny o złotych wieńcach. Im głębiej sie wchodziło w rezydencje, tym było ciemniej i bardziej tajemniczo. Kolumny sprawiały wrażenie jakby próbowały coś ukryć.
Kirra przeszła przez labirynt kolumn i trafiła do bardziej oświetlonej częsci rezydencji, gdzie na długim, drewnianym i nakrytym już stole stały trzy świece. Przy nim stały cztery krzesła pokryte materiałem, na których siedzieli teraz Artur, Annabeth, którzy zawzięcie o czymś rozmawiali, i Babcia. Przy jej boku stała Larja.
- Witaj, Kirro - przywitała się z nią Babcia i uwaga wszystkich skupiła sie na niej.
- Dzień dobry - Kirra chciała się ukłonić ale nie miała zbytnio jak, więc szybko podeszła do stołu i położyła garnek na stole. Zaśmiała się kiedy usłyszała głośne burczenie w brzuchy Annabeth i usiadła pomiędzy nią, a Babcią. Ann zakryła brzuch rękami i zrobiła się czerowna na całej twarzy.
- Ktoś tu był głodny - powiedział Artur dźgając Ann palcem w bok.
- Hmph.
Babcia patrzyła na nich uśmiechając się ciepło. Wyglądała jakby zatopiła się we wspomnieniach, które były Kirze nie znane. Często się zastanawiała czy Babcia kiedyś miała kogoś z kim mogła porozmawiać, powygłupiać się. W końcu każdy był kiedyś młody.
Kirra spojrzała na Larje. Miała nie więcej jak 25 lat. Kirra nie mogła zaprzeczyć, że była bardzo ładną kobietą. Szczupła sylwetka ale nie koścista (w przeciwnieństwie do niej), na której świtnie leżał jednoczęściowy, czarny kombinezon. Kontrast między ubraniem i jej czarnymi niczym heban włosami, a blądą jak śnieg skórą dodawała jej uroku.
Turkusowe oczy potrafiące tnąć powietrze były łagodniejsze dzięki delikatnym, różowym ustom.
Spojrzenia Larji i Kirry skrzyżoway się. Dziewczyna spuściła szybko wzrok i zaczęła nakładać jedznie na talerz.
***
Po śniadaniu Kirra ruszyła w stronę kuchni, aby umyć blaty i ogarnąć syf jaki tam zostawiła zanim Annabeth się dowie.
Kiedy weszła do środka stanęła w progu jak wryta. Mały nożyk kuchenny wbił się we framugę drzwi na wysokości jej oczu. Wpatrywała się błękitnymi oczami w Mistrza Fergnana, który obracał drugim nożykiem o drewnianej rączce w palcach, obserwując ruchy swoich palców.
Siedział na blacie przy ścianie. Mimo swojego wieku, miał muskularną posturę. Siwe włosy jak zwykle związywał w kucyk, tak jak brodę. Ostre rysy twarzy i szare oczy sprawiały wrażenie groźnych. Na sobie miał trzy warstwową, niebieską tunike do kostek, która wygladała na za ciepłą jak na lato.
- Teraz byś już zapewne nie żyła - popatrzył na nią surowo. Jego donośny i niski głos nadal dzownił jej w uszach. Zazwyczaj rzadko rozmawiała z Mistrzem Fergnanem (jeżeli "nigdy" można zaliczyć do tej kategorii), więc nie wiedziała jak się zachować. - Jesteś spostrzegawcza i szybko dostrzegasz zagrożenie, ale strach paraliżuje Twoje ciało. Co niestety jest ogromnym minusem. Jak tak dalej pójdzie z tymi atakami to nawet nie zauważysz, kiedy strzała przebije Ci serce - dziewczyna zadrżała na wspomnienie czerwonej strzały, która leciała w jej kierunku.
Zszedł z blatu i stanął przed nią. Był wyższy o głowę, więc Kirra musiała się wygiąć do tyłu aby spojrzeć mu w oczy. Z tego co słyszała od Artura to Mistrz Fergnan jest osobą, która od razu przechodzi do sedna.
- Ale o to nie musisz sie martwić. Pomogę Ci. Sprawię, ze będziesz najsilniejszą kapłanka w historii tej wioski. Jednak do tego potrzebuję Twojej zgody i przede wszystkim Ciebie - podał jej ręke. Wiedziała, że jak ją weźmie nie będzie odwrotu. Kiedy weźmie tą rękę weźmie także broń. Pogodzi się z losem kapłanki i zacznie swój trening. Ochroni tych, których kocha. Chwyciła Jego dłoń. Była szorstka i twarda. Uścisnął ją.
- Witam w mojej szkółce, panienko Kirro - uśmiechnął sie do niej. Odwzajemniła nieśmiało uśmiech.
--------------------------------------------------------------------
środa, 9 grudnia 2015
ROZDZIAŁ 12 "CODZIENNOŚĆ"
- C-co tu robisz o tak wczesnej porze, Babciu? - zapytała Kirra z wymuszonym uśmiechem..
Kobieta uśmiechnęła się.
- Jest taka piękna pogoda, że postanowiłam udać się na spacer. Czy zechcielibyście dołączyć? Oczywiście zaraz po tym jak Kirra się przebierze.
Kirra spuściła głowę. Że też skurat dzisiaj musiałam zrobić z siebie idiotke, pomyślała.
- T-to ja pójdę się przebrać - odparła i pośpiesznym krokiem ruszyła do świątyni.
- Pani - odezwała się towarzysząca Babci kobieta. Jej głos niemal przecinał powietrze. - Jako Pani strażnik odradzam zabrania dzieci ze sobą.
- Dzieci? - pomyślał urażony Artur.
- Proszę to przemyśleć.
- Larjo, nie ma powodu do obaw - powiedziała Babcia.
- Larjo?!! - krzyczał w myślach Artur. - Tak ta królowa śniegu ma na imię?! Larja?!
- Poza tym, spacer jeszcze nikomu nie zaszkodził. Przejdziemy się tylko po wiosce i zajdziemy do ogrodu. Chciałabym zobaczyć róże.
Larja najwyraźniej się poddała. Babcia promieniała radością, że zobaczy kwiaty. Chociaż widuje je prawie codziennie.
- Arturze - zwróciła się do chłopaka. - idziemy?
Artur podszedł do Babci, a ona wzięła go pod ramię. Staruszka szła z Arturem powoli przez wioskę, a za nimi bezszelestnie kroczyła Larja. Chłopak niemal czuł, jak wierci mu dziure w plecach swoimi turkusowymi oczami.
Mieszkańcy wioski wychodzili ze swoich chatek i witali oraz kłaniali się Pani. Artur zastanawiał się przez chwilę czy przed Kirrą też będą się kłaniać. I czy Larja będzie jej służyć. Nikt w sumie nie wiedział skąd się tu wzięła. Tak jakby z nikąd pojawiła się w domu Babci dwadzieścia lat temu. Z tego co usłyszał od Mistrza Fergnana to wiadomo mu było, że Babcia przyprowadziła ją zza bariery. Kiedy przybyła do wioski miała na całym ciele blizny oraz nic nie mówiła. "Tego dnia padało. Pamiętam to jak dziś. Stała wtedy w deszczu. Mała, wychudzona i ranna dziewczynka stała pośrodku tłumu ludzi z wioski, którzy chcieli ją opatrzeć. A ona tylko stała i patrzyła się w przestrzeń. Wyglądała jakby ktoś wyssał z niej życie", mówił Mistrz Fergnan. Potem przeszli do lekcji, a Artur nie chciał drążyć tematu.
***
Artur nawet nie zauważył kiedy dotarli przed świątynie. Na schodach siedziała Kirra ubrana w ubrania, które jej wcześniej zabrał.
Biała tunika do pasa pasowała do białej wstążki, którą związała włosy w niestaranny kucyk. Natomiast czarne spodnie i rzymianki tego samego koloru pasowały do jej branzolteki na prawej ręce, której nigdy nie zdejmowała.
- Kirro - dziewczyna podniosła się kiedy usłyszała głos Babci. - idziesz z Nami?
- Tak, oczywiście.
Dołączyła do nich i w ciszy szli przez ogród. Cisza nie była niezręczna, ale uspokajająca i przyjemna.
Idąc ścieżką otoczoną przez kwiaty, Kirra czuła spokój. Mogła pierwszy raz od ataku na świątynie zrelaksować się.
Róże otaczały ją zewsząd. Były posadzone kolorystycznie. Bliżej świątyni rosły białe róże, a dalej rosły jasnoróżowe i żółte. Na samym końcu, przy wejściu do lasu, rosły czerwone. W całym ogrodzie pachniało kwiatami.
- KIRRA! ARTUR! - krzyknęła Annabeth ze świątyni. -GDZIE JESTEŚCIE, OBIBOKI?! ŚNIADANIE SIĘ SAMO NIE ZROBI! CZY JA MAM NAPISANE NA CZOLE "KUCHARZ"?!
- Ach, to Ann - wyszeptała Kirra. - Wcielenie uprzejmości.
- Wybacz Nam, Babciu - zwrócił się do Pani Artur. - Musimy iść.
- Nic nie szkodzi. Dziękuje za dotrzymanie mi towarzystwa. No już, zmykajcie - pomachała im na pożegnanie kiedy Kirra pobiegła w stronę kuchni, a Artur przebiegł na skróty przez kwiaty do lasu. Nie umknęło to uwadze Ann, która właśnie przechodziła koło otwartego okna w świątyni.
- ARTUR! Którędy Ty człapiesz, baranie! Czy ja mam wchodzić do Twojego pokoju robiąc Ci dziure w ścianie?!
- Przepraszam! - wykrzyknął nie zatrzymując się.
***
Kirra weszła do odnowionej kuchni. Ściany były tym razem kamienne i miały pięć okien. Dach również był kamienny. Podłoga była drewniana i niemal błyszcząca. To kuchnia, w której rządzi Ann, więc musi być porządek. Domek teraz miał nowe dwa piece poustawiane w końcie i cztery blaty po dwóch przeciwnych stronach, więc z osiem osób mogło gotować, nie wchodząc sobie na głowe. Do ścian były poprzyczepiane lampiony z świecami w środku.
Annabeth zamiatała podłogę. Kiedy Kirra zamknęła drzwi, dziewczyna podniosła wzrok i spojrzała na nią.
- No nareszcie! Ile można czekać?!
- Wybacz. Byłam z Arturem i Babcią w ogrodzie.
- Tak? A po co?
- Babcia chciała sie przespacerować. Ogród wygląda dziś przepięknie.
- No ba! A co ty myślałaś? - odpowiedziała Ann uśmiechnięta i zadowolona z siebie.
- To co dzisiaj robimy?
- Upiekłam trochę chleba i kupiłam u Mare pare jajek. Ty zrób jajecznice, a ja pokroję chleb.
- Okej - podwinęła rękawy i wzięła się do roboty.
--------------------------------------------------------------------
Nowy rozdział! Jestem chora, więc nadrobię zaległości! Jakiś taki nudny mi się wydaje ten rozdział. Ale chciałam Wam pokazać jak wygląda codzienność Naszych bohaterów. Przynajmniej do teraz. Zapraszam do komentowania!
Pozdrawiam
BoiledSweet :**
Kobieta uśmiechnęła się.
- Jest taka piękna pogoda, że postanowiłam udać się na spacer. Czy zechcielibyście dołączyć? Oczywiście zaraz po tym jak Kirra się przebierze.
Kirra spuściła głowę. Że też skurat dzisiaj musiałam zrobić z siebie idiotke, pomyślała.
- T-to ja pójdę się przebrać - odparła i pośpiesznym krokiem ruszyła do świątyni.
- Pani - odezwała się towarzysząca Babci kobieta. Jej głos niemal przecinał powietrze. - Jako Pani strażnik odradzam zabrania dzieci ze sobą.
- Dzieci? - pomyślał urażony Artur.
- Proszę to przemyśleć.
- Larjo, nie ma powodu do obaw - powiedziała Babcia.
- Larjo?!! - krzyczał w myślach Artur. - Tak ta królowa śniegu ma na imię?! Larja?!
- Poza tym, spacer jeszcze nikomu nie zaszkodził. Przejdziemy się tylko po wiosce i zajdziemy do ogrodu. Chciałabym zobaczyć róże.
Larja najwyraźniej się poddała. Babcia promieniała radością, że zobaczy kwiaty. Chociaż widuje je prawie codziennie.
- Arturze - zwróciła się do chłopaka. - idziemy?
Artur podszedł do Babci, a ona wzięła go pod ramię. Staruszka szła z Arturem powoli przez wioskę, a za nimi bezszelestnie kroczyła Larja. Chłopak niemal czuł, jak wierci mu dziure w plecach swoimi turkusowymi oczami.
Mieszkańcy wioski wychodzili ze swoich chatek i witali oraz kłaniali się Pani. Artur zastanawiał się przez chwilę czy przed Kirrą też będą się kłaniać. I czy Larja będzie jej służyć. Nikt w sumie nie wiedział skąd się tu wzięła. Tak jakby z nikąd pojawiła się w domu Babci dwadzieścia lat temu. Z tego co usłyszał od Mistrza Fergnana to wiadomo mu było, że Babcia przyprowadziła ją zza bariery. Kiedy przybyła do wioski miała na całym ciele blizny oraz nic nie mówiła. "Tego dnia padało. Pamiętam to jak dziś. Stała wtedy w deszczu. Mała, wychudzona i ranna dziewczynka stała pośrodku tłumu ludzi z wioski, którzy chcieli ją opatrzeć. A ona tylko stała i patrzyła się w przestrzeń. Wyglądała jakby ktoś wyssał z niej życie", mówił Mistrz Fergnan. Potem przeszli do lekcji, a Artur nie chciał drążyć tematu.
***
Artur nawet nie zauważył kiedy dotarli przed świątynie. Na schodach siedziała Kirra ubrana w ubrania, które jej wcześniej zabrał.
Biała tunika do pasa pasowała do białej wstążki, którą związała włosy w niestaranny kucyk. Natomiast czarne spodnie i rzymianki tego samego koloru pasowały do jej branzolteki na prawej ręce, której nigdy nie zdejmowała.
- Kirro - dziewczyna podniosła się kiedy usłyszała głos Babci. - idziesz z Nami?
- Tak, oczywiście.
Dołączyła do nich i w ciszy szli przez ogród. Cisza nie była niezręczna, ale uspokajająca i przyjemna.
Idąc ścieżką otoczoną przez kwiaty, Kirra czuła spokój. Mogła pierwszy raz od ataku na świątynie zrelaksować się.
Róże otaczały ją zewsząd. Były posadzone kolorystycznie. Bliżej świątyni rosły białe róże, a dalej rosły jasnoróżowe i żółte. Na samym końcu, przy wejściu do lasu, rosły czerwone. W całym ogrodzie pachniało kwiatami.
- KIRRA! ARTUR! - krzyknęła Annabeth ze świątyni. -GDZIE JESTEŚCIE, OBIBOKI?! ŚNIADANIE SIĘ SAMO NIE ZROBI! CZY JA MAM NAPISANE NA CZOLE "KUCHARZ"?!
- Ach, to Ann - wyszeptała Kirra. - Wcielenie uprzejmości.
- Wybacz Nam, Babciu - zwrócił się do Pani Artur. - Musimy iść.
- Nic nie szkodzi. Dziękuje za dotrzymanie mi towarzystwa. No już, zmykajcie - pomachała im na pożegnanie kiedy Kirra pobiegła w stronę kuchni, a Artur przebiegł na skróty przez kwiaty do lasu. Nie umknęło to uwadze Ann, która właśnie przechodziła koło otwartego okna w świątyni.
- ARTUR! Którędy Ty człapiesz, baranie! Czy ja mam wchodzić do Twojego pokoju robiąc Ci dziure w ścianie?!
- Przepraszam! - wykrzyknął nie zatrzymując się.
***
Kirra weszła do odnowionej kuchni. Ściany były tym razem kamienne i miały pięć okien. Dach również był kamienny. Podłoga była drewniana i niemal błyszcząca. To kuchnia, w której rządzi Ann, więc musi być porządek. Domek teraz miał nowe dwa piece poustawiane w końcie i cztery blaty po dwóch przeciwnych stronach, więc z osiem osób mogło gotować, nie wchodząc sobie na głowe. Do ścian były poprzyczepiane lampiony z świecami w środku.
Annabeth zamiatała podłogę. Kiedy Kirra zamknęła drzwi, dziewczyna podniosła wzrok i spojrzała na nią.
- No nareszcie! Ile można czekać?!
- Wybacz. Byłam z Arturem i Babcią w ogrodzie.
- Tak? A po co?
- Babcia chciała sie przespacerować. Ogród wygląda dziś przepięknie.
- No ba! A co ty myślałaś? - odpowiedziała Ann uśmiechnięta i zadowolona z siebie.
- To co dzisiaj robimy?
- Upiekłam trochę chleba i kupiłam u Mare pare jajek. Ty zrób jajecznice, a ja pokroję chleb.
- Okej - podwinęła rękawy i wzięła się do roboty.
--------------------------------------------------------------------
Nowy rozdział! Jestem chora, więc nadrobię zaległości! Jakiś taki nudny mi się wydaje ten rozdział. Ale chciałam Wam pokazać jak wygląda codzienność Naszych bohaterów. Przynajmniej do teraz. Zapraszam do komentowania!
Pozdrawiam
BoiledSweet :**
czwartek, 3 grudnia 2015
ROZDZIAŁ 11 "UPS..."
Słoneczny ranek. Ptaki śpiewają, starając się zagłuszyć koguta, który działa jako budzik w wiosce. Można by pomyśleć, że nic nie może zakłócić tego poranka. Właśnie. "Można by"...
- ARTUUR! - rozległ się krzyk Kirry po całej wiosce. Kogut i ptaki zamarły. Przekrzyczenie Kirry to dla nich nie lada wyzwanie. - ZABIJĘ CIĘ!! GDZIE JESTEŚ?!
Drzwi do świątyni otwarły się z hukiem i zza nich wyszła Kirra w samym białym ręczniku. Mokre włosy spływały po jej odsłoniętych ramionach, a blada skóra sprawiała wrażenie zimnej niczym lód. Skóra kontrastowała z czerwoną od złości twarzą.
- ARTUUUUUUR!! ODDAWAJ MOJE UBRANIA!! GDZIE JESTEŚ??!! - Rozejrzała się chwile po ogrodzie i odeszła tupiąc mokrymi stopami po podłodze, nadal wołając jego imię.
- Uff - powiedział jak najciszej do siebie Artur. Ukrywał się w krzaku różanym. Ze wszystkich stron kłuły go kolce róż ale to lepsze niż łomot od Kirry. Pod pachą miał jej ubrania w postaci białej tuniki i ciemnych spodni. - Nieźle się wkurzyła. Może lepiej tu zostanę.
- No, masz racje. Lepiej jak tu zostaniesz - odpowiedział głos.
- Właśnie lepiej jak...- odwrócił się powoli w stronę, z której obiegał głos. Nad nim stała Kirra. Uśmiechała się sztucznie. Chłopak zatrząsł się.
- Tu jesteś - powiedziała spokojnie.
- WAAAAAAA! - wykrzyczał i wyskoczył z krzaków. Zaczął biec w stronę wioski.
- NIE UCIEKNIESZ MI! ARTUUR!! - ruszyła za nim w samym ręczniku.
Wbiegli do osady. Wioska dopiero budziła się do życia ale wiele mieszkańców wyszło z domów, aby nakarmić kury, bądź się przewietrzyć. Jednak Kirra i Artur pokrzyżowali ich plany. Artur uciekając wdepnął w parę wiader z wodą i z nimi na nogach biegł dalej. Natomiast Kirra wbiegała w powywieszane pranie i rwała sznurki, na których wisiały ubrania. Widząc to, wszyscy chowali się do domów. Zatrzaskiwali drzwi i ryglowali je z drugiej strony. Znali te dwójke za dobrze aby nie wiedzieć co się zaraz stanie.
- Mam Cię! - Kirra złapała go za tył koszulki i przewróciła. Artur próbował się podnieść ale w ostatniej chwili dziewczyna pociągnęła go za szyje i przyciągnęła do siebie, dusząc go przy okazji.
- A teraz - powiedziała ze złowieszczym uśmiechem, który przeraził Artura. - może oddasz mi to co ukradłeś?
- T-tak -zająkał się i oddał jej ubrania. Wyrwała mu je z ręki.
- Och - dodał po chwili. - Ręcznik ci się obsunął.
Kirra zrobiła sie czerwona jak piwonia i wstała szybko, aby poprawić ręcznik.
- Spokojnie - powiedział Artur. - Jesteś taka płaska, że nikt nawet by go nie zobaczył.
- HAAAAAAA?! - wykrzyczała wściekła.
- Ups - Artur dopiero teraz zdał sobie sprawę z tego co powiedział. - Niedobrze...
Kirra zaczęła do niego powoli podchodzić. Znowu ten uśmiech, pomyślał. Zaczynam się bać.
- Stop! Niedobra Kirra - zagroził jej palcem, próbując ją uspokoić. - Nie wolno bić innych. A szczególnie swojego przystojnego braciszka Artura, którego kochasz bezgranicznie!
Jednak kiedy zobaczył jak Kirra podnosi belke, która oczywiście musiała akurat dzisiaj leżeć na środku ścieżki, jakżeby nie, i robi zamach jak baseballista stracił nadzieje.
- Błagam tylko nie w twarz! Świat by ci tego nie wybaczył! - złożył ręce w błagalnym geście. Ostatnim co zobaczył była belka, która leciała w jego kieruku i zaraz przed jego twarza zatrzymała. Wzdechł z ulgą i o mało nie zemdlał. Ale jeszcze bardziej go zastanawiało czemu Kirra stoi jak słup soli.
- Czułam, że te hałasy to tylko wy umiecie w naszej wiosce wywołać - usłyszał spokojny głos staruszki.
- UGH - jęknął i obrócił głowe w strone, z której dobiegał. Stała tam Pani, uśmiechnięta jak zawsze, oraz jej posłaniec. Jak zwykle miała zimne spojrzenie, które potrafiło zamrozić do szpiku kości nawet w taki upalny dzień jak ten. Czasami chłopak zastanawiał się czy ona kiedykolwiek się uśmiecha.
- P-Pani - wyszeptali Artur i Kirra. Dziewczyna wyżuciła kij w bok, który chyba kogoś trafił , bo towarzyszył przy tym dzwięk "AŁŁŁAAA!".
- C-co tu robisz o tak wczesnej porze, Babciu? - zapytała Kirra.
--------------------------------------------------------------------
Dawno nie było nic z Kłódki Serc, więęęęc czas to zmienić. Przepraszam, że tak długo mnie nie było. Nie miałam czasu nawet na czytanie! Ale teraz jak skończyłam mój, trwający trzy miesiące, projekt naukowy i jestem wolna!!
Taki krótki ten rodział ale nic nie poradzę. Cześć wszystkim!
Pozdro. BoiledSweet :)))
- ARTUUR! - rozległ się krzyk Kirry po całej wiosce. Kogut i ptaki zamarły. Przekrzyczenie Kirry to dla nich nie lada wyzwanie. - ZABIJĘ CIĘ!! GDZIE JESTEŚ?!
Drzwi do świątyni otwarły się z hukiem i zza nich wyszła Kirra w samym białym ręczniku. Mokre włosy spływały po jej odsłoniętych ramionach, a blada skóra sprawiała wrażenie zimnej niczym lód. Skóra kontrastowała z czerwoną od złości twarzą.
- ARTUUUUUUR!! ODDAWAJ MOJE UBRANIA!! GDZIE JESTEŚ??!! - Rozejrzała się chwile po ogrodzie i odeszła tupiąc mokrymi stopami po podłodze, nadal wołając jego imię.
- Uff - powiedział jak najciszej do siebie Artur. Ukrywał się w krzaku różanym. Ze wszystkich stron kłuły go kolce róż ale to lepsze niż łomot od Kirry. Pod pachą miał jej ubrania w postaci białej tuniki i ciemnych spodni. - Nieźle się wkurzyła. Może lepiej tu zostanę.
- No, masz racje. Lepiej jak tu zostaniesz - odpowiedział głos.
- Właśnie lepiej jak...- odwrócił się powoli w stronę, z której obiegał głos. Nad nim stała Kirra. Uśmiechała się sztucznie. Chłopak zatrząsł się.
- Tu jesteś - powiedziała spokojnie.
- WAAAAAAA! - wykrzyczał i wyskoczył z krzaków. Zaczął biec w stronę wioski.
- NIE UCIEKNIESZ MI! ARTUUR!! - ruszyła za nim w samym ręczniku.
Wbiegli do osady. Wioska dopiero budziła się do życia ale wiele mieszkańców wyszło z domów, aby nakarmić kury, bądź się przewietrzyć. Jednak Kirra i Artur pokrzyżowali ich plany. Artur uciekając wdepnął w parę wiader z wodą i z nimi na nogach biegł dalej. Natomiast Kirra wbiegała w powywieszane pranie i rwała sznurki, na których wisiały ubrania. Widząc to, wszyscy chowali się do domów. Zatrzaskiwali drzwi i ryglowali je z drugiej strony. Znali te dwójke za dobrze aby nie wiedzieć co się zaraz stanie.
- Mam Cię! - Kirra złapała go za tył koszulki i przewróciła. Artur próbował się podnieść ale w ostatniej chwili dziewczyna pociągnęła go za szyje i przyciągnęła do siebie, dusząc go przy okazji.
- A teraz - powiedziała ze złowieszczym uśmiechem, który przeraził Artura. - może oddasz mi to co ukradłeś?
- T-tak -zająkał się i oddał jej ubrania. Wyrwała mu je z ręki.
- Och - dodał po chwili. - Ręcznik ci się obsunął.
Kirra zrobiła sie czerwona jak piwonia i wstała szybko, aby poprawić ręcznik.
- Spokojnie - powiedział Artur. - Jesteś taka płaska, że nikt nawet by go nie zobaczył.
- HAAAAAAA?! - wykrzyczała wściekła.
- Ups - Artur dopiero teraz zdał sobie sprawę z tego co powiedział. - Niedobrze...
Kirra zaczęła do niego powoli podchodzić. Znowu ten uśmiech, pomyślał. Zaczynam się bać.
- Stop! Niedobra Kirra - zagroził jej palcem, próbując ją uspokoić. - Nie wolno bić innych. A szczególnie swojego przystojnego braciszka Artura, którego kochasz bezgranicznie!
Jednak kiedy zobaczył jak Kirra podnosi belke, która oczywiście musiała akurat dzisiaj leżeć na środku ścieżki, jakżeby nie, i robi zamach jak baseballista stracił nadzieje.
- Błagam tylko nie w twarz! Świat by ci tego nie wybaczył! - złożył ręce w błagalnym geście. Ostatnim co zobaczył była belka, która leciała w jego kieruku i zaraz przed jego twarza zatrzymała. Wzdechł z ulgą i o mało nie zemdlał. Ale jeszcze bardziej go zastanawiało czemu Kirra stoi jak słup soli.
- Czułam, że te hałasy to tylko wy umiecie w naszej wiosce wywołać - usłyszał spokojny głos staruszki.
- UGH - jęknął i obrócił głowe w strone, z której dobiegał. Stała tam Pani, uśmiechnięta jak zawsze, oraz jej posłaniec. Jak zwykle miała zimne spojrzenie, które potrafiło zamrozić do szpiku kości nawet w taki upalny dzień jak ten. Czasami chłopak zastanawiał się czy ona kiedykolwiek się uśmiecha.
- P-Pani - wyszeptali Artur i Kirra. Dziewczyna wyżuciła kij w bok, który chyba kogoś trafił , bo towarzyszył przy tym dzwięk "AŁŁŁAAA!".
- C-co tu robisz o tak wczesnej porze, Babciu? - zapytała Kirra.
--------------------------------------------------------------------
Dawno nie było nic z Kłódki Serc, więęęęc czas to zmienić. Przepraszam, że tak długo mnie nie było. Nie miałam czasu nawet na czytanie! Ale teraz jak skończyłam mój, trwający trzy miesiące, projekt naukowy i jestem wolna!!
Taki krótki ten rodział ale nic nie poradzę. Cześć wszystkim!
Pozdro. BoiledSweet :)))
niedziela, 22 listopada 2015
'Zaćmienie" Rozdział 5
Nie było mnie długo. Znowu. Przepraszam. Ale teraz na pewno będzie lepiej. Skończyłam pisanie projektu! JEEEEEEEEEEEEJJJ! Nie wiem co jeszcze napisać, więc zapraszam do czytania 5 rozdziału Zaćmienia!
-------------------------------------------------------------------------------------------------------------------------
Rozdział 5
- Cathrine -zawołał ją piskliwy głos. - Cathrine - wymawiał jej imię coraz głośniej. - Cathrine! Wstawaj leniu! Musisz coś zjeść!
Dziewczyna otworzyła powoli oczy. Podniosła się do pozycji siedzącej i rozejrzała po pokoju. Drewniane ściany pomalowane na czarno, bez okien i małe lampy naftowe na ścianach. Jej pokój. Leżała w wąskim łóżku o czarnej pościeli. Na krześle obok jej łóżka siedziała dziewczyna i opierała się rękami o łózko.
Była niska i drobna. Miała duże, zielone oczy, mały nos i czerwone usta. Długie, różowe włosy miała splecione w warkocz na bok. Na głowie miała zieloną czapkę, białą koszulkę na guziki oraz krótkie spodnie z szelkami na ramionach i w wojskowych barwach. Buty miała duże i czarne z miękką podeszwą, aby nie robiły zbytniego hałasu.
Wyglądała na znudzoną i zirytowaną.
- No nareszcie się obudziłaś! - powiedziła głośno. Cathrine złapała się za głowę. Nadal ją bolała po bitwie. Zaraz... bitwie? Ile spałam?, pomyślała.
- Nike - odezwał się inny głos. Will. Opierał się o framugę czarnych, jak cały pokój, drzwi po drugiej stronie pokoju. Był ubrany w czarne spodnie i czarny podkoszulek. Tym razem nie miał na sobie kaptura. Krótkie, rozczochrane, brązowe włosy przyciemniały jego jasną twarz, która niemal świeciła dzięki jego szmaragdowym oczom. - Bądź ciszej. Nasza pacjentka jeszcze się nie wylizała - ostatnie zdanie powiedział takim głosem, że Cathrine już widziała jego łobuzerski uśmiech.
- Pff - prychnęła Nike.
- Ile spałam? - zapytała Cathrine.
- Jakieś dwa dni - odpowiedziała Nike.
- Jeśli policzysz te na moich ramionach to trzy - dodał Will uśmiechając się nadal.
Cathrine mimo wolnie się zaczerwieniła na wspomnienie o spaniu na jego ramionach
- A co z resztą? - zapytała aby zmienić temat. - Wszyscy są cali?
Nie tylko ona działała jako dywersja w zamku Marcusa II. Wielu innych dało się złapać jako przynęta. Wszyscy znali ryzyko. Z góry obstawiano, że częśc z nich poniesie śmierć spowodowaną torturami bądź z innych powodów nie powróci.
- Członkowie YELLOW powrócili wszyscy. Niektórzy ponieśli obrażenia ale szybko się nimi zajęliśmy. Jednak połowa BLUE nie powróciła. Zakładamy, że zostali zamęczeni przez strażników - powiedziała Nike. Mimo twardego wyrazu twarzy Cathrine wiedziała, że jest bliska płaczu.
Baza Zaćmienia mieści się u stóp góry Miichi - najwyższej góry w Fares. Ta góra często nazywana jest Górą Śmierci. Dzięki magii i technologii Zaćmienia udało się zamaskować bazę. W Zaćmieniu jest około pięćset członków, którzy posiadają lub nie posiadają magicznych zdolności. Wszyscy zostali podzieleni, ze względu na umiejętności i wiedze, na siedem sekcji. Każda z nich ma określone funkcje i obowiązki.
GREEN to jednostka zwiadowcza. Przechwytuje informacje i dostarcza do bazy. Do GREEN należy Nike.
BLUE składa się z ludzi bez umiejętności magicznych ale zdatnych do walki, podobnie jak jednostka GREEN i ORANGE, w której są osoby ukrywane przed królem i Radą Sprawiedliwych, bądź niezdatne do walki jak dzieci i osoby starsze.
Są też grupy mieszane, czyli takie gdzie są osoby, które posiadają umiejętności magiczne, jak i takie, które ich nie posiadają. Do takich grup zalicza się PURPLE, YELLOW i WHITE. W PURPLE przeprowadza sie eksperymenty, rozwija technologie oraz buduje broń. Natomiast w YELLOW są ludzie o magii ognia bądź tacy, którzy przed wygnaniem przez króla, byli kowalami. Członkowie WHITE to medycy, lekarze, zielarze lub osoby posiadające magię leczenia.
Ostatni grupa składa się z najsilniejszych członków Zaćmienia oraz ich założycieli. Liczy sobie ośmiu członków. Ta sekcja nosi nazwę BLACK. Jest to jednostka, w której członkowie podejmują się najgroźniejszych zadań oraz planują ataki. Często w jej skład wchodzą magowie ale są także nie magowie. Do BLACK należy Cathrine i Will. Oboje są jednymi z założycieli Zaćmienia.
W zależności od sekcji nosi się ubrania w kolorze swojej sekcji oraz ma się swoją kwatere w określonej częsci bazy. Ma ona kształt koła. W centrum mieści się BLACK. Następnie są PURPLE, WHITE, GREEN, YELLOW, BLUE, ORANGE.
Jednak nie tylko w Zaćmieniu funkcjonują Siły Specjane. Tak zwana BURZA to Siły Specjane króla Marcusa II. Do tej jednostki należy generał Thud oraz trzysta szkolonych żołnierzy. Często nazywani "Nieśmiertelni Żołnierze" są od najmłodszych lat uczeni miłości do króla i nienawiści do Zaćmienia.
- Rozumiem - odpowiedziała po dłuższej ciszy Cathrine.
- Dobra! - wykrzyczała znowu Nike. - Nie ma co się smucić! Wstawaj i chodź coś zjeść! Nie jadłaś dobrego, ciepłego posiłku od dwóch tygodni! Pewnie jesteś głodna jak wilk!
Dopiero teraz Cathrine zdała sobie sprawe z tego jak bardzo jest głodna. Aby potwierdzić słowa Nike, zaburczało jej w brzuchu na cały pokój. Cathrine zrobiła się czerwona jak piwonia, a Will zaśmiał się na cały głos.
-------------------------------------------------------------------------------------------------------------------------
Jak dobrze mi się pisało! Po tak długiej przerwie w końcu miałam czas, aby napisać coś innego niż projekt naukowy! Napisałam to wszytko w 20 minut! Jak mi dobrze! Czuje się tak jakbym przez pisanie wyrzuciła cały ten stres związany z projektem i obroną projektową. UFFF! Mam nadzieje, że ktoś to jeszcze czyta!
Pozdro Boiled Sweet :**
-------------------------------------------------------------------------------------------------------------------------
Rozdział 5
- Cathrine -zawołał ją piskliwy głos. - Cathrine - wymawiał jej imię coraz głośniej. - Cathrine! Wstawaj leniu! Musisz coś zjeść!
Dziewczyna otworzyła powoli oczy. Podniosła się do pozycji siedzącej i rozejrzała po pokoju. Drewniane ściany pomalowane na czarno, bez okien i małe lampy naftowe na ścianach. Jej pokój. Leżała w wąskim łóżku o czarnej pościeli. Na krześle obok jej łóżka siedziała dziewczyna i opierała się rękami o łózko.
Była niska i drobna. Miała duże, zielone oczy, mały nos i czerwone usta. Długie, różowe włosy miała splecione w warkocz na bok. Na głowie miała zieloną czapkę, białą koszulkę na guziki oraz krótkie spodnie z szelkami na ramionach i w wojskowych barwach. Buty miała duże i czarne z miękką podeszwą, aby nie robiły zbytniego hałasu.
Wyglądała na znudzoną i zirytowaną.
- No nareszcie się obudziłaś! - powiedziła głośno. Cathrine złapała się za głowę. Nadal ją bolała po bitwie. Zaraz... bitwie? Ile spałam?, pomyślała.
- Nike - odezwał się inny głos. Will. Opierał się o framugę czarnych, jak cały pokój, drzwi po drugiej stronie pokoju. Był ubrany w czarne spodnie i czarny podkoszulek. Tym razem nie miał na sobie kaptura. Krótkie, rozczochrane, brązowe włosy przyciemniały jego jasną twarz, która niemal świeciła dzięki jego szmaragdowym oczom. - Bądź ciszej. Nasza pacjentka jeszcze się nie wylizała - ostatnie zdanie powiedział takim głosem, że Cathrine już widziała jego łobuzerski uśmiech.
- Pff - prychnęła Nike.
- Ile spałam? - zapytała Cathrine.
- Jakieś dwa dni - odpowiedziała Nike.
- Jeśli policzysz te na moich ramionach to trzy - dodał Will uśmiechając się nadal.
Cathrine mimo wolnie się zaczerwieniła na wspomnienie o spaniu na jego ramionach
- A co z resztą? - zapytała aby zmienić temat. - Wszyscy są cali?
Nie tylko ona działała jako dywersja w zamku Marcusa II. Wielu innych dało się złapać jako przynęta. Wszyscy znali ryzyko. Z góry obstawiano, że częśc z nich poniesie śmierć spowodowaną torturami bądź z innych powodów nie powróci.
- Członkowie YELLOW powrócili wszyscy. Niektórzy ponieśli obrażenia ale szybko się nimi zajęliśmy. Jednak połowa BLUE nie powróciła. Zakładamy, że zostali zamęczeni przez strażników - powiedziała Nike. Mimo twardego wyrazu twarzy Cathrine wiedziała, że jest bliska płaczu.
Baza Zaćmienia mieści się u stóp góry Miichi - najwyższej góry w Fares. Ta góra często nazywana jest Górą Śmierci. Dzięki magii i technologii Zaćmienia udało się zamaskować bazę. W Zaćmieniu jest około pięćset członków, którzy posiadają lub nie posiadają magicznych zdolności. Wszyscy zostali podzieleni, ze względu na umiejętności i wiedze, na siedem sekcji. Każda z nich ma określone funkcje i obowiązki.
GREEN to jednostka zwiadowcza. Przechwytuje informacje i dostarcza do bazy. Do GREEN należy Nike.
BLUE składa się z ludzi bez umiejętności magicznych ale zdatnych do walki, podobnie jak jednostka GREEN i ORANGE, w której są osoby ukrywane przed królem i Radą Sprawiedliwych, bądź niezdatne do walki jak dzieci i osoby starsze.
Są też grupy mieszane, czyli takie gdzie są osoby, które posiadają umiejętności magiczne, jak i takie, które ich nie posiadają. Do takich grup zalicza się PURPLE, YELLOW i WHITE. W PURPLE przeprowadza sie eksperymenty, rozwija technologie oraz buduje broń. Natomiast w YELLOW są ludzie o magii ognia bądź tacy, którzy przed wygnaniem przez króla, byli kowalami. Członkowie WHITE to medycy, lekarze, zielarze lub osoby posiadające magię leczenia.
Ostatni grupa składa się z najsilniejszych członków Zaćmienia oraz ich założycieli. Liczy sobie ośmiu członków. Ta sekcja nosi nazwę BLACK. Jest to jednostka, w której członkowie podejmują się najgroźniejszych zadań oraz planują ataki. Często w jej skład wchodzą magowie ale są także nie magowie. Do BLACK należy Cathrine i Will. Oboje są jednymi z założycieli Zaćmienia.
W zależności od sekcji nosi się ubrania w kolorze swojej sekcji oraz ma się swoją kwatere w określonej częsci bazy. Ma ona kształt koła. W centrum mieści się BLACK. Następnie są PURPLE, WHITE, GREEN, YELLOW, BLUE, ORANGE.
Jednak nie tylko w Zaćmieniu funkcjonują Siły Specjane. Tak zwana BURZA to Siły Specjane króla Marcusa II. Do tej jednostki należy generał Thud oraz trzysta szkolonych żołnierzy. Często nazywani "Nieśmiertelni Żołnierze" są od najmłodszych lat uczeni miłości do króla i nienawiści do Zaćmienia.
- Rozumiem - odpowiedziała po dłuższej ciszy Cathrine.
- Dobra! - wykrzyczała znowu Nike. - Nie ma co się smucić! Wstawaj i chodź coś zjeść! Nie jadłaś dobrego, ciepłego posiłku od dwóch tygodni! Pewnie jesteś głodna jak wilk!
Dopiero teraz Cathrine zdała sobie sprawe z tego jak bardzo jest głodna. Aby potwierdzić słowa Nike, zaburczało jej w brzuchu na cały pokój. Cathrine zrobiła się czerwona jak piwonia, a Will zaśmiał się na cały głos.
-------------------------------------------------------------------------------------------------------------------------
Jak dobrze mi się pisało! Po tak długiej przerwie w końcu miałam czas, aby napisać coś innego niż projekt naukowy! Napisałam to wszytko w 20 minut! Jak mi dobrze! Czuje się tak jakbym przez pisanie wyrzuciła cały ten stres związany z projektem i obroną projektową. UFFF! Mam nadzieje, że ktoś to jeszcze czyta!
Pozdro Boiled Sweet :**
piątek, 30 października 2015
"Zaćmienie" Rozdział 4
Przepraszaaaam! Tak długo mnie nie było! Najpierw projekt, choroba i projekt, a teraz kiedy jestem wolna to nie mam weny! Muszę nadrobić zaległości. Mam nadzieje, że ktoś jeszcze tu zagląda :( Najpierw skończe "Zaćmienie", a później się zabiore za Kłódke Serc. Btw. mam już pomysł na nową...yyy...historie poboczną? Nie wiem jak to nazwać. :p Dobra, przestanę już paplać i zabieram się za "malowanie" świata Cathrine.
-------------------------------------------------------------------------------------------------------------------------
Rozdział 4
Zaczęła się walka. W tłumie krzyków i wrzasków nikt nie zwracał już uwagi na tajemniczego mężczyzne. Strażnicy byli zbyt zajęci walką ze skazańcami. Na dziedzińcu toczyła się zażarta walka. Mężczyzna był już przed schodami na stryczek kiedy jego droge zagrodził generał. Zimne i bardziej nienawistne niż zazwyczaj oczy, nawiązywały kontakt wzrokowy z niewidocznymi dla nikogo oczami. Byli mniej więcej tego samego wzrostu.
W końcu mężczyzna z zawrotną prędkością wyciągnął rewolwer i wycelował nim w czoło generała.
- Kto by pomyślał, że jeszcze nie sczezłeś - powiedział mężczyzna. Słowa zabrzmiały groźnie i poważnie, mimo że pod kapturem uśmiechał się złośliwie.
Generał nie spuszczał z niego wzroku. Po chwili poczuł na skroni zimną stal. Otworzył szeroko oczy ze zdziwienia. Jednak po chwili powoli je zamknął i wyszeptał tak cicho, że nikt oprócz niego samego i męźczyzny przed nim nie mógł go usłyszeć:
- Cathrine...
Stała za nim. Jedno ramiączko sukienki zsunęło się i ukazało więcej blizn nad obojczykiem. W ręce trzymała załadowany rewolwer. Musiała trzymać poranioną ręke z reworwerem i palcem na spuście ponad swoją głową, bo była niższa od generała co najmniej dwa razy. Na nadgarstkach wisiały kajdany z rozerwanymi łańcuchami. Końce były pokryte lodem. Skorzystała z zamieszania i zamroziła łańcuchy, po czym je rozerwała.
Dyszała ciężko. Używanie magii kiedy jest się niedożywionym, zmęczonym i poturbowanym jest jak pływanie w wodzie z kamieniem u pleców.
- Ani kroku - wydyszała i przycisnęła lufe mocniej do jego skroni. Generał uśmiechnął sie delikatnie, co w połączeniu z jego bezlitosnymi, błękitnymi oczami dawało wrażenie rozbawionej orła. Groźnego i silnego orła , który bawi się swoją ofiarą.
- I co teraz? - zapytał w końcu. W jego lodowatym głosie można było wyczuć nutkę drwiny. - Zabijecie mnie i co dalej?
- Muszę cie zawieść. Nie przyszliśmy tu specjalnie po ciebie, królewiczu - odpowiedział mężczyna. Z jego twarzy nie znikł uśmieszek.
Po chwili w ręce generała, na której miał założoną białą rękawiczke, trzymał miecz, którego rękojeść krzyżowała i siłowała się z Jego reworwerem, a ostrze drgało koło szyi mężczyzny.
- W takim razie co jest Waszym celem? - To brzmiało niemal jak groźba.
- Jak ci powiemy to już nie będzie takie zabawne - odparował.
Ziemia sie zatrzęsła jakby w odpowiedzi na jego słowa i jedna z trzech wieży zamkowych wybuchła. W powietrzu roznosił się zapach dymu. Wieża zapłonęła. Uwaga wszystkich skupiła sie teraz na ogniu. Wszędzie leżały kamienie i czarny marmur, który jeszcze chwilę temu był częścią zamku. Czarny kruk wyglądał jak płomienisty ptak.
- Generale Thud! - wykrzyczał jeden z żołnierzy. - To oni! To Zaćmienie! Wdarli się do zamku i wzniecili ogień! Spalili całą wieże, w której trzymaliśmy amunicje i broń! Generale, co teraz?!
Generał zamarł.
- Zaćmienie - pomyślał. - Sprytnie. Wdarli się do zamku i zwniecili ogień. ale dla...Więc to dlatego. Zdziwiłem sie kiedy osiem dni temu, jeden z moich podwładnych dostarczył mi list do miasta, w którym akurat przebywałem, że Cathrine została schwytana. Poluje na nią od miesięcy i nagle dwóch żołnierzy złapało ją w lesie kiedy patrolowali okolice zamku. To byłoby zbyt proste. Teraz wszystko nabiera sensu. Miała tylko odwrócić moją uwage. i udało jej sie to. - uśmiechnął się do siebie. - Cathrine. Tylko czekaj. Złapie cie. - stał teraz sam pośród strzażników i skazańców na dziedzińcu. Cathrine już dawno zniknęła.
***
Szła za Nim omijając wystające z ziemi korzenie drzew. Poruszali się bezszelestnie. Zatrzymała się po chwili i oparła ręką o drzewo. Chłodny wiatr kołysał gałęziammi drzew i jej włosami. Zatrzymał się i odwrócił do niej.
- Mówiłem ci, że mogę cie zanieść - powiedział. Po chwili dodał z uśmiechem. - Spokojnie, nikomu nie powiem, że jesteś cięższa niż wyglądasz.
Cathrine zadarła głowe i pokazała mu język.
- Dam sobie rade - powiedziała ledwo łapiąc oddech.
- Aha. Jasne, że tak - nieprzekonany wziął ją i obwiesił przez ramię.
- Hej! - walnęła go pięścią w plecy. - Postaw mnie! Puszczaj! Nie jestem workiem treningowym! Will! Przestań! - Will w odpowiedzi potrząsnął nią. - No wiesz ty co?! Daleko tobie dżentelmena!
- Uważaj. Schlebiasz mi. - uśmiechnął się od ucha do ucha. Cathrine poddała sie i rozluźniła na jego plecach. Po chwili już spała.
-------------------------------------------------------------------------------------------------------------------------
Ekhem. Jakiś taki krótki ten rozdział. *bije się po głowie* Weno! Wróć! Błagam!
Dobra. *poprawia włosy* Jest git. Możłiwe, że napisze coś jeszcze przed snem. Mam nadzije, że ktoś to jeszcze czyta. Jednak seria "Zaćmienie" będzie dłuższa niż planowałam. Tak wolno mi to idzie, że masakra. Ale dam rade. Jeeee! Pozytywne nastawienie. Cześc wszytkim ;*
Pozdro BoiledSweet
-------------------------------------------------------------------------------------------------------------------------
Rozdział 4
Zaczęła się walka. W tłumie krzyków i wrzasków nikt nie zwracał już uwagi na tajemniczego mężczyzne. Strażnicy byli zbyt zajęci walką ze skazańcami. Na dziedzińcu toczyła się zażarta walka. Mężczyzna był już przed schodami na stryczek kiedy jego droge zagrodził generał. Zimne i bardziej nienawistne niż zazwyczaj oczy, nawiązywały kontakt wzrokowy z niewidocznymi dla nikogo oczami. Byli mniej więcej tego samego wzrostu.
W końcu mężczyzna z zawrotną prędkością wyciągnął rewolwer i wycelował nim w czoło generała.
- Kto by pomyślał, że jeszcze nie sczezłeś - powiedział mężczyzna. Słowa zabrzmiały groźnie i poważnie, mimo że pod kapturem uśmiechał się złośliwie.
Generał nie spuszczał z niego wzroku. Po chwili poczuł na skroni zimną stal. Otworzył szeroko oczy ze zdziwienia. Jednak po chwili powoli je zamknął i wyszeptał tak cicho, że nikt oprócz niego samego i męźczyzny przed nim nie mógł go usłyszeć:
- Cathrine...
Stała za nim. Jedno ramiączko sukienki zsunęło się i ukazało więcej blizn nad obojczykiem. W ręce trzymała załadowany rewolwer. Musiała trzymać poranioną ręke z reworwerem i palcem na spuście ponad swoją głową, bo była niższa od generała co najmniej dwa razy. Na nadgarstkach wisiały kajdany z rozerwanymi łańcuchami. Końce były pokryte lodem. Skorzystała z zamieszania i zamroziła łańcuchy, po czym je rozerwała.
Dyszała ciężko. Używanie magii kiedy jest się niedożywionym, zmęczonym i poturbowanym jest jak pływanie w wodzie z kamieniem u pleców.
- Ani kroku - wydyszała i przycisnęła lufe mocniej do jego skroni. Generał uśmiechnął sie delikatnie, co w połączeniu z jego bezlitosnymi, błękitnymi oczami dawało wrażenie rozbawionej orła. Groźnego i silnego orła , który bawi się swoją ofiarą.
- I co teraz? - zapytał w końcu. W jego lodowatym głosie można było wyczuć nutkę drwiny. - Zabijecie mnie i co dalej?
- Muszę cie zawieść. Nie przyszliśmy tu specjalnie po ciebie, królewiczu - odpowiedział mężczyna. Z jego twarzy nie znikł uśmieszek.
Po chwili w ręce generała, na której miał założoną białą rękawiczke, trzymał miecz, którego rękojeść krzyżowała i siłowała się z Jego reworwerem, a ostrze drgało koło szyi mężczyzny.
- W takim razie co jest Waszym celem? - To brzmiało niemal jak groźba.
- Jak ci powiemy to już nie będzie takie zabawne - odparował.
Ziemia sie zatrzęsła jakby w odpowiedzi na jego słowa i jedna z trzech wieży zamkowych wybuchła. W powietrzu roznosił się zapach dymu. Wieża zapłonęła. Uwaga wszystkich skupiła sie teraz na ogniu. Wszędzie leżały kamienie i czarny marmur, który jeszcze chwilę temu był częścią zamku. Czarny kruk wyglądał jak płomienisty ptak.
- Generale Thud! - wykrzyczał jeden z żołnierzy. - To oni! To Zaćmienie! Wdarli się do zamku i wzniecili ogień! Spalili całą wieże, w której trzymaliśmy amunicje i broń! Generale, co teraz?!
Generał zamarł.
- Zaćmienie - pomyślał. - Sprytnie. Wdarli się do zamku i zwniecili ogień. ale dla...Więc to dlatego. Zdziwiłem sie kiedy osiem dni temu, jeden z moich podwładnych dostarczył mi list do miasta, w którym akurat przebywałem, że Cathrine została schwytana. Poluje na nią od miesięcy i nagle dwóch żołnierzy złapało ją w lesie kiedy patrolowali okolice zamku. To byłoby zbyt proste. Teraz wszystko nabiera sensu. Miała tylko odwrócić moją uwage. i udało jej sie to. - uśmiechnął się do siebie. - Cathrine. Tylko czekaj. Złapie cie. - stał teraz sam pośród strzażników i skazańców na dziedzińcu. Cathrine już dawno zniknęła.
***
Szła za Nim omijając wystające z ziemi korzenie drzew. Poruszali się bezszelestnie. Zatrzymała się po chwili i oparła ręką o drzewo. Chłodny wiatr kołysał gałęziammi drzew i jej włosami. Zatrzymał się i odwrócił do niej.
- Mówiłem ci, że mogę cie zanieść - powiedział. Po chwili dodał z uśmiechem. - Spokojnie, nikomu nie powiem, że jesteś cięższa niż wyglądasz.
Cathrine zadarła głowe i pokazała mu język.
- Dam sobie rade - powiedziała ledwo łapiąc oddech.
- Aha. Jasne, że tak - nieprzekonany wziął ją i obwiesił przez ramię.
- Hej! - walnęła go pięścią w plecy. - Postaw mnie! Puszczaj! Nie jestem workiem treningowym! Will! Przestań! - Will w odpowiedzi potrząsnął nią. - No wiesz ty co?! Daleko tobie dżentelmena!
- Uważaj. Schlebiasz mi. - uśmiechnął się od ucha do ucha. Cathrine poddała sie i rozluźniła na jego plecach. Po chwili już spała.
-------------------------------------------------------------------------------------------------------------------------
Ekhem. Jakiś taki krótki ten rozdział. *bije się po głowie* Weno! Wróć! Błagam!
Dobra. *poprawia włosy* Jest git. Możłiwe, że napisze coś jeszcze przed snem. Mam nadzije, że ktoś to jeszcze czyta. Jednak seria "Zaćmienie" będzie dłuższa niż planowałam. Tak wolno mi to idzie, że masakra. Ale dam rade. Jeeee! Pozytywne nastawienie. Cześc wszytkim ;*
Pozdro BoiledSweet
sobota, 3 października 2015
ROZDZIAŁ 10 "JESTEM TU"
- Paniczu, wszystko w porządku?! - wykrzyczała Margaret, łapiąc Artura za ramiona. Mistrz Fergnan niewzruszony spoglądał na chłopaka swoimi szarymi oczami. Kitka z jego siwych włosów była zaciśnięta bardzo mocno, przez co ostre rysy twarzy Mistrza fechtunku były jeszcze bardziej wyraźne.
- Paniczu! Proszę oddychać! Oddychaj! Nie idź w stronę światła! - panikowała staruszka.
- Spokojnie. Nic mu nie będzie. Chwilę pojęczy i się wyliże - mruknął mistrz. Margaret posłała mu wściekłe spojrzenie.
- Ty się lepiej nie odzywaj, wredoto!
- No nie no, znowu? - wyszeptał Artur. Kobieta spojrzała na chłopaka. Odwróciła go na brzuch i podniosła koszule, która zasłaniała bandaże i przejechała delikatnie palcami wzdłuż jego kregosłupa. Artur powstrzymywał się, by nie skrzywić się z bólu.
- Czy boli w miejscu gdzie dotykam? - zapytała.
- Nie. Już nie boli - skłamał Artur i wymusił uśmiech. Nie chciał wszystkich zamartwiać.
- Łże - zabrzmiał surowy głos Mistrza Fergnana. Artur uśmiechnął się smutno pod nosem.
- Nigdy cię nie oszukam, czyż nie? Staruszku?
Mistrz Fergnan zrobił się czerwony jak burak. Bynajmniej nie zawstydzony, lecz wściekły.
- Ups...
- Heh, - wtrąciła Margaret ze złośliwym uśmieszkiem - wreszcie ktoś dostrzegł twoje zmarszczki, stary koniu. - mówiąc to oparła ręce na biodrach.
- Przygadał kocioł garnkowi - pomyślał chłopak. Znowu usłyszał głośne kroki. Przez drzwi wpadła Klare.
- Co do diaska?! - krzyczała. - Cóż wy tu robicie?! Słychać was aż na polu! - mimo, że kobieta wrzeszczała na cały pokój, nikt nie zwracał na nią uwagi. Margaret i Fergnan się kłócili, a Artur patrzył na nich i mamrotał coś pod nosem. - Ejta! Wy mnie słuchacie?! - mówiąc to podeszła do dwóch przedstawicieli starszego społeczeństwa i zaczęła się z nimi wykłócać. Teraz pokój Artura przypominał bazar.
- Zaraz się zleci cała wioska - mamrotał lekko zirytowany Artur. - Brakuje nam tu tylko bydła...
I jak na zawołanie zza framugi drzwi wyjrzała świńska głowa. Wszyscy skierowali swoją uwage na nowego... gościa.
- To ja może się prześpie.. - dodał chłopak i położył się zakrywając głowę kołdrą.
- Co to ma być do diaska?! - wrzeszczała Klare. Po chwili zza drzwi wyszła męska sylwetka ze świńską głową wykonaną z gliny i pomalowaną na różowo.
- Zdejmiecie to ze mnie?! - zabrzmiał głos pod hełmem, a ręce siłowały się z nim.
Klare od razu poznała głos swojego sąsiada, Jolta. Podobnie jak w przypadku Margaret i Mistrza Fergnana nie przepadają za sobą, mimo tego samego wieku.
- Co ty odwalasz, palancie?! - chwyciła mocno za jego głowę i zaczęła ciągnąć za glinianą pułapke, przy okazji wykręcając Joltowi kark.
- Hej! Delikatnie! - wołał męźczyzna. Jednak Klare nie przestawała.
- W tej łepetynie i tak nic nie ma, więc nic Ci się nie stanie.
***
- Ałaaaaaaa! Przestaaaań! - rozległ się krzyk. Kirra nie mogła określić czy jest to głos kobiety, czy męźczyzny. Upuściła naczynie i ruszyła w kierunku, z którego dobiegał krzyk. Wpadła przez drzwi i osłupiała. Ciocia Margaret (tak zazwyczaj nazywaja ją Annabeth i Kirra) i Mistrz Fergnan
wykłócali się o to kto starzej wygląda, Klare ciągnęła za głowę jakiegoś faceta, który postanowił przebrać się za świnie, a Artur leżał na swoim łóżku owinięty w kokon i chyba spał.
- Trafiłam do cyrku? - wyszeptała bardziej do siebie, bo w tym momencie nikt jej nie słuchał.
Nagle rozległ sie trzask. Ktoś rzucił puduszką, która przeleciała przez cały pokój przy okazji przywalając Joltowi. Ten opadł, a jego ozdoba roztrzaskała się o podłoge w drobny mak. Wszyscy zgromadzeni-nawet Artur się obudził-spojrzeli na małą, blond włosą dziewczyne, która stała w koncie pokoju.
- Wy - syknęła przez zęby. - DO DOMU! ZA KOGO WY SIĘ MACIE ŻEBY PRZERYWAĆ MI SEN?! WYJAZD! - Annabeth wypchnęła wszystkich za drzwi i zatrzasnęła je z hukiem. Kirra ledwo mogła wytrzymać pokusę, aby nie przytulić przyjaciółki. Ann wzięła wdech i podeszła do niej. - Hej, czemu płaczesz?
Dopiero teraz Kirra poczuła łzy, które spływały jej po policzkach. Ann stanęła na palcach i przytuliła ją. Kirra rozpłakała się na dobre.
- Już dobrze - powiedziała Annabeth. - Jestem tu. Nie odejdę.
Artur wstał i objął je. Oparł brodę na główie Kirry. Stali tak chwilę wtuleni w siebie. W ciszy.
--------------------------------------------------------------------
"Zaćmienie" Rozdział 3
-------------------------------------------------------------------------------------------------------------------------
Rozdział 3
Wszyscy patrzyli na nią. Strażnicy z odrazą ale i z przerażeniem, a skazańcy z szacunkiem. Oni jako jedyni wiedzieli kim ona jest. W świecie za tymi zamkowymi murami. W brudnym, zabłoconym i pod rządami okrytnego króla Marcusa II mieście Fares, w którym poddani muszą pracować po dwanaście godzin dziennie, panuje głód i bieda, a ludzie żyją w starych, zabitych deskami domach. Król Marcus II przejął rządy rok po tym jak zmarł jego ojciec, Atner I. Przez rok w państwie Hedner barbarzyńcy siali strach, spustoszenie i śmierć. Jednak kiedy nareszcie Hedner i jego mieszkańcy odzyskali wolność, na tron zasiadł bezlitosny i chciwy Marcus II. W Fares, stolicy Hedner powstali oni. Grupa zwykłych ale i nie zwykłych ludzi, którzy sprzeciwili się rządom króla. Napadają na karoce, którymi podróżują jego doradcy bądź posłańcy i polują na niego. Nazywają siebie "Zaćmienie". Każdego dnia dołącza do ich grupy coraz więcej ludzi. Marcus II w obawie o swoje życie stworzył Rade Sprawiedliwych składającą się ze zwykłych ludzi z miasta, którzy w zamian za królewskie komnaty, ciepłe jedzenie, pieniądze i życie mają zasiadać do prostokątnego stołu z królem na czele i skazywać swoich braci i siostry na śmierć. "Zaćmienie" uważa takich ludzi za zdrajców i tchórzy ponieważ oni każdego dnia ryzykują swoje życia za życie jednego z ciężko pracujących braci w mieście. A zdrajców trzeba ukarać.
"Zaćmimy krwiste słońce"
Ona była jedną z nich. Silnych, odważnych i niezłomnych powstańców. Stała na środku. Wzrok utkwiła w oddali.
- Król i Rada Sprawiedliwych-kontynłował doradca drżącym głosem. - uznaje ją winną wszystkich oskarżeń i skazuje na śmierć przez... - nie dokończył kiedy rozległ się strzał. Przy bramie wejściowej do zamku strażnicy padali jeden za drugim. Kolejne strzały zbliżały się do środka dziedzińca. Brzęk mieczy i strzały rewolwerów. Z tłumu wyłoniła się ciemna sylwetka. Był to zapewne męźczyzna. Wysoki i dobrze zbudowany. Szedł powoli ale zdecydowanie. Miał na sobie długi czarny płaszcz z kapturem, który zasłaniał połowe jego twarzy. Czarne, wysokie buty, tego samego koloru spodnie i skórzane rękawice. Przy pasie zabłysła srebrna stal przypięta do pasa oraz dwa, ozdobne i srebrne rewolwery. Szedł przez środek tłumu ludzi, którzy rozchodzili się jak woda, która omija skałe.
Z boków zaatakowała go trójka strażników z włóczniami i mieczami. Jednak on nawet nie przystając, złapał jedną z włóczni, wyrwał z rąk napastnika i obracając nią w rękach przebił jednym końcem jego serce. Zrobił unik w dół przed kolejną włócznią, a kiedy ruszył na niego trzeci wartownik z mieczem nad głową, uciekł jakby od niechcenia w prawo. Miecznik wbił swoją broń w drugiego wartownika i nadział się na włócznie, którą drugi wartownik chciał zaszarżować tajemniczego męźczyzne. Obaj padli na ziemię w kałuże swojej krwi. Ich twarze wykrzywiły się w wyrazie agonii.
Meźczyzna w kapturze dalej kierował się w strone szubienicy. Coraz więcej srażników atakowało go ale to nic nie dawało. Padali jeden po drugim, a tłum skazańców widząc, jak jeden męźczyzna pokonuje strażników nabrali nadziei. Jedna z kobiet wzięła upuszczoną przez wartownika włócznie, rozszerzyła stopy tak bardzo jak kajdany jej na to pozwalały i zamachnęła się. Z całej siły uderzyła w łańcuch. Jej więzienie zerwało się, a ostrze broni uderzyło ze zgrzytem w kamienną posadzke. Rozejrzała sie po tłumie ludzi, którzy patrzyli na nią zdziwinymi oczami. Podniosła wysoko ostrze i przerwała kajdany u rąk męźczyzny obok. Zacisnął ręce w pięści. Kajdany...zostały...zdjęte. Mężczyzna podniósł miecz. Spojrzał wszystkim innym więźniom w oczy. Nie potrzebowali słów. Inni podążyli za śładem kobiety. Zniszczyli łańcuchy, które zwiastowały ich zgubę i ruszyli z krzykiem na strażników, którzy przybyli aby walczyć z zakaptorzną postacią, o której zrobiło się głośno w komnatach zamkowych. Zaczęła się walka.
-------------------------------------------------------------------------------------------------------------------------
Przepraszam, że mnie tak długo nie było!! Na początku miałam mało czasu, a potem obóz jesienny. Wróciłam wczoraj o 23:40 do domu. Nawet nie wiecie jak bardzo chciałam pisać. Wczoraj kiedy tylko się zbliżyłam do komputera miałam ochote pisać aż mi zdrętwieją ręce ale niestety/ bądź stety moja mama kazała mi iść spać, a dzisiaj wstałam po 10. Mimo, że jestem rannym ptaszkiem pewnie spała bym dłużej gdyby mój pies mnie nie obudził. Postaram się nadrobić zaległości.
Rozdział 3
Wszyscy patrzyli na nią. Strażnicy z odrazą ale i z przerażeniem, a skazańcy z szacunkiem. Oni jako jedyni wiedzieli kim ona jest. W świecie za tymi zamkowymi murami. W brudnym, zabłoconym i pod rządami okrytnego króla Marcusa II mieście Fares, w którym poddani muszą pracować po dwanaście godzin dziennie, panuje głód i bieda, a ludzie żyją w starych, zabitych deskami domach. Król Marcus II przejął rządy rok po tym jak zmarł jego ojciec, Atner I. Przez rok w państwie Hedner barbarzyńcy siali strach, spustoszenie i śmierć. Jednak kiedy nareszcie Hedner i jego mieszkańcy odzyskali wolność, na tron zasiadł bezlitosny i chciwy Marcus II. W Fares, stolicy Hedner powstali oni. Grupa zwykłych ale i nie zwykłych ludzi, którzy sprzeciwili się rządom króla. Napadają na karoce, którymi podróżują jego doradcy bądź posłańcy i polują na niego. Nazywają siebie "Zaćmienie". Każdego dnia dołącza do ich grupy coraz więcej ludzi. Marcus II w obawie o swoje życie stworzył Rade Sprawiedliwych składającą się ze zwykłych ludzi z miasta, którzy w zamian za królewskie komnaty, ciepłe jedzenie, pieniądze i życie mają zasiadać do prostokątnego stołu z królem na czele i skazywać swoich braci i siostry na śmierć. "Zaćmienie" uważa takich ludzi za zdrajców i tchórzy ponieważ oni każdego dnia ryzykują swoje życia za życie jednego z ciężko pracujących braci w mieście. A zdrajców trzeba ukarać.
"Zaćmimy krwiste słońce"
Ona była jedną z nich. Silnych, odważnych i niezłomnych powstańców. Stała na środku. Wzrok utkwiła w oddali.
- Król i Rada Sprawiedliwych-kontynłował doradca drżącym głosem. - uznaje ją winną wszystkich oskarżeń i skazuje na śmierć przez... - nie dokończył kiedy rozległ się strzał. Przy bramie wejściowej do zamku strażnicy padali jeden za drugim. Kolejne strzały zbliżały się do środka dziedzińca. Brzęk mieczy i strzały rewolwerów. Z tłumu wyłoniła się ciemna sylwetka. Był to zapewne męźczyzna. Wysoki i dobrze zbudowany. Szedł powoli ale zdecydowanie. Miał na sobie długi czarny płaszcz z kapturem, który zasłaniał połowe jego twarzy. Czarne, wysokie buty, tego samego koloru spodnie i skórzane rękawice. Przy pasie zabłysła srebrna stal przypięta do pasa oraz dwa, ozdobne i srebrne rewolwery. Szedł przez środek tłumu ludzi, którzy rozchodzili się jak woda, która omija skałe.
Z boków zaatakowała go trójka strażników z włóczniami i mieczami. Jednak on nawet nie przystając, złapał jedną z włóczni, wyrwał z rąk napastnika i obracając nią w rękach przebił jednym końcem jego serce. Zrobił unik w dół przed kolejną włócznią, a kiedy ruszył na niego trzeci wartownik z mieczem nad głową, uciekł jakby od niechcenia w prawo. Miecznik wbił swoją broń w drugiego wartownika i nadział się na włócznie, którą drugi wartownik chciał zaszarżować tajemniczego męźczyzne. Obaj padli na ziemię w kałuże swojej krwi. Ich twarze wykrzywiły się w wyrazie agonii.
Meźczyzna w kapturze dalej kierował się w strone szubienicy. Coraz więcej srażników atakowało go ale to nic nie dawało. Padali jeden po drugim, a tłum skazańców widząc, jak jeden męźczyzna pokonuje strażników nabrali nadziei. Jedna z kobiet wzięła upuszczoną przez wartownika włócznie, rozszerzyła stopy tak bardzo jak kajdany jej na to pozwalały i zamachnęła się. Z całej siły uderzyła w łańcuch. Jej więzienie zerwało się, a ostrze broni uderzyło ze zgrzytem w kamienną posadzke. Rozejrzała sie po tłumie ludzi, którzy patrzyli na nią zdziwinymi oczami. Podniosła wysoko ostrze i przerwała kajdany u rąk męźczyzny obok. Zacisnął ręce w pięści. Kajdany...zostały...zdjęte. Mężczyzna podniósł miecz. Spojrzał wszystkim innym więźniom w oczy. Nie potrzebowali słów. Inni podążyli za śładem kobiety. Zniszczyli łańcuchy, które zwiastowały ich zgubę i ruszyli z krzykiem na strażników, którzy przybyli aby walczyć z zakaptorzną postacią, o której zrobiło się głośno w komnatach zamkowych. Zaczęła się walka.
-------------------------------------------------------------------------------------------------------------------------
Przepraszam, że mnie tak długo nie było!! Na początku miałam mało czasu, a potem obóz jesienny. Wróciłam wczoraj o 23:40 do domu. Nawet nie wiecie jak bardzo chciałam pisać. Wczoraj kiedy tylko się zbliżyłam do komputera miałam ochote pisać aż mi zdrętwieją ręce ale niestety/ bądź stety moja mama kazała mi iść spać, a dzisiaj wstałam po 10. Mimo, że jestem rannym ptaszkiem pewnie spała bym dłużej gdyby mój pies mnie nie obudził. Postaram się nadrobić zaległości.
niedziela, 13 września 2015
"Zaćmienie" Rozdział 2
Wzięłam się za rozdział drugi. UFFF zaraz jade do księgarni po nową książke. Kocham czytać. Nie mogę się doczekać. Aby nie chodzić po domu w te i spowrotem i nie wnerwiać mojej mamy, postanowiłam napisać rozdział do mojej opowieści. Nie wiem nawet jak ją nazwać :p Jak macie jakieś pomysły możecie mi jej napisać w komentarzu.
-------------------------------------------------------------------------------------------------------------------------
Rozdział 2
Strażnicy puścili jej ramiona i jeden z nich kopnął ją w plecy tak mocno, że upadła pod nogi generała. Patrzył na nią z góry. Przeszywał ją lodowatym wzrokiem. Jednak ona już się do niego przyzwyczaiła i spoglądała na niego nienawistnym spojrzeniem. Przez chwilę toczyli ze sobą cichą wojnę, nie używając słów. W końcu generał odezwał się do jednego ze strażników:
- Zaprowadzcie ją aż pod sam stryczek. Nie spuszczajcie z niej oczu. Pilnujcie jej dopóki nie dosięgnie jej koniec.
Zmieszani strażnicy wymienili zdziwione spojrzenia. Nie rozumieli dlaczego generał rozkazał im pilnować brudnej dziewczynki, która nie wyglądała nawet na tyle przytomną, aby mogła sama ustać. Nie trudno jej się dziwić skoro przez sześć dni była zamknięta w ciemnej celi, niezdolna do poruszania się. Jednak kiedy ich spojrzenia skrzyżowały się ze spojrzeniem generała, nie zawachali się nawet na moment. Podnieśli ją z ziemi i zaciągneli za ramiona w stronę szubienicy. Jej nogi bezwładnie szurały po kamiennych płytach. Ciemne włosy zlepione krwią, zasłaniały jej twarz. Nikt nie mógł dostrzec jej uśmiechu.
Strażnicy weszli po schodach, przy okazji obijając jej kostki o każdy stopień, co sprawiało im ogromną przyjemność. Zatrzymali się przed grubym sznurem wiszącym w powietrzu. Postawili ją pod nim. Drewno wokół niej było wycięte w kształt kwadratu na tyle dużego, żeby w momencie, w którym ktoś pociągnie za waiche, spadła w czeluście piekieł. Zawiązali jej na szyi sznur. Strażnicy oddalili się na tyle daleko aby nie zapaść się razem z nią ale na tyle blisko, że gdyby próbowała uciec, zakończyliby jej żywot za pomocą mieczy, przypiętych do swoich pasów. Czuła, że się uśmiechają. Bawi ich to. Koło niej stało jeszcze dwóch męźczyzn, którzy dzielili jej los. Ręce im drżały, a łzy leciały strumieniami. Bali się, byli przerażeni. Strażnicy zaśmiali się głośno.
- Cykorzycie? - wykrzyczał jeden z wartowników. - I wy się macie za męźczyzn?
Na co drugi się zaśmiał i dopowiedział:
- Tylko się nie zmoczcie! - wybuchnęli śmiechem przypominającym hieny.
Probowała nie zwracać na nich uwagi. Nie może dać sie wywrócić z równowagi. Wiedziała to. Spojrzała przed siebie. Zachodzące słońce wyglądało tak jakby zostało przyćmione przez ciemny zamek. Naprzeciwko niej stał generał. Była wyżej od niego. Znała jego imię ale kiedy tylko o nim myślała, robiło jej się niedobrze. Patrzył na nią. Jego twarz była bez wyrazu. Po chwili usłyszała wysoki i irytująco piskliwy głos doradcy króla, który czytał teraz oskarżenia.
- Matthew Sedney,-męźczyzna po jej prawej poruszył się niespokojnie, słysząc swoje imię. - oskarżony o współdziałanie z grupą terrorystów nazywających siebie "Zaćmienie". Król i Rada Sprawiedliwych uznaje go winnym i skazuje na śmierć przez powieszenie.
- To nie prawda! - krzyczał zrozpaczony męźczyzna. Próbował rozerwać sznur. - Zmusili mnie! To nie ja! To nie ja! Nigdy bym nie zdradził króla! Ja... - strażnicy przebili jego serce mieczem. Wydał z siebie ostatnie tchnienie i opadłby na podłogę gdyby nie sznur obwiązany wokół jego szyi. Przez ciszę panującą na dziedzińcu, dało się słyszeć tylko przyśpieszone oddechy skazańców i śmiechy strażników. W tym czasie doradca kontynuował.
- Jacob Smith - starszy mężczyzna po jej lewej spojrzał na nią zmęczonym spojrzeniem. Widocznie pogodził się ze śmiercią. - oskarżony o spiskowanie przeciwko królowi, poprzez udzielanie poufnych informacji grupie terrorystycznej, która zwie się "Zaćmienie". Król i Rada Sprawiedliwych uznaje go winnym i skazuje na smierć przez powieszenie. - podest pod mężczyzną zapadł się, a on zawisł. Umarł.
- Cathrine Haylie - podniosła wzrok. Wszyscy strażnicy i skazańcy z ciekawością spojrzeli na jej twarz. Stała przed nimi. Ona. Była niska i chuda. Ubrana w potarganą, niegdyś białą suknie na ramionczkach. Stała boso. Wokół jej kostek i nadgarstek, podobnie jak reszcie więźniów, założono kajdany. Miała ciemnobrązowe, ubrudzone krwią włosy, które sięgały łokci , szare, duże oczy i różowe, teraz pobrudzone krwią i ziemią usta. Na policzku miała ślad po uderzeniu i jej ciało wyglądało jakby zaraz miało się rozpaść z powodu śiniaków i zakrzepłych ran. Jednak stała prosto. Jakby to, że jej koniec jest bliski nie miało znaczenia. Patrzyła na zachodzące słońce pewnym i silnym wzrokiem. Skazańcy mieli do niej podziw. Jako jedyna nie pokazywała, a wręcz nie miała w sobie lęku. Strachu przed śmiercią. Doradca króla przełknął śline. - oskarżona o kradzież, morderstwa członków Rady Sprawiedliwych, przeprowadzanie zamachów na zamek, przynależność do grupy terrosrystycznej "Zaćmienie" - znowu przełknął nerwowo ślinę. - i uprawianie magii.
-------------------------------------------------------------------------------------------------------------------------
The End. Nie no co wy. Będzie jeszcze chyba z pięć rozdziałów, bo jakoś tak wolno mi to idzie. Czy moglibyście mi napisać czy Wam się podoba ta tematyka, czy wolicie żebym napisała coś innego? Bo nie wiem... pierwszy raz pisze w taki sposób i jestem nowa w temacie więc proszę o Waszą opinie. Możliwe, że jeszcze dzisiaj będzie rozdział. Zależy jak się wyrobie z lekcjami :p
Pozdrawiam BoiledSweet
-------------------------------------------------------------------------------------------------------------------------
Rozdział 2
Strażnicy puścili jej ramiona i jeden z nich kopnął ją w plecy tak mocno, że upadła pod nogi generała. Patrzył na nią z góry. Przeszywał ją lodowatym wzrokiem. Jednak ona już się do niego przyzwyczaiła i spoglądała na niego nienawistnym spojrzeniem. Przez chwilę toczyli ze sobą cichą wojnę, nie używając słów. W końcu generał odezwał się do jednego ze strażników:
- Zaprowadzcie ją aż pod sam stryczek. Nie spuszczajcie z niej oczu. Pilnujcie jej dopóki nie dosięgnie jej koniec.
Zmieszani strażnicy wymienili zdziwione spojrzenia. Nie rozumieli dlaczego generał rozkazał im pilnować brudnej dziewczynki, która nie wyglądała nawet na tyle przytomną, aby mogła sama ustać. Nie trudno jej się dziwić skoro przez sześć dni była zamknięta w ciemnej celi, niezdolna do poruszania się. Jednak kiedy ich spojrzenia skrzyżowały się ze spojrzeniem generała, nie zawachali się nawet na moment. Podnieśli ją z ziemi i zaciągneli za ramiona w stronę szubienicy. Jej nogi bezwładnie szurały po kamiennych płytach. Ciemne włosy zlepione krwią, zasłaniały jej twarz. Nikt nie mógł dostrzec jej uśmiechu.
Strażnicy weszli po schodach, przy okazji obijając jej kostki o każdy stopień, co sprawiało im ogromną przyjemność. Zatrzymali się przed grubym sznurem wiszącym w powietrzu. Postawili ją pod nim. Drewno wokół niej było wycięte w kształt kwadratu na tyle dużego, żeby w momencie, w którym ktoś pociągnie za waiche, spadła w czeluście piekieł. Zawiązali jej na szyi sznur. Strażnicy oddalili się na tyle daleko aby nie zapaść się razem z nią ale na tyle blisko, że gdyby próbowała uciec, zakończyliby jej żywot za pomocą mieczy, przypiętych do swoich pasów. Czuła, że się uśmiechają. Bawi ich to. Koło niej stało jeszcze dwóch męźczyzn, którzy dzielili jej los. Ręce im drżały, a łzy leciały strumieniami. Bali się, byli przerażeni. Strażnicy zaśmiali się głośno.
- Cykorzycie? - wykrzyczał jeden z wartowników. - I wy się macie za męźczyzn?
Na co drugi się zaśmiał i dopowiedział:
- Tylko się nie zmoczcie! - wybuchnęli śmiechem przypominającym hieny.
Probowała nie zwracać na nich uwagi. Nie może dać sie wywrócić z równowagi. Wiedziała to. Spojrzała przed siebie. Zachodzące słońce wyglądało tak jakby zostało przyćmione przez ciemny zamek. Naprzeciwko niej stał generał. Była wyżej od niego. Znała jego imię ale kiedy tylko o nim myślała, robiło jej się niedobrze. Patrzył na nią. Jego twarz była bez wyrazu. Po chwili usłyszała wysoki i irytująco piskliwy głos doradcy króla, który czytał teraz oskarżenia.
- Matthew Sedney,-męźczyzna po jej prawej poruszył się niespokojnie, słysząc swoje imię. - oskarżony o współdziałanie z grupą terrorystów nazywających siebie "Zaćmienie". Król i Rada Sprawiedliwych uznaje go winnym i skazuje na śmierć przez powieszenie.
- To nie prawda! - krzyczał zrozpaczony męźczyzna. Próbował rozerwać sznur. - Zmusili mnie! To nie ja! To nie ja! Nigdy bym nie zdradził króla! Ja... - strażnicy przebili jego serce mieczem. Wydał z siebie ostatnie tchnienie i opadłby na podłogę gdyby nie sznur obwiązany wokół jego szyi. Przez ciszę panującą na dziedzińcu, dało się słyszeć tylko przyśpieszone oddechy skazańców i śmiechy strażników. W tym czasie doradca kontynuował.
- Jacob Smith - starszy mężczyzna po jej lewej spojrzał na nią zmęczonym spojrzeniem. Widocznie pogodził się ze śmiercią. - oskarżony o spiskowanie przeciwko królowi, poprzez udzielanie poufnych informacji grupie terrorystycznej, która zwie się "Zaćmienie". Król i Rada Sprawiedliwych uznaje go winnym i skazuje na smierć przez powieszenie. - podest pod mężczyzną zapadł się, a on zawisł. Umarł.
- Cathrine Haylie - podniosła wzrok. Wszyscy strażnicy i skazańcy z ciekawością spojrzeli na jej twarz. Stała przed nimi. Ona. Była niska i chuda. Ubrana w potarganą, niegdyś białą suknie na ramionczkach. Stała boso. Wokół jej kostek i nadgarstek, podobnie jak reszcie więźniów, założono kajdany. Miała ciemnobrązowe, ubrudzone krwią włosy, które sięgały łokci , szare, duże oczy i różowe, teraz pobrudzone krwią i ziemią usta. Na policzku miała ślad po uderzeniu i jej ciało wyglądało jakby zaraz miało się rozpaść z powodu śiniaków i zakrzepłych ran. Jednak stała prosto. Jakby to, że jej koniec jest bliski nie miało znaczenia. Patrzyła na zachodzące słońce pewnym i silnym wzrokiem. Skazańcy mieli do niej podziw. Jako jedyna nie pokazywała, a wręcz nie miała w sobie lęku. Strachu przed śmiercią. Doradca króla przełknął śline. - oskarżona o kradzież, morderstwa członków Rady Sprawiedliwych, przeprowadzanie zamachów na zamek, przynależność do grupy terrosrystycznej "Zaćmienie" - znowu przełknął nerwowo ślinę. - i uprawianie magii.
-------------------------------------------------------------------------------------------------------------------------
The End. Nie no co wy. Będzie jeszcze chyba z pięć rozdziałów, bo jakoś tak wolno mi to idzie. Czy moglibyście mi napisać czy Wam się podoba ta tematyka, czy wolicie żebym napisała coś innego? Bo nie wiem... pierwszy raz pisze w taki sposób i jestem nowa w temacie więc proszę o Waszą opinie. Możliwe, że jeszcze dzisiaj będzie rozdział. Zależy jak się wyrobie z lekcjami :p
Pozdrawiam BoiledSweet
sobota, 12 września 2015
Uwaga!!
Po pierwsze: żyje, oddycham, mam się dobrze i przepraszam za tak długą przerwe. Szkoła, nowe zasady, znajomi itd. Trochę mi to zajęło ale jest już ok, więc zabieram się za pisanie.
Po drugie: bardzo dziękuje, że komentujecie mojego bloga i to naprawde daje powera kiedy wiem, że ktoś czyta moje wypociny.
Po trzecie: ostatnio mam dużo pomysłów ale nie dotyczą one tylko Kirry, Ann i Artura. Pomyślałam, że zrobię trochę inaczej i tym razem napiszę krótkie opowiadanie, które będzie miało do czterech, pięciu rozdziałów, bądź mniej. Zależy jak mi to wyjdzie XD. Prosze Was abyście wyrazili swoje zdanie w tej kwestii pod tym postem. Będę wdzęczna.
Pozdrawiam BoiledSweet.
--------------------------------------------------------------------------------------------------------------------------
Rozdział 1
Leżała twarzą do zimnych, kamiennych płyt. Czuła jak metalowe kajdanki obijają się o jej nadgarstki. Ktoś szarpnął ją za włosy w górę. Stanęła o swoich siłach i rozejrzała się po celi, w której ją zamnknięto. Kamiennne ściany bez okien, w kącie kupka słomy, która służyła jej za łózko i kraty zamiast drzwi. Spojrzała na szczerzących się do niej żółtymi zębami strażników i splunęła jednemu z nich w twarz.
- Jak śmiesz, szczylu?! - mężczyzna uderzył ją w twarz tak mocno, że ugięły się pod nią kolana. Mimo to, nie spuściła z niego swojego nienawistnego spojrzenia. Strażnicy zaśmiali się i ten, który ją trzymał rzucił jej głową o kamienną posadzkę. Poczuła jak z jej nosa płynie strużka krwi.
W celi rozbrzmiał głęboki, dobrze jej znany głos:
- Nie bawcie się nią. I tak idzie na śmierć. Dostaliśmy rozkaz aby ją zaprowadzić razem z resztą śmieci.
Wysokie buty generała stukały o podłogę. Wiedziała już, że stoi nad nią. Strażnik znowu podniósł ją za włosy. Spojrzała generałowi w oczy. Kruczo-czarne włosy, błękitne oczy i blada skóra sprwiały, że nie mogła zaprzeczyć, że jest przystojny. Jednak kiedy przypomniała sobie to co się stało w jej domu zaledwie tydzień temu, miała ochote wydrapać mu te śliczne oczka.
- Jakieś ostatnie słowo, Cat... - nie dokończył kiedy ona wyrwała się strażnikowi i skoczyła na niego. Nie chciała słyszeć swojego imienia w jego ustach. Imienia, które nadała jej matka. Matka zabita przez niego.
Generał złapał ją i zacisnął swoje sline ręce na jej ramionach. Strzepła je jakby dotknęła czegoś obrzydliwego.
- Rozumiem, że to oznacza, że pogodziłaś się ze swoim losem - jego głos niemalże zamroził krew w jej żyłach. Jednak ona wyprostowała się i pozwoliła aby strażnicy wzięli ją pod ramię i wyprowdzili z jej więzienia.
- A żebyś wiedział-pomyślała i uśmiechnęła sie pod nosem. - jak bardzo.
Mijali kolejne cele, w których zobaczyła skulone dzieci, kobiety i starców. Błagali o to żeby ich wypuszczono. Kościste ręce łapały za pelerynę z jedwabiu, którą nosił general. Jednak on wyglądał tak jakby tego nie zauważał, albo nie chciał zauważyć.
Po chwili zaczęli iść pod górę ciemnym tunelem. Na końcu świeciło światło tak jasne, że musiała zmrużyć oczy. Długi czas w podziemiach jej nie służył. Kiedy wyszli na powierzchnię musiała przez chwilę przyzwyczaić się do światła słoncznego. Kiedy jej się to udało dostrzegła, że znajduje się na dziedzińcu zamkowym.
Cały dziedziniec był otoczony przez kamienne mury, na których stali łucznicy patrolujący z góry zamek i dziedziniec. Zamek, który wznosił się za dziedzińcem, był wykonany w całości z czarnego marmuru, a jego wieże miały spiczaste końce co sprawiało, że zamek wyglądał jak kruk z rozprostarłymi skrzydłami. Jednak najbardziej przerażający było to co się działo na dziedzińcu. Ludzie zakuci w kajdany takie jak jej, stoją jeden za drugim, czekając na śmierć. Pośrodku dziedzińca stoi drewniana konstrukcja, do której przywiązano grube sznury zasłuplane w pętle. Szubienica. Po lewej stronie ubrany w niebisko-biały mundur męźczyzna w białej peruce i wysokich, czarnych butach na obcasach odczytuje imiona i oskarżenia. Wyczytane kobiety, dzieci, starcy i męźczyżni występują na stryczek i po raz ostatni spoglądają na światło słońca, które zwiastuje ich odejście z tego świata. Osoba z zasłoniętą twarzą zawiązuje sznury wokół ich szyi i pociąga za waiche, która sprawia, że podłoga pod nimi zapada się, a ich ciała wiszą jak szmaciane lalki w powietrzu. Poniżej konstrukcji leżą góry zwłok, które dwójka strażników przeżuca na wóz i wywozi.
- Piekło - wyszeptała.
-------------------------------------------------------------------------------------------------------------------------
Ok. Skończyłam. Trochę drastyczny rozdział. Nie wiem czy się wam spodoba ale chciałam sie tu odnieść do XIII wieku i Francjii. Możliwe, że jutro napisze drugi rozdział. Proszę was abyście mi napisali czy chcecie kontynuacje.
Po drugie: bardzo dziękuje, że komentujecie mojego bloga i to naprawde daje powera kiedy wiem, że ktoś czyta moje wypociny.
Po trzecie: ostatnio mam dużo pomysłów ale nie dotyczą one tylko Kirry, Ann i Artura. Pomyślałam, że zrobię trochę inaczej i tym razem napiszę krótkie opowiadanie, które będzie miało do czterech, pięciu rozdziałów, bądź mniej. Zależy jak mi to wyjdzie XD. Prosze Was abyście wyrazili swoje zdanie w tej kwestii pod tym postem. Będę wdzęczna.
Pozdrawiam BoiledSweet.
--------------------------------------------------------------------------------------------------------------------------
Rozdział 1
Leżała twarzą do zimnych, kamiennych płyt. Czuła jak metalowe kajdanki obijają się o jej nadgarstki. Ktoś szarpnął ją za włosy w górę. Stanęła o swoich siłach i rozejrzała się po celi, w której ją zamnknięto. Kamiennne ściany bez okien, w kącie kupka słomy, która służyła jej za łózko i kraty zamiast drzwi. Spojrzała na szczerzących się do niej żółtymi zębami strażników i splunęła jednemu z nich w twarz.
- Jak śmiesz, szczylu?! - mężczyzna uderzył ją w twarz tak mocno, że ugięły się pod nią kolana. Mimo to, nie spuściła z niego swojego nienawistnego spojrzenia. Strażnicy zaśmiali się i ten, który ją trzymał rzucił jej głową o kamienną posadzkę. Poczuła jak z jej nosa płynie strużka krwi.
W celi rozbrzmiał głęboki, dobrze jej znany głos:
- Nie bawcie się nią. I tak idzie na śmierć. Dostaliśmy rozkaz aby ją zaprowadzić razem z resztą śmieci.
Wysokie buty generała stukały o podłogę. Wiedziała już, że stoi nad nią. Strażnik znowu podniósł ją za włosy. Spojrzała generałowi w oczy. Kruczo-czarne włosy, błękitne oczy i blada skóra sprwiały, że nie mogła zaprzeczyć, że jest przystojny. Jednak kiedy przypomniała sobie to co się stało w jej domu zaledwie tydzień temu, miała ochote wydrapać mu te śliczne oczka.
- Jakieś ostatnie słowo, Cat... - nie dokończył kiedy ona wyrwała się strażnikowi i skoczyła na niego. Nie chciała słyszeć swojego imienia w jego ustach. Imienia, które nadała jej matka. Matka zabita przez niego.
Generał złapał ją i zacisnął swoje sline ręce na jej ramionach. Strzepła je jakby dotknęła czegoś obrzydliwego.
- Rozumiem, że to oznacza, że pogodziłaś się ze swoim losem - jego głos niemalże zamroził krew w jej żyłach. Jednak ona wyprostowała się i pozwoliła aby strażnicy wzięli ją pod ramię i wyprowdzili z jej więzienia.
- A żebyś wiedział-pomyślała i uśmiechnęła sie pod nosem. - jak bardzo.
Mijali kolejne cele, w których zobaczyła skulone dzieci, kobiety i starców. Błagali o to żeby ich wypuszczono. Kościste ręce łapały za pelerynę z jedwabiu, którą nosił general. Jednak on wyglądał tak jakby tego nie zauważał, albo nie chciał zauważyć.
Po chwili zaczęli iść pod górę ciemnym tunelem. Na końcu świeciło światło tak jasne, że musiała zmrużyć oczy. Długi czas w podziemiach jej nie służył. Kiedy wyszli na powierzchnię musiała przez chwilę przyzwyczaić się do światła słoncznego. Kiedy jej się to udało dostrzegła, że znajduje się na dziedzińcu zamkowym.
Cały dziedziniec był otoczony przez kamienne mury, na których stali łucznicy patrolujący z góry zamek i dziedziniec. Zamek, który wznosił się za dziedzińcem, był wykonany w całości z czarnego marmuru, a jego wieże miały spiczaste końce co sprawiało, że zamek wyglądał jak kruk z rozprostarłymi skrzydłami. Jednak najbardziej przerażający było to co się działo na dziedzińcu. Ludzie zakuci w kajdany takie jak jej, stoją jeden za drugim, czekając na śmierć. Pośrodku dziedzińca stoi drewniana konstrukcja, do której przywiązano grube sznury zasłuplane w pętle. Szubienica. Po lewej stronie ubrany w niebisko-biały mundur męźczyzna w białej peruce i wysokich, czarnych butach na obcasach odczytuje imiona i oskarżenia. Wyczytane kobiety, dzieci, starcy i męźczyżni występują na stryczek i po raz ostatni spoglądają na światło słońca, które zwiastuje ich odejście z tego świata. Osoba z zasłoniętą twarzą zawiązuje sznury wokół ich szyi i pociąga za waiche, która sprawia, że podłoga pod nimi zapada się, a ich ciała wiszą jak szmaciane lalki w powietrzu. Poniżej konstrukcji leżą góry zwłok, które dwójka strażników przeżuca na wóz i wywozi.
- Piekło - wyszeptała.
-------------------------------------------------------------------------------------------------------------------------
Ok. Skończyłam. Trochę drastyczny rozdział. Nie wiem czy się wam spodoba ale chciałam sie tu odnieść do XIII wieku i Francjii. Możliwe, że jutro napisze drugi rozdział. Proszę was abyście mi napisali czy chcecie kontynuacje.
środa, 19 sierpnia 2015
ROZDZIAŁ 9 "WODOSPAD"
Była już w puszczy. Przyjemny, zimny wiatr porywał jej włosy to w lewo, to w prawo. Kirra zamknęła oczy i wsłuchała się w dzwięk szumiących liści drzew oraz poczuła wiatr na skórze.
Wtedy jeszcze nie wiedziała, że jest obserowana przez parę czarnych, lisich oczu.
***
Artur, znudzony już czekaniem na przyjaciółkę, spróbował obrócić się na drugi bok. Podniósł się na rękach, kiedy znowu poczuł przeszywający ból. Syknął z bólu i opadł spowrotem przeklinając cicho pod nosem. Usłyszał, jak po korytarzu roznoszą się głosy. Przysłuchał się im i od razu rozpoznał głos Mistrza Fergnana kłócącego się z Margaret, wioskową zielerką po siedemdziesiątce. Ona i Mistrz Fergnan, mimo tego samego wieku, nie przepadają za sobą.
- Nie bądź uparty! - krzyczała kobieta. - Panicz Artur i Panienka Annabeth potrzebują odpoczynku, a to oznacza, że w świątyni musi panować absolutna cisza i spokój! A ty zdecydowanie jesteś przeciwieństwem do tych dwóch słów, stary koniu!
- Cicho siedź, starucho! W tym momencie to ty robisz najwięcej hałasu! - zabrzmiał po korytarzu głęboki i zirytowany głos Mistrza Fergnana.
- Nie, w tym momencie to WY robicie ze świątyni bazar -pomyślał cicho Artur. A w tym czasie kłótnia trwała nadal.
- Nie bredź głupot! Gdybyś nie uczył tych dzieciaków sztuk walki, nie doszłoby do tego!
- Gdybym nie nauczył Artura sztuki walki, nie byłoby go tutaj tylko gryzł by ziemię! Ja przynajmniej ich czegoś uczę, a nie zapycham chrustami, które smakują gorzej od padliny!
- CO ŻEŚ POWIEDZIAŁ?!!
- Zaraz ktoś umrze - przemknęło chłopakowi przez myśl i jęknął z bólu przypominając sobie, że rana jeszcze nie jest wyleczona. W tej chwili do pokoju wparowała Margaret z zatroskaną miną i podeszła do chłopaka.
- Paniczu, wszytko dobrze?
***
Kirra szła przez polane. Wiatr to raz gładł długą trawę do ziemi to raz stawiał ja w pionie. Słońce zostało przesłonięte przez chmury.
- Uwielbiam taką pogodę - pomyślała. - Silny wiatr, zachmurzone niebo oraz cisza i spokój.
Weszła do drugiej części lasu i niedługo minęło, zanim dotarła do krystalicznie czystego strumyka. Uklękła przy nim i zanurzyła ręce w lodowatej wodzie, której drobne kropelki były porywane przez wiatr i napiła się jej. Poczuła, jak zimna woda przepływa przez nią i ochładza jeszcze bardziej jej ciało. Wstała i ruszyła w dół niego. Po chwili usłyszała szum wodospadu i dostrzegła duże,wapienne głazy, na których ona, Ann i Artur nieraz się wylegują w upalne dni. Usiadła na jednym z nich i zamoczyła nogę w małej sadzawce, która uzbierała się z wody, która spadła wodospadem. Odchyliła głowę do tyłu i zamknęła oczy.
- Przyjemnie - wyszeptała.
Wróciła myślami do czasów kiedy przychodziła tu z Arturem i Ann aby pobawić się w chowanego. To była ich ulubiona zabawa. Latem pływali w sadzawce, zimą lepili bołwana i ślizgali się po lodzie, który się utworzył na sadzawce, a jesienią robili zawody kto znajdzie większy liść. Otworzyła oczy i spojrzała na miskę, którą ze sobą przyniosła.
- Po co ja to..? - pomyślała po czym skarciła się za to, że zapomniała po co wogóle tu przyszła.
Schyliła się z wysokiego kamienia aby dosięgnąć miską wody i napełnić ją kiedy nagle się zachwiała. Cicho krzyknęła i złapała równowagę.
- O mały włos - szepnęła do siebie kiedy złapała oddech. Wstała i skierowała się w stronę polany oglądając sie za siebie na wodospad i uśmiechają lekko. Przeszła polanę i wychodziła już z lasu do sadu kiedy usłyszała, jak coś przechodzi za nią. Szybko się odwróciła ale nikogo tam nie było. Niespokojna przyśpieszyła kroku. Znowu ten dźwięk. Nie odwracając się tym razem odetchnęła z ulgą kiedy znalazła się pod drzwiami jej domu - świątyni.
--------------------------------------------------------------------
Mam nadzieję, że rodział się wam podobał. Dziękuję, że nadal ze mną ze mną jesteście.
Pozdrawiam, BoiledSweet
Wtedy jeszcze nie wiedziała, że jest obserowana przez parę czarnych, lisich oczu.
***
Artur, znudzony już czekaniem na przyjaciółkę, spróbował obrócić się na drugi bok. Podniósł się na rękach, kiedy znowu poczuł przeszywający ból. Syknął z bólu i opadł spowrotem przeklinając cicho pod nosem. Usłyszał, jak po korytarzu roznoszą się głosy. Przysłuchał się im i od razu rozpoznał głos Mistrza Fergnana kłócącego się z Margaret, wioskową zielerką po siedemdziesiątce. Ona i Mistrz Fergnan, mimo tego samego wieku, nie przepadają za sobą.
- Nie bądź uparty! - krzyczała kobieta. - Panicz Artur i Panienka Annabeth potrzebują odpoczynku, a to oznacza, że w świątyni musi panować absolutna cisza i spokój! A ty zdecydowanie jesteś przeciwieństwem do tych dwóch słów, stary koniu!
- Cicho siedź, starucho! W tym momencie to ty robisz najwięcej hałasu! - zabrzmiał po korytarzu głęboki i zirytowany głos Mistrza Fergnana.
- Nie, w tym momencie to WY robicie ze świątyni bazar -pomyślał cicho Artur. A w tym czasie kłótnia trwała nadal.
- Nie bredź głupot! Gdybyś nie uczył tych dzieciaków sztuk walki, nie doszłoby do tego!
- Gdybym nie nauczył Artura sztuki walki, nie byłoby go tutaj tylko gryzł by ziemię! Ja przynajmniej ich czegoś uczę, a nie zapycham chrustami, które smakują gorzej od padliny!
- CO ŻEŚ POWIEDZIAŁ?!!
- Zaraz ktoś umrze - przemknęło chłopakowi przez myśl i jęknął z bólu przypominając sobie, że rana jeszcze nie jest wyleczona. W tej chwili do pokoju wparowała Margaret z zatroskaną miną i podeszła do chłopaka.
- Paniczu, wszytko dobrze?
***
Kirra szła przez polane. Wiatr to raz gładł długą trawę do ziemi to raz stawiał ja w pionie. Słońce zostało przesłonięte przez chmury.
- Uwielbiam taką pogodę - pomyślała. - Silny wiatr, zachmurzone niebo oraz cisza i spokój.
Weszła do drugiej części lasu i niedługo minęło, zanim dotarła do krystalicznie czystego strumyka. Uklękła przy nim i zanurzyła ręce w lodowatej wodzie, której drobne kropelki były porywane przez wiatr i napiła się jej. Poczuła, jak zimna woda przepływa przez nią i ochładza jeszcze bardziej jej ciało. Wstała i ruszyła w dół niego. Po chwili usłyszała szum wodospadu i dostrzegła duże,wapienne głazy, na których ona, Ann i Artur nieraz się wylegują w upalne dni. Usiadła na jednym z nich i zamoczyła nogę w małej sadzawce, która uzbierała się z wody, która spadła wodospadem. Odchyliła głowę do tyłu i zamknęła oczy.
- Przyjemnie - wyszeptała.
Wróciła myślami do czasów kiedy przychodziła tu z Arturem i Ann aby pobawić się w chowanego. To była ich ulubiona zabawa. Latem pływali w sadzawce, zimą lepili bołwana i ślizgali się po lodzie, który się utworzył na sadzawce, a jesienią robili zawody kto znajdzie większy liść. Otworzyła oczy i spojrzała na miskę, którą ze sobą przyniosła.
- Po co ja to..? - pomyślała po czym skarciła się za to, że zapomniała po co wogóle tu przyszła.
Schyliła się z wysokiego kamienia aby dosięgnąć miską wody i napełnić ją kiedy nagle się zachwiała. Cicho krzyknęła i złapała równowagę.
- O mały włos - szepnęła do siebie kiedy złapała oddech. Wstała i skierowała się w stronę polany oglądając sie za siebie na wodospad i uśmiechają lekko. Przeszła polanę i wychodziła już z lasu do sadu kiedy usłyszała, jak coś przechodzi za nią. Szybko się odwróciła ale nikogo tam nie było. Niespokojna przyśpieszyła kroku. Znowu ten dźwięk. Nie odwracając się tym razem odetchnęła z ulgą kiedy znalazła się pod drzwiami jej domu - świątyni.
--------------------------------------------------------------------
Mam nadzieję, że rodział się wam podobał. Dziękuję, że nadal ze mną ze mną jesteście.
Pozdrawiam, BoiledSweet
poniedziałek, 27 lipca 2015
ROZDZIAŁ 8 "PRZYPUSZCZENIA"
Kirra wyszła na ciemny korytarz i zamknęła za sobą drzwi do pokoju Artura. Korytarz był wąski i wysoki. Ściany były pokryte beżową, wyblakłą już farbą, do której przyczepione były lampiony, a w nich paliły się świece. Podłoga była drewniana i stara.
Dziewczyna oparła się o drzwi i osunęła po nich, a miskę położyła obok swoich kolan, w których teraz chowała głowę. Jej umysł przepełniały różne myśli:
- Artur i Ann są w ciężkim stanie, a ludzie z wioski nie spokojni. Dlaczego ktoś atakuje adoptowane przez Babcię dzieci i niszczy kuchnię? To bez sensu - myślała na głos.
- Ale zaraz.. może chodziło o wywołanie zamieszania i odciągnięcie czyjejś uwagi...tylko czyjej i ...po co? ... AAAHH! Tak wiele pytań bez odpowiedzi. - dziewczyna położyła ręce na głowie i poczochrała swoje długie, brązowe włosy, które w niektórych miejscach miały jasne pasemka.
Kirra wstała z podłogi, wzięła miske i ruszyła korytarzem. W końcu wyszła, aby zmienić wode. Idąc minęła swój pokój.
Pokój Artura znajdował się na samym końcu długiego korytarza, który ciągnął się przez cały parter świątyni.Obok pokoju Artura był pokój Ann, gdzie dziewczyna trzymała różne nasiona i kwiaty. Pokój Kirry był naprzeciwko Annabeth. Oprócz pokojów nastolatków na parterze znajdowało się jeszcze jedno pomieszcenie w kształcie trójkąta. W nim znajdowały się schody na piętro, na którym ludzie się modlą, składają ofiary czy też oddają cześć bogom. W pokoju znajdowały się też drzwi wejściowe do świątyni. Całą świątynie otaczały sady i ogrody różane, które łączyły się z lasem za świątynią. Rzadko co ludzie z wioski wchodzili do lasu, ponieważ był on rozległy i sięgał aż do końca ochronnej bariery, którą utrzymywała przywódczyni wioski, czyli kapłanka aby demony nie wtargnęły na tereny świątyni i klejnotu. Osadnicy bali się, że mogą się tam natknąć na jakiegoś demona, bądź się zgubią w labiryncie z drzew. Kirra, Artur i Ann nie obawiali się zapuszczać w głąb puszczy, bo już od małego chodzili się tam bawić. Teraz zresztą też ale tylko po to, aby odpocząć. Mimo tego, że wieśniacy postrzegają ten las jako niebezpieczny i groźny, tak naprawdę według nastolatków był on piękny. Pośrodku lasu była polana, przez którą przepływał strumień. Idąc wzdłuż niego można było dotrzec do drobnego wodospadu otoczonego przez głazy i kamienie.
Kirra wyszła przez drzwi na zewnątrz i skierowała się w stronę lasu, a dokładniej w stronę wodospadu, który uważała za swoją oaze spokoju. Po drodze drogę zagrodziła jej Klare- jedna ze sprzątaczek w świątyni. Była bardzo miła, wesoła i pomocna. Nie brakowało jej energi. Kiedy tylko potrzebna była pomoc, Klare pchała się pierwsza z uśmiechem na twarzy. Jej dom był najbliżej świątyni, więc często przychodziła posprzatać w niej czy też pomóc w kuchni. Miała na sobie starą bluzę, spudnicę i biały fartuszek zawiązany w tali. Brązowe włosy związane w kucyk czerwoną wstążką. Na twarzy miała ślady kurzu, a w ręce trzymała miotłe. Mimo tego, że nieraz mylono ją z dwunastolatką, Klare miała już dwadzieścia lat. Kirra i Klare były przyjaciółkami. Kobieta często uczyła ją gotować. Z uśmiechem na ustach powiedziała:
- Cześć, Kirra! Gdzie idziesz? I po co ci ta miska? - wskazała ręką naczynie.
- Cześć, Klare. Idę do lasu się przejść. A to na wodę ze strumyka.
- Strumyka? - zdziwiłą się. - AHA! Chodzi ci o ten co opowiadałaś, ten w środku lasu?
Kirra skinęła głową, a kobieta skrzywiłą się.
- Łał. Że też ty się nie boisz tak sama do tego ciemnego, mrocznego lasu - na jej ustach znów pojawił się uśmiech. - Ja i paru chłopów właśnie kończymy budowe kuchni. Teraz jest większa i duuużo ładniejsza. - zaczęła obracać miotłą w rękach.-Jak wrócisz to Ci ją pokażę.
- Dobrze. Byłoby świetnie. Dziękuje, że tyle dla nas robicie.
- Nie ma sprawy! Na nas możecie liczyć. W końcu wszyscy jesteście dla mnie jak rodzina - skierowała wzrok na kuchnie i siedzących pod drzwiami mężczyzn i krzyknęła: Hejta! Do roboty obiboki! Bez pracy nie ma kołaczy! No już nie marudzić mi tam!-paru mężczyzn pomrukiwali coś pod nosem.
Dziewczyna oparła się o drzwi i osunęła po nich, a miskę położyła obok swoich kolan, w których teraz chowała głowę. Jej umysł przepełniały różne myśli:
- Artur i Ann są w ciężkim stanie, a ludzie z wioski nie spokojni. Dlaczego ktoś atakuje adoptowane przez Babcię dzieci i niszczy kuchnię? To bez sensu - myślała na głos.
- Ale zaraz.. może chodziło o wywołanie zamieszania i odciągnięcie czyjejś uwagi...tylko czyjej i ...po co? ... AAAHH! Tak wiele pytań bez odpowiedzi. - dziewczyna położyła ręce na głowie i poczochrała swoje długie, brązowe włosy, które w niektórych miejscach miały jasne pasemka.
Kirra wstała z podłogi, wzięła miske i ruszyła korytarzem. W końcu wyszła, aby zmienić wode. Idąc minęła swój pokój.
Pokój Artura znajdował się na samym końcu długiego korytarza, który ciągnął się przez cały parter świątyni.Obok pokoju Artura był pokój Ann, gdzie dziewczyna trzymała różne nasiona i kwiaty. Pokój Kirry był naprzeciwko Annabeth. Oprócz pokojów nastolatków na parterze znajdowało się jeszcze jedno pomieszcenie w kształcie trójkąta. W nim znajdowały się schody na piętro, na którym ludzie się modlą, składają ofiary czy też oddają cześć bogom. W pokoju znajdowały się też drzwi wejściowe do świątyni. Całą świątynie otaczały sady i ogrody różane, które łączyły się z lasem za świątynią. Rzadko co ludzie z wioski wchodzili do lasu, ponieważ był on rozległy i sięgał aż do końca ochronnej bariery, którą utrzymywała przywódczyni wioski, czyli kapłanka aby demony nie wtargnęły na tereny świątyni i klejnotu. Osadnicy bali się, że mogą się tam natknąć na jakiegoś demona, bądź się zgubią w labiryncie z drzew. Kirra, Artur i Ann nie obawiali się zapuszczać w głąb puszczy, bo już od małego chodzili się tam bawić. Teraz zresztą też ale tylko po to, aby odpocząć. Mimo tego, że wieśniacy postrzegają ten las jako niebezpieczny i groźny, tak naprawdę według nastolatków był on piękny. Pośrodku lasu była polana, przez którą przepływał strumień. Idąc wzdłuż niego można było dotrzec do drobnego wodospadu otoczonego przez głazy i kamienie.
Kirra wyszła przez drzwi na zewnątrz i skierowała się w stronę lasu, a dokładniej w stronę wodospadu, który uważała za swoją oaze spokoju. Po drodze drogę zagrodziła jej Klare- jedna ze sprzątaczek w świątyni. Była bardzo miła, wesoła i pomocna. Nie brakowało jej energi. Kiedy tylko potrzebna była pomoc, Klare pchała się pierwsza z uśmiechem na twarzy. Jej dom był najbliżej świątyni, więc często przychodziła posprzatać w niej czy też pomóc w kuchni. Miała na sobie starą bluzę, spudnicę i biały fartuszek zawiązany w tali. Brązowe włosy związane w kucyk czerwoną wstążką. Na twarzy miała ślady kurzu, a w ręce trzymała miotłe. Mimo tego, że nieraz mylono ją z dwunastolatką, Klare miała już dwadzieścia lat. Kirra i Klare były przyjaciółkami. Kobieta często uczyła ją gotować. Z uśmiechem na ustach powiedziała:
- Cześć, Kirra! Gdzie idziesz? I po co ci ta miska? - wskazała ręką naczynie.
- Cześć, Klare. Idę do lasu się przejść. A to na wodę ze strumyka.
- Strumyka? - zdziwiłą się. - AHA! Chodzi ci o ten co opowiadałaś, ten w środku lasu?
Kirra skinęła głową, a kobieta skrzywiłą się.
- Łał. Że też ty się nie boisz tak sama do tego ciemnego, mrocznego lasu - na jej ustach znów pojawił się uśmiech. - Ja i paru chłopów właśnie kończymy budowe kuchni. Teraz jest większa i duuużo ładniejsza. - zaczęła obracać miotłą w rękach.-Jak wrócisz to Ci ją pokażę.
- Dobrze. Byłoby świetnie. Dziękuje, że tyle dla nas robicie.
- Nie ma sprawy! Na nas możecie liczyć. W końcu wszyscy jesteście dla mnie jak rodzina - skierowała wzrok na kuchnie i siedzących pod drzwiami mężczyzn i krzyknęła: Hejta! Do roboty obiboki! Bez pracy nie ma kołaczy! No już nie marudzić mi tam!-paru mężczyzn pomrukiwali coś pod nosem.
- Ja ci dam, Jolt starą jędze! - mówiąc to zaczęła wymachiwać miotłą w powietrzu i tupać nogą.
- Dziękuje, Klare. To ja idę - pomachła ręką na pożegnanie i ruszyła do sadu, przez który zamierzała się dostać się do wodospadu. Za sobą usłyszała krzyk kobiety:
- Wracaj szybko! I nie rozmawiaj z nieznajomymi! I uważaj na trole!! Robi sie ciemno!
- Okej! - odkrzyknęła szybko. Trole? W naszym lesie? Klare nigdy się nie zmieni, pomyślała. Zawsze będzie miała charakter rozmarzonej dwunastolatki. Uśmiechnęłą sie do siebie.
Kirra szła w ciszy przez sad oglądając zakwitłe drzewa brzoskwini i wiśni. Na niektórych dostrzegła gniazda ptaków. Po chwili dostrzegła, że krajobraz się zmienił. Kolorowe od owoców korony drzew teraz były tylko liściastym bukietem, powiewającym na wietrze. Była już w puszczy. Przyjemny, zimny wiatr porywał jej włosy to w lewo, to w prawo. Kirra zamknęła oczy i wsłuchała się w dzwięk szumiących liści drzew oraz poczuła wiatr na skórze.
Wtedy jeszcze nie wiedziała, że jest obserowana przez parę czarnych, lisich oczu.
--------------------------------------------------------------------
- Dziękuje, Klare. To ja idę - pomachła ręką na pożegnanie i ruszyła do sadu, przez który zamierzała się dostać się do wodospadu. Za sobą usłyszała krzyk kobiety:
- Wracaj szybko! I nie rozmawiaj z nieznajomymi! I uważaj na trole!! Robi sie ciemno!
- Okej! - odkrzyknęła szybko. Trole? W naszym lesie? Klare nigdy się nie zmieni, pomyślała. Zawsze będzie miała charakter rozmarzonej dwunastolatki. Uśmiechnęłą sie do siebie.
Kirra szła w ciszy przez sad oglądając zakwitłe drzewa brzoskwini i wiśni. Na niektórych dostrzegła gniazda ptaków. Po chwili dostrzegła, że krajobraz się zmienił. Kolorowe od owoców korony drzew teraz były tylko liściastym bukietem, powiewającym na wietrze. Była już w puszczy. Przyjemny, zimny wiatr porywał jej włosy to w lewo, to w prawo. Kirra zamknęła oczy i wsłuchała się w dzwięk szumiących liści drzew oraz poczuła wiatr na skórze.
Wtedy jeszcze nie wiedziała, że jest obserowana przez parę czarnych, lisich oczu.
--------------------------------------------------------------------
Koniec rozdziału 8. Mam nadzieje, że rozdział się wam spodobał i zajrzyjcie jeszcze tu, do mojej krainy. Zapraszam do komentowania i na mojego facebooka.
Pozdrawiam BoiledSweet ^^
Pozdrawiam BoiledSweet ^^
czwartek, 2 lipca 2015
ROZDZIAŁ 7
Artur trzymał ją za rękę. W tym momencie do pokoju weszła babcia, a za nią ta sama kobieta, która powiadomiła wcześniej Kirrę i Ann o wezwaniu do świątyni przez staruszkę. Babcia miała na sobie beżowe kimono, a na szyi naszyjnik z dużym wisiorkiem w kształcie oka. Siwe, cienkie włosy związane, jak zawsze, w kok. Spojrzała na Artura swoimi delikatnymi oczami i uśmiechnęła się do niego.
- Widzę, że już się lepiej czujesz, Arturze - powiedziała staruszka. W tym momencie Kirra puściła rękę chłopaka, wstała i delikatnie skinęła głową na znak ukłonu. Artur chciał się podnieść ale poczuł przeszywający ból w plecach i opadł z powrotem na łóżko.
- Nie przemęczaj się, mój drogi - mówiąc to podeszła do łóżka. Chłopak spojrzał na nią. Jego brązowe włosy zachodziły na jego twarz. Kobieta odgarnęła je swoimi małymi rękami i uśmiechnęła się. Po chwili powiedziała:
- Spałeś dosyć długo. Minęły trzy dni odkąd.. - nie dokończyła, bo Artur jej przerwał.
- Właśnie! Świątynia i kuchnia! Co się stało!? Gdzie ten zakapturzony koleś?! - krzyczał. Nagle uchwycił zimne spojrzenie kobiety, która przyszłą z Babcią. Jej spojrzenie mówiło, by się uciszył. Dopiero teraz sobie uświadomił, że przerwał staruszce. Zawstydzony spuścił wzrok na podłogę. Babcia to zauważyła, pogłaskała go po głowie i powiedziała:
- Nie martw się. Wszystkim się zajęliśmy. Ten "zakapturzony koleś" uciekł, zanim dotarłyśmy na miejsce. Pożar ugasili ludzie z wioski i w tym momencie zajmują się odbudową nowej kuchni. Teraz wszyscy najbardziej martwią się o ciebie i Ann. - oboje spojrzeli w kierunku dziewczyny, która nieprzytomna leżała na kocach po drugiej stronie pokoju. Kirra, która do teraz stała i czuwała obok łóżka Artura, podeszła do Annabeth i zabrała prawie suchy ręcznik z czoła dziewczyny i zanurzyła go w misce z wodą nieopodal, a następnie wycisnęła nadmiar wody i położyła z powrotem na czole przyjaciółki. Spoglądając na przyjaciółkę powiedziała ze smutnym uśmiechem:
- Gorączka jej spadła - spojrzała znów na Babcię i Artura. Babcia po chwili westchnęła, a na jej twarzy znów zagościł spokojny uśmiech, po czym powiedziała:
- No już, zmyjcie te smutne miny. Gdyby Ann was teraz zobaczyła nie chybnie byłaby na Was zła.
Słysząc to Kirra i Artur uśmiechnęli się, wyobrażając sobie swoją przyjaciółkę krzyczącą, wymachującą rękami na około i wykrzykującą, że mają zaraz się uśmiechnąć, bo oberwą.
- Wybaczcie mi teraz ale muszę wracać do swojej rezydencji - powiedziała Babcia idąc w stronę drzwi. Kirra i Artur skinęli głową. Staruszka otwarła drzwi i wyszła, a za nią kobieta o turkusowych oczach.
W pokoju znów zapanowała cisza kiedy Kirra wstała, podeszła do okna i otworzyła je na oścież. Jasne światło dzienne raziło Artura w oczy, jednak po chwili przyzwyczaił się do niego.
- Pójdę zmienić wodę w misce - powiedziała dziewczyna po czym wzięła miskę nie opodal Ann i wyszła.
--------------------------------------------------------------------
- Widzę, że już się lepiej czujesz, Arturze - powiedziała staruszka. W tym momencie Kirra puściła rękę chłopaka, wstała i delikatnie skinęła głową na znak ukłonu. Artur chciał się podnieść ale poczuł przeszywający ból w plecach i opadł z powrotem na łóżko.
- Nie przemęczaj się, mój drogi - mówiąc to podeszła do łóżka. Chłopak spojrzał na nią. Jego brązowe włosy zachodziły na jego twarz. Kobieta odgarnęła je swoimi małymi rękami i uśmiechnęła się. Po chwili powiedziała:
- Spałeś dosyć długo. Minęły trzy dni odkąd.. - nie dokończyła, bo Artur jej przerwał.
- Właśnie! Świątynia i kuchnia! Co się stało!? Gdzie ten zakapturzony koleś?! - krzyczał. Nagle uchwycił zimne spojrzenie kobiety, która przyszłą z Babcią. Jej spojrzenie mówiło, by się uciszył. Dopiero teraz sobie uświadomił, że przerwał staruszce. Zawstydzony spuścił wzrok na podłogę. Babcia to zauważyła, pogłaskała go po głowie i powiedziała:
- Nie martw się. Wszystkim się zajęliśmy. Ten "zakapturzony koleś" uciekł, zanim dotarłyśmy na miejsce. Pożar ugasili ludzie z wioski i w tym momencie zajmują się odbudową nowej kuchni. Teraz wszyscy najbardziej martwią się o ciebie i Ann. - oboje spojrzeli w kierunku dziewczyny, która nieprzytomna leżała na kocach po drugiej stronie pokoju. Kirra, która do teraz stała i czuwała obok łóżka Artura, podeszła do Annabeth i zabrała prawie suchy ręcznik z czoła dziewczyny i zanurzyła go w misce z wodą nieopodal, a następnie wycisnęła nadmiar wody i położyła z powrotem na czole przyjaciółki. Spoglądając na przyjaciółkę powiedziała ze smutnym uśmiechem:
- Gorączka jej spadła - spojrzała znów na Babcię i Artura. Babcia po chwili westchnęła, a na jej twarzy znów zagościł spokojny uśmiech, po czym powiedziała:
- No już, zmyjcie te smutne miny. Gdyby Ann was teraz zobaczyła nie chybnie byłaby na Was zła.
Słysząc to Kirra i Artur uśmiechnęli się, wyobrażając sobie swoją przyjaciółkę krzyczącą, wymachującą rękami na około i wykrzykującą, że mają zaraz się uśmiechnąć, bo oberwą.
- Wybaczcie mi teraz ale muszę wracać do swojej rezydencji - powiedziała Babcia idąc w stronę drzwi. Kirra i Artur skinęli głową. Staruszka otwarła drzwi i wyszła, a za nią kobieta o turkusowych oczach.
W pokoju znów zapanowała cisza kiedy Kirra wstała, podeszła do okna i otworzyła je na oścież. Jasne światło dzienne raziło Artura w oczy, jednak po chwili przyzwyczaił się do niego.
- Pójdę zmienić wodę w misce - powiedziała dziewczyna po czym wzięła miskę nie opodal Ann i wyszła.
--------------------------------------------------------------------
sobota, 6 czerwca 2015
ROZDZIAŁ 6 "PATRZ NA MNIE!"
- Nie! - krzyknął Artur i teraz ból zranionej nogi i zmęczenie nie stanowiły dla niego problemu. Chciał ochronić ważne dla niego osoby choćby nie wiadomo co. Rzucił się do biegu w kierunku Kirry, która stała jak słup soli i patrzyła, jak strzała leci w jej kierunku. Po chwili Artur był przy dziewczynie i zasłonił ją swoim ciałem, kiedy poczuł ostry i zimny grot strzały w swoich plecach, a następnie ciepłą krew spływającą po nim.
- Artur! - krzyknęła Kirra przez łzy. Chłopak upadł na kolana i już miał paść do przodu na twarz ale dziewczyna złapała go w swoje ramiona. Jego oczy powoli się zamykały. - Artur! Artur! Patrz na mnie! Słyszysz?! Patrz na mnie! - błagała ze łzami w oczach Kirra, trzymając jego twarz w rękach. Chłopak walczył ze sobą, aby nie zamknąć oczu ale nie dał rady i jedyną rzeczą jaką teraz widział była pustka. Stał pośrodku białej przestrzeni. Sam.
- Artur - usłyszał dobrze znany, spokojny głos. Zaczął się rozglądać wokół siebie i dostrzegł gdzieś w dali sylwetkę Babci. Po chwili znów przemówiła - Arturze, musisz się obudzić. Kirra i Annabeth martwią się o ciebie. - Artur zauważył, że staruszka zaczęła się od niego powoli oddalać. Wyciągnął rękę aby ją zatrzymać, kiedy nagle poczuł jak coś spływa po jego policzkach.
- Artur! - krzyknęła Kirra przez łzy. Chłopak upadł na kolana i już miał paść do przodu na twarz ale dziewczyna złapała go w swoje ramiona. Jego oczy powoli się zamykały. - Artur! Artur! Patrz na mnie! Słyszysz?! Patrz na mnie! - błagała ze łzami w oczach Kirra, trzymając jego twarz w rękach. Chłopak walczył ze sobą, aby nie zamknąć oczu ale nie dał rady i jedyną rzeczą jaką teraz widział była pustka. Stał pośrodku białej przestrzeni. Sam.
- Artur - usłyszał dobrze znany, spokojny głos. Zaczął się rozglądać wokół siebie i dostrzegł gdzieś w dali sylwetkę Babci. Po chwili znów przemówiła - Arturze, musisz się obudzić. Kirra i Annabeth martwią się o ciebie. - Artur zauważył, że staruszka zaczęła się od niego powoli oddalać. Wyciągnął rękę aby ją zatrzymać, kiedy nagle poczuł jak coś spływa po jego policzkach.
- Woda? - pomyślał. Coś nim mocno potrząsnęło za ramiona i zanim się zorientował ocknął się w swoim pokoju. Poczuł miękkość swojego łóżka. Po chwili zauważył zalaną łzami twarz Kirry. Dziewczyna trzymała go za ramiona. Jej łzy spadały na twarz Artura i spływały po niej. Rozejrzał się po pokoju. Nieopodal na kocach leżała Ann. Była nieprzytomna i opatrzona bandażami.
- Co się - spróbował się podnieść na łokciach, kiedy nagle poczuł przeszywający ból w plecach. Jęknął i opadł z powrotem na materac. Kirra obróciła go tak, że leżał na brzuchu. Dopiero teraz zauważył, że ma zabandażowaną całą klatkę piersiową. Kirra otarła nadgarstkiem łzy z policzków i powiedziała:
- Nie ruszaj się. Jesteśmy teraz w świątyni, w twoim pokoju.
- Co się stało?
- Napadnięto na Nas i zostałeś zraniony w nogę i, ochraniając mnie, w plecy - mówiąc to dziewczyna zrobiła smutną minę.Arturowi wszystko mignęło przed oczami.
- Przepraszam - wyszeptała cicho Kirra.
- To nie twoja wina. NIc nie zrobiłaś-odpowiedział.
- Właśnie! Nic nie zrobiłam! -podniosła głos.- Gdybym zareagowała! Gdybym nie stała jak idiotka w miejscu tylko wam pomogła! Gdybym... gdybym była silniejsza! - krzyczała przez łzy.
- Kirra - powiedział cicho Artur.
- Chcę być silna. Chcę mieć siłę aby Was chronić. Nie chcę być już dłużej słabą kapłaką ze związanymi rękami. Ja.. - nie skończyła, bo Artur chwycił ją za rękę.
--------------------------------------------------------------------
- Co się - spróbował się podnieść na łokciach, kiedy nagle poczuł przeszywający ból w plecach. Jęknął i opadł z powrotem na materac. Kirra obróciła go tak, że leżał na brzuchu. Dopiero teraz zauważył, że ma zabandażowaną całą klatkę piersiową. Kirra otarła nadgarstkiem łzy z policzków i powiedziała:
- Nie ruszaj się. Jesteśmy teraz w świątyni, w twoim pokoju.
- Co się stało?
- Napadnięto na Nas i zostałeś zraniony w nogę i, ochraniając mnie, w plecy - mówiąc to dziewczyna zrobiła smutną minę.Arturowi wszystko mignęło przed oczami.
- Przepraszam - wyszeptała cicho Kirra.
- To nie twoja wina. NIc nie zrobiłaś-odpowiedział.
- Właśnie! Nic nie zrobiłam! -podniosła głos.- Gdybym zareagowała! Gdybym nie stała jak idiotka w miejscu tylko wam pomogła! Gdybym... gdybym była silniejsza! - krzyczała przez łzy.
- Kirra - powiedział cicho Artur.
- Chcę być silna. Chcę mieć siłę aby Was chronić. Nie chcę być już dłużej słabą kapłaką ze związanymi rękami. Ja.. - nie skończyła, bo Artur chwycił ją za rękę.
--------------------------------------------------------------------
piątek, 5 czerwca 2015
ROZDZIAŁ 5 "ATAK Z ZASKOCZENIA"
Kirra patrzyła jak płomienie pożerają mały drewniany domek. Nagle usłyszała krzyk Ann. Dochodził on z lasu nieopodal kuchni. Zaczęła biec co sił w nogach. Stanęła jak wryta, kiedy zobaczyła...
***
Artur i Ann wyszli z domu Babci i ruszyli powolnym krokiem ku świątyni. Nie odezwali się do siebie ani razu. oboje zastanawiali się nad słowami staruszki. Kiedy dotarli na miejsce Annabeth przerwała ciszę:
-Dobra, to ja wracam do gotowania, a ty jak najszybciej przynieś mi drewno do pieca.
Artur przytaknął i wszedł do lasu kierując się ku miejscu gdzie skończył swoją robotę. Poczuł ukłucie w sercu. Zazwyczaj działo się to kiedy czuł zagrożenie. Nie spodobało mu się to i zerwał się do biegu w kierunku kuchni. Wybiegł z lasu i patrzył zdziwionym oczami, jak drewniana chatka płonie.
-Co to ma..? - zapytał siebie samego, po czym przypomniał sobie, że Ann jest w środku.- Annabeth ... Annabeth! - krzycząc jej imię wskoczył w płomienie. Wyważył drzwi i wszedł do środka. Blat i ściany stanęły w płomieniach, a z sufitu spadały płonące deski. Wszędzie unosił się duszący dym. Oczy go piekły i miał problemy z oddychaniem ale nie przestawał szukać swojej przyjaciółki. Chłopak zakrył twarz rękawem swojej potarganej koszuli.
-Annabeth! Annabeth! Gdzie jesteś?! Odpowiedz mi! Annabeth! - krzyczał. Nagle usłyszał cichy i znajomy szept:
-Tu.. tutaj... szybko...
Spojrzał w kierunku, z którego dobiegał szept i zobaczył głowę i tors Ann wystający spod dużej deski. Jej czoło było rozcięte i wypływała z niego krew. Podbiegł do niej i podniósł deskę, która przygniatała jej brzuch i nogi. Artur wziął ją ostrożnie na ręce i wyniósł z domku. Kiedy już wyszli położył ją na trawie ciężko dysząc. Ledwo udawało mu siebie powstrzymać przed utratą przytomności. Znów poczuł ścisk w sercu, a następnie przenikający ból w nodze. Spojrzał na nią i dostrzegł strzałę wbitą głęboko w jego nogę i tryskającą z niej krew. Krzyknął z bólu i spojrzał na postać stojącą przed nim z łukiem i z naciągniętą na cięciwę strzałą z czerwoną lotką. Nieznajomy miał na sobie długi, czarny płaszcz zakrywający całe jego ciało, więc Artur nie mógł powiedzieć czy była to kobieta czy też mężczyzna. Spojrzał na obcego oczami pełnymi złości.
- Czy to możliwe, że to on wtedy do mnie strzelał i teraz to on podpalił chatkę? I to przez niego Ann... - spojrzał na dyszącą ciężko dziewczynę, która leżała na trawie obok niego. Dziewczyna ledwo mogła oddychać. Nawdychała się za dużo dymu.- ten koleś.. zapłaci mi za to! - krzyczał w swoich myślach Artur. Powoli wstał nie zginając wciąż krwawiącej nogi. Osoba w płaszczu wymierzyła strzałe w jego twarz obserwując dokładnie każdy jego ruch. Chłopak, mimo bólu i wyczerpania, stanął bokiem do nieznajomego i wyprostował się przyjmując gotową do walki postawę. Mistrz Fergnan wiele razy mówił mu, że człowiek, który myśli o sobie jak o kimś słabym sam staje się słaby. Jedyną rzeczą jakiej teraz chciał Artur była siła, która pomoże mu ochronić Ann.
Nagle usłyszał dźwięk cięciwy i zobaczył lecącą w jego kierunku strzałę. Napiął się jak struna i podniósł wysoko nadgarstek prawej ręki, a następnie odbił jej zewnętrzną częścią strzałę w innym kierunku. Nie ruszył się z miejsca. Zawiał zimny wiatr. Następne pociski leciały w kierunku Artura z zawrotną prędkością. Chłopak ruszając ręką odbijał ich groty w inną stronę. Kiedy zauważył, że fala ataków ustała spojrzał na zdziwioną postać przed nim. Zrobił pewną siebie mine ale zaraz zbladł kiedy usłyszał głos Kirry, która wołała go po imieniu. Spojrzał w kierunku, z którego dochodził jej zmartwiony głos i zobaczył jak znajoma mu osoba wychodzi zza budynku i patrzy jak osłupiała najpierw na Ann, a zaraz potem na niego i przybysza. Otworzyła usta aby coś powiedzieć kiedy ... Artur usłyszał chichot tajemniczej osoby i zobaczył jak naciąga ona cięciwę i wymierza nią w Kirrę. Puścił ją, a dziewczyna patrzyła jak strzała leci w jej kierunku.
--------------------------------------------------------------------
Co się stanie z naszymi bohaterami? Czy Kirze nic nie będzie? Kim jest "nieproszony gość"? Wszystkiego się dowiecie już niedługo!Właśnie się zabieram za następny rozdział!
Pozdrawiam BoiledSweet^^
Pozdrawiam BoiledSweet^^
niedziela, 10 maja 2015
ROZDZIAŁ 4 "NIEPOKÓJ"
- Przekaż jej, że idziemy - odparła Ann. Wysoka kobieta ukłoniła się nisko i odeszła. Kirra i Ann spojrzały po sobie.
- Jak myślisz, o co może chodzić? - zapytała Kirra. Ann zamyśliła się na chwile.
- Nie wiem ale mam złe przeczucia. Pani, a raczej Babcia wysłała po Nas posłańca co zdarza się rzadko - przerwała na chwile, po czym odparła zaniepokojonym głosem. - Mam nadzieję, że to nic poważnego.
- No cóż, i tak musimy iść po Artura, a mogę się założyć, że on również tam będzie. Chodźmy! -wyszły z chatki i skierowały się w stronę osady. Stanęły przed drzwiami dużego domu. Kirra spojrzała na kołatkę w kształcie głowy lwa.
- Nie ważne jak długo tu przychodzimy, ja zawsze będę się bać tej głowy - odparła. Ann nie zważając na słowa koleżanki zastukała kołatką.
- Wejdźcie, proszę - usłyszały znajomy głos staruszki. Otwarły drzwi i weszły do pokoju. Pośrodku pokoju były poustawiane zapalone świeczki, a koło nich siedział tyłem do nich Artur i Babcia. Spojrzeli na Kirrę i Ann. Babcia wskazała im miejsce obok chłopaka. Nie zawahały się nawet przez moment. Usiadły na swoim miejscu.
- Witajcie, moje drogie - powiedziała miłym głosem z uśmiechem na twarzy.
- Witaj, Babciu - odparły obie. Kirra spojrzała na staruszkę zmartwionym wzrokiem.
- Dlaczego Nas do siebie wezwałaś, Babciu? - zapytała. Kobieta zwróciła się do Artura.
- Arturze, opowiedz im o tym co zdarzyło się w lesie.
- W lesie? - zapytała siebie Ann.
- Dobrze,Babciu. Kiedy rąbałem drewno poczułem, że ktoś mnie obserwuje. Dyskretnie próbowałem go znaleźć ale ten był szybszy i wystrzelił we mnie jedną ze swoich strzał - podał staruszce strzałę, którą zabrał ze sobą. Była starannie wyrzeźbiona w drewnie,a pióra lotki były czerwone. Grot został dobrze zaostrzony. Kirra od razu wiedziała, że nie jest to strzała jakiegoś dzieciaka z wioski, który lubi się bawić w Robin Hood'a ale osoby, która zna się na rzeczy. - Kiedy próbowałem znaleźć tę osobę już jej nie było.
Zapanowało grobowa cisz. Przerwała ją Ann:
- Co powinniśmy zrobić, Babciu?
Babcia spojrzała na nią swoimi spokojnymi oczami i odparła:
- Możemy tylko czekać. Nie wiemy czego ta osoba od nas chce lub też możliwe, że to nieporozumienie - zamyśliła się na chwilę. - Wracajcie do swoich obowiązków, moi drodzy. Kiedy się czegoś dowiem od razu Wam powiem.
- Rozumiemy, Babciu - odparli wszyscy razem. Wstali i skierowali się do drzwi. Kirra odwróciła się do kobiety kiedy Ann i Artur już wyszli z pokoju. Spojrzała na nią niespokojna. Kirra nadal pamietała sen z rana kiedy Babcia ją zostawiła. Kobieta zapytała:
- Co się stało, Kirro? Czy coś Cię trapi?
- Ja... Babciu, co się stanie kiedy odejdziesz?
Staruszka zrobiła poważny ale nadal przyjazny wyraz twarzy po czym odparła:
Staruszka zrobiła poważny ale nadal przyjazny wyraz twarzy po czym odparła:
- Kirro, siądź koło mnie. Coś Ci powiem.
Kirra usiadła przed nią z zaciekawioną miną. Babcia jak zwykle na twarzy miała swój ciepły uśmiech ale teraz było w nim coś dziwnego. Miał on w sobie trochę żalu jak i smutku.
- O co chodzi, Babciu? - zapytała w końcu Kirra.
- My, kapłanki tej osady, mamy pewien obowiązek, który musimy spełniać aż do dnia naszej śmierci - dziewczyna wyprostowała się słysząc te słowa. Staruszka zaczęła mówić dalej. - Znasz historię naszej osady? - Dziewczyna pokiwała przecząco głową. - Dawno, dawno temu dwie piękne i kochające siebie nawzajem boginie o czystych sercach, Daya i Bejda, czując się samotnie we wszechświecie stworzyły Ziemię i ludzi na niej mieszkających. Jednak ludzie nie radzili sobie w tym świecie. Widząc to, boginie postanowiły im pomóc. Przybierając ludzką postać uczyły ich takich rzeczy jak polowanie, gotowanie, wychowanie dzieci, budowę domów czy też mowy, aby mogli się ze sobą porozumiewać. Ludzie traktowali je jak swoje matki i przywódczynie. Po kilku latach rasa ludzka była bardzo potężna. Wkrótce po tym Bejda zauważyła, że Daya się zmieniła. Coraz rzadziej ze sobą rozmawiały. Zmartwiona zapytała siostrę czy wszystko w porządku. Jednak ta ją zignorowała i zorganizowała konkurs. Zapytała ludzi, którą z nich dwóch ludzie kochają bardziej jako swoją matkę i stworzyciela. Ludzie wybrali Bejde.
To właśnie wtedy coś pękło w sercu Dayi. Daya nie mogła uwierzyć, że ludzie kochają bardziej Bejde. Z kochającej i dobrej siostry stała się wściekłą istotą bez serca. Rzuciła na ludzi potworną klątwę. Sprawiała ona, że oni sami zaczęli kraść, kłamać, zabijać, mścić się, nienawidzić.
Zrozpaczona Bejda patrzyła jak rasa ludzka upada. Wtedy postanowiła wziąć miecz do ręki. Tworząc czarny pył nad Ziemią podzieliła ludzi na dwie osobne rasy. Tych dotkniętych klątwą zamieniła w demony wyglądem przypominających zwierzęta, a tych, których mogła ocalić zamknęła we wschodniej części świata obiecując, że zostaną wypuszczeni kiedy walka się skończy. Sama zaś wyzwała swoją siostrę na pojedynek. Walka trwała całe sto lat. Zmęczona walką Bejda postanowiła się poświęcić dla swoich poddanych i za pomocą swoich mocy zamieniła siebie samą w zimny kamień wraz ze swoją siostrą.
Wtedy ludzie ze wschodu zostali wypuszczeni i odnaleźli kamienny posąg swej matki. Zauważyli, że w jej piersi świeci się jaskrawy kryształ. Był on sercem Bejdy. Jej serce było tak czyste, że kamień nie zdołał go pochłonąć. Jednak moc w nim drzemiąca była tak potężna, że zwykli ludzie nie mogli nad nią panować. Zaniepokojeni oddali go pewnej kobiecie, która nazywała się Kohin. Miała ona potężną moc zdolną kontrolować potęgę kryształu.
Ale na tym problemy się nie skończyły. Okazało się, że demony, stworzone przez Dayę, nadal istnieją i utworzyły swoje klany. Kiedy tylko dowiedziały się o kamieniu postanowiły za wszelka cenę zdobyć go wraz z jego nieograniczoną mocą. Kohin zbudowała świątynie, wokół której wzniosła barierę. Niedługo potem niedaleko świątyni wybudowano osadę, w której Kohin prowadziła szpital, gdyż jej magia była przede wszystkim magią uzdrawiającą. Nikt z zewnątrz nie mógł wejść do środka bariery bez jej zgody lub też jej zauważyć. Jednak to nie przeszkodziło demonom w dostaniu się do środka-nie przerywała swojej opowieści Babcia.- Jeden z nich nazywał się Shayton. Podając się za człowieka wszedł do środka bariery i oszukał Kohin. Następnie uwiódł ją, a kiedy ta mu już bezgranicznie ufała, zadał jej śmiertelny cios w plecy i uciekł z kryształem. Zażenowana sobą i wściekła Kohin podążyła za nim i uśmierciła go za pomocą swoich mocy. Kiedy osadnicy usłyszeli, o tym co się stało, zaczęli szukać Kohin. Kiedy ją znaleźli dowiedzieli się, że udało jej się odebrać kryształ z rąk demonów, jednak jej rany są śmiertelne i nie uda jej się przeżyć. Przed śmiercią Kohin oddała swą moc i kryształ jednej z dziewczyn mieszkającej w osadzie mówiąc jej "Strzeż tego jak oka w głowie, moja droga. Twa dusza czysta jest. Nie popełnij tego błędu co ja. Ten kamień nie może się dostać w ręce złego." Zaraz potem zmarła. Osadnicy pochowali jej ciało pod świątynią, a dziewczyna złożyła przysięgę wierności i poświęcenia swojego życia ochronie kryształu. Następnie została ona okrzyknięta zastępczynią Kohin oraz nazwana kapłanką i zamieszkała samotnie w świątyni. Strzegła bożego serca aż do swojej śmierci. Następnie oddała go kolejnej dziewczynie wraz ze swą mocą. Stało się to tysiąc lat temu - Babcia spojrzała na Kirre, która zmieszana wpatrywała się w podłogę przed nią. - Kirro, Kohin to Nasza daleka przodkini. My jako kapłanki musimy dotrzymać Naszej przysięgi. Wiesz, co to oznacza?
Kirra powoli przytaknęła głową. Trudno było jej uwierzyć w to, że jej przodkinią jest potężna kapłanka ,która spoczywa pod jej domem, czyli świątynią. A jej dom, w której się wychowywała, został zbudowany rękami tej właśnie kapłanki zdradzonej przez demony, w które jak dotąd nie wierzyła. Trudno jej się dziwić. W końcu Kirra nigdy nie opuszczała osady. Jednak największym dla niej szokiem było to, że w dniu, w którym Babcia umrze, to ona zostanie kapłanką i przywódczynią osady, na której barkach będzie spoczywał obowiązek ochrony klejnotu i wioski przed demonami. Zapanowała grobowa cisza, którą przerwała staruszka.
- Dobrze. Czy odpowiedziałam na twoje pytanie, moja droga?
- ... Tak, dziękuję, Babciu.
Na twarzy kobiety znów zagościł ten sam uśmiech co zawsze.
- Skoro tak, to wracaj już do Ann i Artura. Jestem pewna, że na ciebie czekają. Mam szczerą nadzieję, że śniadanie gotowe.
Słysząc ostatnie zdanie dziewczyna zerwała się na równe nogi przypominając sobie, że nic jeszcze nie gotowe. Podbiegła do drzwi, po czym na chwilę się odwróciła, skinęła głową do Babci i wyszła z dużego domu. Biegła przez osadę w kierunku świątyni.
Kiedy dobiegła do świątyni dostrzegła, że zza niej unosi się dym.
- Ten dym.. Jest z kuchni?! - pomyślała i zerwała się do biegu. Stanęła przed płonącą chatką. Płomienie powoli pożerały mały, drewniany domek.
- Co tu.... się stało? - zapytała sama siebie.
--------------------------------------------------------------------
O boże! Ale się rozpisałam! A to nie koniec. Zaraz zabieram się za napisanie końca! Czekajcie na następny rozdział!
Pozdrawiam BoiledSweet^^
Subskrybuj:
Posty (Atom)